Название | Hybryda. Tom 1 |
---|---|
Автор произведения | Joe E. Rach |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-272-3203-8 |
Zatrzymaliśmy się przed jednymi z drewnianych drzwi. Następne w kolejności prowadziły do biblioteki, więc łatwo byłoby mi tu trafić. Wojownik MIKON, poważny i spokojny okaz atrakcyjnego samca, kazał mi je otworzyć. Weszliśmy do przestronnej sali, pełnej przeróżnych przyrządów do ćwiczeń. Taki widok momentalnie dodał mi energii. Bardzo lubiłam ćwiczyć. Ucieszyłam się, że będę mogła dać sobie porządny wycisk.
Teraz jednak stanęłam spokojnie przy drzwiach, czekając na polecenia. Wszyscy obecni w sali zwrócili się w moją stronę. Powtórzyłam sztuczkę z ukłonem i stanęłam ze spuszczonymi oczami. Robiłam za pokorną, bezbronną owieczkę. Stare sztuczki, które zawsze działały.
W sali dostrzegłam tylko sześciu Wojowników. Brakowało Mistrza i jednego Wojownika. Domyśliłam się, że wyruszyli przesłuchać rodzinę jednego z unicestwionych spiskowców. Najprawdopodobniej rodzinę Fréderika z Genewy. To on był tą kanalią, która odgrażała się Królowi.
Wszyscy Wojownicy odpowiedzieli delikatnym skinieniem głowy na mój ukłon, a ZEN podszedł do mnie, wyszczerzając radośnie cały garnitur bieluśkich zębisk.
– Witaj, KALO – powiedział swobodnie. – Podejdź, przedstawię ci wszystkich.
Ruszyłam za nim natychmiast, przyglądając się delikatnie spod rzęs tym wspaniałym okazom samców. Ubrani w dresowe spodnie i podkoszulki bez rękawów, prezentowali swoją perfekcyjną muskulaturę, zachwycając mnie tym widokiem. Wzięłam głęboki oddech, starając się nie okazywać otwarcie swojej fascynacji.
– Już wiesz, że ja mam na imię ZEN, MIKONA też zapewne znasz – zaczął. – Ten blondas to MARCJAN. – Miły blondyn o mocno kręconych lokach uśmiechnął się do mnie. – Ten poważny łysol, to ANAKLET – ponury Wojownik skinął mi głową. – Uważaj na WIKTORA – ostrzegł mnie ZEN. – To zgrywus i lubi robić głupie dowcipy. – WIKTOR zaśmiał się szelmowsko. – A na koniec nasz smutny anioł, czyli ARIEL. – Wcale nie wyglądał na smutnego, kiedy przypatrywał się z ciekawością mojej osobie. – MISTRZA i ALEXANDRA chwilowo nie ma, a ARTUR pozostał z Królem – kontynuował. – Teraz już znasz prawie wszystkich.
– Bardzo mi miło was poznać, chociaż warunki nie są sprzyjające – powiedziałam cicho. Patrzyłam na nich zauroczona. Wyglądali wspaniale.
– Teraz zapomnij o problemach – rzucił lekko ZEN. – Lubisz ćwiczyć?
– Tak, bardzo lubię.
– W takim razie, co wybierasz na początek? – ZEN najwyraźniej chciał być moim przewodnikiem. Nie miałam nic przeciwko temu. Był miłym, przystojnym olbrzymem o ciemnoblond włosach i piwnych oczach.
– Bieżnię – odpowiedziałam.
– No, to chłopaki, do roboty. Nie zróbcie sobie wstydu przed wysportowaną kobietą! – ZEN popchnął mnie delikatnie w kierunku bieżni. Sam wskoczył na drugą.
Rozpoczęłam od niezbyt szybkiego truchtu. Miałam kilka dni przerwy w ćwiczeniach, więc chciałam się przystosować przez chwilę. Po trzech minutach ruszyłam z całych sił. Teraz dopiero uwydatniły się moje, ukształtowane systematycznym treningiem, mięśnie. W spoczynku moje ciało było gładziutkie, delikatne i kobiece z zaledwie lekko zaznaczonymi mięśniami. Lecz kiedy zaczynałam ćwiczyć intensywnie, stawały się mocno widocznie. Król zawsze zachwycał się nimi. Uwielbiał podglądać mnie, kiedy ćwiczyłam.
Z pełną premedytacją, ale dyskretnie spojrzałam w kierunku Wojowników, szukając na ich twarzach tego, co pragnęłam tam ujrzeć – zachwytu. I dojrzałam. Zamiast trenować, gapili się na mnie. Tylko ZEN nie przerwał biegu, ale, tak jak pozostali, nie odrywał ode mnie wzroku. Po jakimś czasie, gdy minęło im pierwsze oszołomienie, powoli wrócili do ćwiczeń.
Biegłam intensywnie przez pół godziny. ZEN do końca dotrzymywał mi kroku. Widziałam, że był jednak porządnie zmęczony. Gdy skończyłam, podszedł do mnie i zawołał:
– Kobieto! Ależ ty masz kondycję. Trenujesz chyba codziennie?
– Codziennie nie, ale bardzo często. Staram się trzy razy w tygodniu.
– Podziwiam! A teraz, co chcesz ćwiczyć dalej? – zapytał.
– Klatkę piersiową, ręce, ogólnie całe ciało.
– Podnosisz się na drążku? – padło kolejne pytanie.
– Oczywiście.
Podprowadził mnie do zamocowanego w suficie drążka. Podskoczyłam lekko, chwytając się pewnie. Po chwili podnosiłam ciężar swojego ciała bez żadnych trudności. ZEN kręcił z niedowierzaniem głową, nic jednak nie mówiąc.
Za nic w świecie nie zamierzałam robić tego dla poklasku, choć ten, prawdę mówiąc, pomagał mi w mojej strategii. Po jakimś czasie zapomniałam kompletnie o obserwujących mnie samcach, pochłonięta wykonywanymi ćwiczeniami. Zrobiłam dwieście pompek, kilkaset brzuszków i na koniec jeszcze zaliczyłam pół godziny bieżni. Mimochodem wyłapywałam czasami ich wzrok na sobie, ale nie przeszkadzało mi to w niczym. To nie były złe spojrzenia. Fascynacja Wojowników działała na moją korzyść.
Na zakończenie, jak zwykle, zamierzałam odprężyć organizm kilkoma pozycjami jogi. Zaczęłam od pozycji drzewa, później chciałam przybrać pozycję półksiężyca i wojownika.
– O, ćwiczysz jogę – doszedł mnie głos jednego z Wojowników. To był ARIEL. – Czy mogę się przyłączyć?
– Proszę bardzo – odpowiedziałam.
– Lubisz jogę? – zapytał.
– Tak, bardzo. Pozwala mi się odprężyć i daje spokój umysłu. Czy ty, Panie, też ją lubisz?
– Nawet bardzo, ale nie mogę nią zarazić pozostałych. Mówią, że to dla mięczaków – zaśmiał się.
– Mówią tak, bo nie znają się na rzeczy. Zapewne nie daliby sobie rady z wieloma pozycjami, więc wolą udawać brak zainteresowania – rzuciłam zaczepnie. Podziałało. Wszyscy chcieli ćwiczyć z nami. Było mnóstwo radości, gdy pokazywaliśmy im z ARIELEM kolejne pozycje, a oni starali się dopasowywać swoje olbrzymie ciała do wymyślnych figur. Po pół godzinie daliśmy im wreszcie spokój.
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy – powiedziałam. – Jutro, jeśli będziecie chcieli, możemy kontynuować.
Wszyscy bardzo chętnie się zgodzili
– Świetnie wam poszło – powiedziałam. – W takim razie na koniec pozycja relaksacyjna i parę minut wyciszenia.
Usiadłam w pozycji lotosu i połączyłam kciuki z palcami wskazującymi. Ta czakra pozwalała mi się odprężyć. Siedzieliśmy tak przez parę minut, a mnie bardzo ucieszyło, gdy wszyscy Wojownicy wyciszyli się i zrelaksowali.
– Dziękuję wam wszystkim. Byliście wspaniali – powiedziałam z uśmiechem.
Patrzyli na mnie zadowoleni.
– Dziękuję ci, KALO – usłyszałam ANAKLETA. – To było świetne przeżycie.
– To prawda – potwierdził ZEN, a reszta mu przytaknęła.
W tym momencie odebrałam obecność Mistrza na terenie twierdzy. Orientowałam się, że jest gdzieś blisko, ale ukrywa miejsce swojego pobytu. Ledwie o tym pomyślałam, gdy nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Było tak intensywne, że natychmiast odgadłam, do kogo należy. Przez ciało przeszedł mi dreszcz, wywołując jednocześnie niepokój, jak i radość. Odwróciłam się w stronę drzwi i zobaczyłam Mistrza. Nie wiedziałam jak określić jego spojrzenie. Chyba po prostu: dziwne. Zbyt wiele emocji nakładało się jedna na drugą. Na koniec jednak stało się ostre i znów ujrzałam w nim złość. Dopiero, gdy