Название | Bierki |
---|---|
Автор произведения | Marcin Szczygielski |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-60000-76-2 |
Średnia szybko nam się podniosła i nawet moja matka, która bez przerwy wszystkiego się czepia, nie mogła wyjść z podziwu. Dzięki temu pomysłowi Aśki dostaliśmy się bez kłopotów do liceum – jest w tym samym miejscu co nasze gimnazjum i nauczyciele nas dobrze znali.
Aśka ma zawsze plan – to czasami bywa ciut męczące. Jak żyję nie spotkałem osoby, która by tyle planowała. Wie doskonale, co chce robić w życiu – ma zamiar zająć się modą.
Będzie projektowała ubrania, założy swoją markę, a w przyszłości zostanie drugą Anną Wintour i stworzy polską edycję „Vogue'a”. Taki ma plan i jak ją znam, może jej się udać, zresztą już zaczęła, bo założyła w necie swojego bloga modowego. Nazywa się CabBage, ta nazwa pochodzi od jej nazwiska oczywiście. Aśka nazywa się Kapustnicka, w podstawówce wszyscy wołali na nią Kapusta, co na początku bardzo jej się nie podobało. Ale późnej uznała, że nie ma siły, jest na tę Kapustę skazana, więc postanowiła ją polubić. Kapusta po angielsku to cabbage, a to już znacznie lepiej brzmi. Tym bardziej że kiedy rozłożyć to słowo na części, wychodzi cab, czyli taksówka, i bag, czyli torba. E zostaje luzem. W każdym razie – wytłumaczyła mi Aśka – pasuje jak ulał, bo taksówka wiąże się z miastem, a torebka z kobietą. Torebka do taksówki to coś fajnego, coś dla miejskiej kobiety, a miejskie kobiety to przyszły target Aśki. Jak łatwo się domyślić, ulubionym serialem Aśki jest Seks w wielkim mieście.
Na swoim blogu pokazuje własne przeróbki ciuchów i torebek, a także przypadkowe fotki z miasta, na których widać różne fajnie ubrane lachony. Ten blog jest już całkiem popularny, zagląda na niego sporo osób i wiele się rejestruje. Aśka liczy te rejestracje i jara się nimi, tak jak Scrooge swoimi monetami w filmie Opowieść wigilijna. Myślę, że czasami specjalnie nastawia budzik w komórce i wstaje w nocy, żeby sprawdzić, czy ktoś nowy aby się nie zalogował.
Ja nie mam planu. Nie wiem, co chcę robić w życiu, i w ogóle nie wiem, jak to moje życie będzie wyglądało. Wszyscy dookoła bez przerwy człowieka pytają, kim chce być, co chce robić w życiu. Starzy i nauczyciele bez przerwy powtarzają: musisz to czy tamto, bo trzeba myśleć o przyszłości. To centralnie męczące, powaga. Przecież wiadomo, że przyszłość będzie, myślę o niej, bo jak nie myśleć. Ale ogólnie mnie muli, mam dosyć swoich problemów na bieżąco. Przyjdzie czas, to się okaże, co będę robił, jak, gdzie, no i KIM BĘDĘ. Na razie to odsuwam. Zdaniem Aśki – totalnie nieodpowiedzialne podejście. Ona oczywiście w każdej chwili jest gotowa postawić przede mną drogowskaz: bądź tym i tym, rób to i to. Na przykład twierdzi, że mógłbym być modelem. Gdybym się zgodził, zaprojektowałaby dla mnie jakieś ciuchy, porobiłaby mi zdjęcia i zamieściła na swoim blogu – może faceci też by się zaczęli wtedy logować. Nie bardzo mi się podoba coś takiego. Po pierwsze, dlatego że nie uważam, żebym był jakoś nadzwyczajnie przystojny. Jestem zdecydowanie za chudy, garbię się trochę i co chwilę jakieś pryszcze mi wyskakują. A po drugie, takie zajęcie wydaje mi się po prostu zawstydzające. Wcale nie dlatego, że jest niegodne faceta, nic z tych rzeczy. Miałbym poczucie, że sprowadza mnie do roli wzorka, ozdoby. Mnie by nie było, byłaby tylko dekoracja. A ja jestem. Może nie mam pojęcia, jaki dokładnie, ale jestem. I wiem, kim jestem – a o tym nie wie ani Aśka, ani nikt inny. Jestem gejem. To znaczy – do tej pory nie wiedział o tym nikt inny. Bo teraz jest już ktoś, kto wie. Marek Kucharczyk. Przez tyle czasu zastanawiałem się, co musi się stać, żeby wreszcie coś się wydarzyło. Myślałem, że jest to kwestią mojej decyzji, nabrania odwagi, jakiegoś kroku, na który wreszcie się zdecyduję. Że zależy to tylko ode mnie; od tego, czy coś się zmieni we mnie samym, w środku. Ale okazało się, że nie. Marek Kucharczyk sięgnął i mnie sobie wziął. A teraz nie wiem, co będzie, ale wiem, że coś się nareszcie w moim życiu dzieje.
Dzieje się. Żołądek skręca mi się w precel. Nie ma mowy, żebym pojechał teraz z Aśką do Galmoku, włóczył się po sklepach i jadł lody, nabijając się z ludzi robiących zakupy. Muszę pobyć sam, spróbować sobie wszystko poukładać.
– I muszę zrobić coś jeszcze, i to prędko – myślę, gdy stoję obok Aśki na przystanku autobusowym przy Sobieskiego, zasłaniając podbrzusze plecakiem. Jestem tak podjarany, że chyba zaraz eksploduję.
X
No, po prostu zaraz chyba pęknę! Pęknę ze złości – myślę, maszerując w stronę domu. Tak się dałam wrobić, czemu ja refleksu nie mam? Teraz zupełnie inaczej bym się zachowała, powiedziałabym jej, co sądzę o tym całym pomyśle! Ja i pedagog szkolny! Już to widzę – sam na sam z jakąś rozhisteryzowaną, niezrównoważoną psychicznie, nawiedzoną gówniarą, której wydaje się, że jej problemy są na miarę ogólnoświatowego kataklizmu – erupcji wulkanu w Pompejach czy oblężenia i zdobycia Troi. A ja będę musiała tego słuchać, uśmiechać się, doradzić jakoś i potakiwać, bo co zrobię? Pogonię taką, to pójdzie, powie, że pedagog ze mnie do dupy, takie rzeczy raz dwa się rozchodzą!
Dochodzę do Sobieskiego, wiatr mnie po tyłku smaga, spódnicę trzymam w garści, co za dzień! Muszę jeszcze do apteki wejść, kupić coś, nie wiem, jakiś żel łagodzący, Floragyn na przykład, inaczej się wścieknę od tego szczypania. Jest apteka.
Teraz te apteki bardziej przypominają salony kosmetyczne niż miejsca, w których kupuje się lekarstwa – wszędzie kremy przeciw starzeniu, preparaty na wągry i toniki do demakijażu. Wydaje mi się to co najmniej niestosowne, w końcu do apteki przychodzą ludzie z problemami i na ogół są one znacznie bardziej istotne niż kurze łapki, wyprysk na nosie czy owłosione łydki. Sama wiem najlepiej, dość się w aptekach wystałam, jak ojciec umierał.
– Floragen poproszę – mówię do dziewczyny, która stoi za ladą.
Idiotka, widać gołym okiem. Nie wiem, czy ma może ze dwadzieścia lat. Sprawdza w komputerze, odchodzi na bok, grzebie w szufladach, wraca.
– Nie mamy niestety.
– Czego nie macie?
– Floragenu.
– To jakiś inny poproszę, zamiennie – odwarkuję.
Patrzy się. Znam to spojrzenie – dwie niebieskie dziurki, a za nimi pustka. Naoglądałam się w życiu takich spojrzeń. Czuję, że zaraz wyjdę z siebie.
– Ale ja przepraszam – mówi idiotka miaukliwie – ja nie wiem, co to jest.
Przyznała się! Chociaż tyle, ale i tak jej nie daruję.
– Floragen – mówię bardzo wyraźnie, głośno i z naciskiem. – Żel dopochwowy, łagodzący. Wie pani, co to jest pochwa? Chyba pani wie, w końcu pochwę, podejrzewam, pani ma, bo co do mózgu, tobym nie była taka pewna.
O, już jej się broda zaczyna trząść. Zaraz się popłacze. Jak zacznie płakać, to ją chyba rozszarpię!
Podchodzi druga, starsza trochę.
– Nie ma czegoś takiego jak Floragen – mówi do mnie spokojnie, kładąc rękę na ramieniu idiotki.
– Jak nie ma?! Sama u was kupowałam…
– Ma pani chyba na myśli Floragyn, a nie Floragen.
Na ułamek sekundy nieruchomieję, ale w