Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas

Читать онлайн.
Название Józef Balsamo, t. 5
Автор произведения Aleksander Dumas
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-0296-9



Скачать книгу

miejsce właśnie teraz, ale niepodobieństwem było nie przyjmować barona, zwłaszcza że ten, zaraz po zameldowaniu przez kamerdynera wtargnął do pokoju.

      — Co nowego? — zagadnął go książę. — Widzę, że jesteś smutny.

      Baron westchnął, ale nic nie odpowiedział, patrząc znacząco w stronę sekretarza księcia. Rafté zrozumiał to natychmiast, ponieważ dostrzegł spojrzenie barona w lustrze, wstał więc i wyszedł.

      — Ja nie jestem smutny, ale śmiertelnie zaniepokojony — rzekł baron po wyjściu sekretarza.

      — E...

      — Nie udawaj zdziwionego. Zwodzisz mnie już cały miesiąc: a to, że się nie widziałeś z królem, a to, że król się gniewa na mnie. Czy tak się godzi postępować z przyjacielem?!

      Marszałek wzruszył ramionami.

      — Cóż, u licha, chcesz, żebym ci odpowiedział?

      — Prawdę! Czy chcesz mnie przekonać, że ty, książę, par Francji, marszałek, wielki szambelan, tak długo nie widziałeś się z królem? Czy mogę w to uwierzyć, skoro każdego ranka asystujesz przy toalecie króla?

      — To prawda, że trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Trzy tygodnie, dzień w dzień, jestem przy toalecie króla i on...

      — I król z tobą nie rozmawia — przerwał baron. — Chcesz, żebym w to uwierzył!

      — Zaczynasz być arogancki, baronie. Mówisz tak, jakbyśmy mieli czterdzieści lat mniej i mogli się rozprawić z bronią w ręku.

      — Ależ tu oszaleć można!

      — Szalej wobec tego. Ja też zaczynam, bo nie dosyć, że król ze mną nie rozmawia, ale jeszcze odwraca się tyłem. Już mi się sprzykrzyło jeździć do Wersalu.

      — Więc nie rozumiem — rzekł de Taverney, gryząc paznokcie. — Można by pomyśleć, że król bawi się twoim zmartwieniem.

      — Ja także odnoszę takie wrażenie...

      — Trzeba się zastanowić, co robić.

      — Chcesz, to ci powiem, co myślę?

      — Mów.

      — No więc, ja wątpię...

      — Co? — zawołał dumnie baron.

      — No widzisz, już się gniewasz. Wpadasz w monomanię, a więc strzeż się...

      — Wszystkie nasze plany spaliły na panewce. Patrz, tu jest list od mojego syna.

      — A, pułkownika?

      — Jakiego tam pułkownika! Już miesiąc czeka w Reims na awans, a pułk za dwa dni wychodzi do Strasburga.

      — Czyli, jeżeli Filip za dwa dni nie odbierze nominacji...

      — Za dwa dni Filip będzie tutaj.

      — Tak... Zapomniano widać o nieboraku. Piękne porządki w biurze nowego ministra, nie ma co!

      — Hm... A ja nie wierzę w ani jedno twoje słowo. — Jak to, nie wierzysz?

      — Gdybyś ty był ministrem, posłałbyś Filipa do stu diabłów.

      — Och!

      — I jego ojca także. A siostrę jeszcze dalej.

      — Jesteś dowcipny i rozkosz z tobą rozmawiać, baronie, ale skończmy już.

      — Chętnie. Trzeba się koniecznie widzieć z królem! i mówić z nim. — Trudno z nim mówić, jeżeli on nie mówi.

      — A więc muszę się rozmówić z córką, bo to wszystko staje się jakieś dziwne.

      Słowa te wywarły niespodziewany skutek. Richelieu obawiał się porozumienia barona z córką, wietrząc w tym możliwość swojej niełaski u króla.

      — No, nie gniewaj się — powiedział. — Spróbuję porozmawiać z królem. Potrzebuję tylko pretekstu.

      — Nic łatwiejszego. Przecież król obiecał synowi...

      — Istotnie, można to wykorzystać. Daj mi ten list. Baron podał list od Filipa, książę zaś zadzwonił i zaraz kazał zaprzęgać karetę.

      — Czy chcesz być przy mojej toalecie? — zapytał barona. De Taverney zrozumiał i postanowił odejść.

      — Mam jeszcze kilka spraw... — rzekł. — Gdzie moglibyśmy zjeść razem obiad?

      — W zamku. Trzeba, żebyś się także widział z królem.

      — Tak myślisz? — spytał z radością baron.

      — Nawet wymagam tego. Chcę, żebyś się przekonał, że mówiłem prawdę. Czekaj na mnie o jedenastej w galerii lustrzanej.

      — Dobrze. Bądź zdrów.

      — I nie gniewaj się na mnie — rzekł pojednawczo marszałek.

      Baron odjechał i punktualnie o jedenastej stawił się w umówionym miejscu.

      Widział, jak marszałek przyjechał, jak oficerowie kłaniali mu się i jak kamerdynerzy wprowadzali go do pokoju.

      Serce barona biło gwałtownie. Zamiast planowanej przechadzki postanowił czekać jak najbliżej drzwi, w tłumie interesantów. Zdecydował się na to z westchnieniem, nie mogąc opanować niecierpliwości i licząc na to, że łatwiej dostrzeże marszałka, gdy ten wyjdzie od króla.

      Była to w jego mniemaniu konieczność nader przykra, czemu dał wyraz mrucząc pod nosem:

      — Ja mam tutaj stać z tymi brudnymi szlachetkami, ja, który przed kilku tygodniami jadłem wieczerzę z samym królem!

      ROZDZIAŁ CXXXVI PAMIĘĆ LUDWIKA XV

      ROZDZIAŁ CXXXVI

      PAMIĘĆ LUDWIKA XV

      Richelieu spełnił daną przyjacielowi obietnicę i odważnie stanął przed monarchą, w chwili gdy książę de Condé podawał mu koszulę.

      Król spostrzegłszy marszałka tak żwawo się odwrócił od niego, że koszula o mało nie upadła na posadzkę.

      Zdziwiony książę de Condé odskoczył.

      — Przepraszam, mon cousin — rzekł Ludwik XV dając w ten sposób wyraźnie do zrozumienia, że odruch nie ma nic wspólnego z osobą Kondeusza.

      Richelieu od razu zrozumiał, że to on jest przyczyną irytacji Najjaśniejszego Pana. Ale że marszałek przyszedł z mocnym postanowieniem pobudzenia Ludwika do gniewu, jeśli to się okaże potrzebne, aby uzyskać wiadome informacje, natychmiast zmienił plan, podobnie jak niegdyś pod Fontenoy, i stanął przy drzwiach gabinetu, przez które król musiał przechodzić.

      Król widząc, że marszałek się oddalił, wpadł w nieco lepszy humor i zaczął dość łaskawie rozmawiać z otoczeniem, potem ubrał się, zarządził polowanie w Marly i długo konferował w tej sprawie z kuzynem, jako że rodzina Kondeuszów od dawna słynęła z biegłości w sztuce łowieckiej.

      Gdy wszyscy odeszli, król udał się do gabinetu i raptem spostrzegł marszałka pochylonego w niezwykle precyzyjnym ukłonie, godnym samego Lauzuna, niezrównanego mistrza reweransu.

      Król zatrzymał się cokolwiek zmieszany.

      — I znowu pan, panie de Richelieu? — rzekł.

      — Tak jest, Najjaśniejszy Panie; jestem gotów na rozkazy Waszej Królewskiej Mości.

      — Czyż waść nigdy nie wyjeżdżasz z Wersalu?

      — Od lat czterdziestu Najjaśniejszy Panie niezmiernie rzadko oddalałem się stąd w innym celu jak dla służenia