Inferno. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Inferno
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7999-978-1



Скачать книгу

działanie adrenaliny, lecz coś ją pociągało w amerykańskim profesorze. Nie tylko był przystojny, ale też wszystko wskazywało na to, że ma dobre serce. W innym, niedostępnym jej życiu Robert Langdon mógłby być człowiekiem, z którym umiałaby się związać.

      Nie zechciałby mnie, uznała jednak. Jestem zwichnięta.

      Gdy opędzała się od tych myśli, ruch za oknem zwrócił jej uwagę. Wyprostowała się, przyciskając twarz do szyby, by spojrzeć w dół.

      – Robert, patrz!

      Langdon zerknął na ulicę i zobaczył czarny motocykl marki BMW, który właśnie zatrzymywał się przed wejściem do Pensione la Fiorentina. Kierowca był szczupły, ale dobrze umięśniony, ubrany w czarny skórzany kombinezon i kask. Gdy zsiadł z siodełka i zdjął lśniące nakrycie głowy, Sienna usłyszała, jak Robert wstrzymuje oddech.

      Irokeza tej kobiety nie dało się z niczym pomylić.

      Kobieta w dole wyjęła znajomo wyglądający pistolet, sprawdziła tłumik, po czym schowała broń do kieszeni. Następnie, poruszając się z zabójczą gracją, wślizgnęła się za drzwi hotelu.

      – Robercie – wyszeptała Sienna drżącym z przejęcia głosem. – Twój rząd nasłał na ciebie zabójcę.

      Rozdział 13

      Robert Langdon czuł ogarniającą go panikę, gdy stał przy oknie mieszkania i spoglądał w kierunku hotelu mieszczącego się po drugiej stronie ulicy. Uczesana w irokeza kobieta właśnie tam weszła, aczkolwiek Langdon w dalszym ciągu nie pojmował, skąd znała ten adres.

      Adrenalina krążyła w jego żyłach, ponownie zakłócając procesy myślowe.

      – Mój własny rząd nasłał na mnie zabójcę?

      Sienna wyglądała na równie zaskoczoną.

      – Robercie, to oznacza, że poprzednia próba zabicia cię w szpitalu także była usankcjonowana przez władze. – Wstała, by jeszcze raz sprawdzić, czy dobrze zamknęła drzwi. – Jeśli amerykański konsulat otrzymał pozwolenie na zabicie ciebie… – Nie dokończyła, gdyż implikacje tego faktu były tyleż oczywiste, co przerażające.

      Co ja ich zdaniem zrobiłem? Dlaczego władze amerykańskie na mnie polują?

      W jego głowie znów rozległy się dwa słowa, które mamrotał, wtaczając się do szpitala.

      Ve… sorry. Ve… sorry.

      – Nie jesteś tutaj bezpieczny – stwierdziła Sienna. – Żadne z nas nie jest tu bezpieczne. – Wskazała na drugą stronę ulicy. – Ta kobieta widziała, jak uciekamy razem ze szpitala, zatem można założyć, że amerykański rząd i włoska policja zrobią wszystko, by mnie namierzyć. Wprawdzie to mieszkanie zostało wynajęte na inne nazwisko, ale i tak na nie trafią. – Spojrzała na pojemnik leżący wciąż na stole. – Musisz go otworzyć. Natychmiast. – Langdon zmierzył wzrokiem tytanowy cylinder, skupiając się na czerwonym symbolu. – Cokolwiek w nim jest, musi nosić jakiś znak identyfikacyjny – kontynuowała lekarka. – Nalepkę firmową, numer telefonu, co bądź. To kluczowa informacja dla nas obojga. W końcu wasz rząd odpowiada za śmierć mojego przyjaciela! – Ból przebijający z jej głosu wyrwał Langdona z zamyślenia.

      Robert przytaknął, wiedząc, że kobieta ma rację.

      – Tak. Bardzo przepraszam. – Aż się skrzywił, słysząc ponownie te słowa. Podszedł do stołu, zastanawiając się, co znajdzie wewnątrz pojemnika. – Otwarcie go może nas narazić na ogromne niebezpieczeństwo.

      Doktor Brooks zastanawiała się przez chwilę.

      – Zawartość na pewno została dobrze zabezpieczona. Spodziewam się, że trafisz na fiolkę z grubego pleksiglasu. Ten cylindryczny pojemnik stanowi tylko osłonę zewnętrzną stosowaną w czasie transportu.

      Langdon wyjrzał przez okno na zaparkowany przed hotelem czarny motocykl. Kobieta jeszcze nie wróciła, ale lada moment odkryje, że nie ma go pod wskazanym adresem. Zastanowił się, jaki będzie jej kolejny ruch i ile czasu im zostało, zanim ktoś załomocze do drzwi tego mieszkania.

      Wziął się w garść. Podniósł tytanowy pojemnik i niechętnie przyłożył kciuk do czytnika biometrycznego. Po chwili usłyszał kliknięcie.

      Zanim zamek zdążył się ponownie zablokować, Langdon przekręcił obie połówki cylindra w przeciwne strony. Gdy wykonał ćwierć obrotu, rozległo się piknięcie. Było już za późno, żeby się wycofać.

      Dłonie mu się spociły, gdy rozkręcał do końca pojemnik. Obie połówki przesuwały się gładko po idealnym gwincie. Czuł się tak, jakby otwierał cenną rosyjską matrioszkę, z tą tylko różnicą, że nie miał pojęcia, co zaraz wypadnie ze środka.

      Po pięciu pełnych obrotach udało mu się rozłączyć obie połowy. Zaczerpnąwszy tchu, odsunął je od siebie. Gdy szczelina zrobiła się wystarczająco szeroka, z wnętrza wysunęła się pianka. Langdon położył ją na blacie. Wewnętrzna osłona przypominała mocno rozciągniętą piłkę do futbolu amerykańskiego.

      Raz kozie śmierć.

      Ostrożnie odchylił brzeg otuliny, odsłaniając obiekt, który chroniła.

      Sienna przyglądała mu się z zainteresowaniem, ale minę miała nietęgą.

      – Nie tego się spodziewałam.

      Langdon także miał nadzieję ujrzeć futurystyczną fiolkę. Tymczasem zawartości pojemnika daleko było do nowoczesności. Bogato zdobiony obiekt został zrobiony z kości słoniowej i miał rozmiary rolki miętusów.

      – Wygląda naprawdę staro – szeptała Sienna. – To chyba jakaś…

      – To pieczęć cylindryczna – powiedział Robert, gdy w końcu odważył się zaczerpnąć tchu.

      Wynalezione przez Sumerów trzy tysiące pięćset lat temu pieczęcie cylindryczne były czymś w rodzaju prekursorskiej formy druku. W cylindrach pokrytych ozdobnymi rytami wywiercano dziurę, dzięki której można było używać ich jak współczesnych wałków malarskich, odciskając wizerunki na mokrej glinie albo terakocie, by uzyskać powtarzające się wzory.

      Ta akurat pieczęć, zdaniem Langdona, musiała być niezwykle cenna i rzadka. Nadal jednak nie rozumiał, dlaczego ktoś miałby ją umieszczać w tytanowym pojemniku służącym do przenoszenia broni biologicznej.

      Obracając pieczęć w palcach, Robert zauważył, że ozdobiono ją wyjątkowo złowieszczym wzorem – był na niej trójgłowy rogaty Szatan, który pożerał troje ludzi naraz, pakując każdego do innych ust.

      Milusie.

      Wzrok Langdona powędrował ku siedmiu literom umieszczonym pod diabłem. Bogato zdobione znaki były lustrzanym odbiciem, jak wszystkie napisy na pieczęciach, lecz mimo to Robert nie miał najmniejszego problemu z ich odcyfrowaniem – SALIGIA.

      Sienna musiała zmrużyć oczy, żeby odczytać napis.

      – Saligia?

      Robert skinął głową, czując ciarki na dźwięk wypowiedzianego na głos słowa.

      – To łaciński skrót mnemoniczny stworzony w średniowieczu przez Watykan dla przypomnienia chrześcijanom o siedmiu grzechach śmiertelnych. SALIGIA to akronim słów: superbia, avaritia, luxuria, invidia, gula, iraacedia.

      Sienna zmarszczyła brwi.

      – Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew i lenistwo.

      Zaskoczyła Langdona.

      – Znasz łacinę.

      – Dorastałam w katolickiej rodzinie. Umiem wymienić