Przesunęła kartkę razem z telefonem w stronę Langdona.
– Teraz ty. Pamiętasz, co masz powiedzieć?
– Mojej pamięci nic nie dolega – stwierdził z uśmiechem, wybierając numer zapisany na świstku. Usłyszał sygnał łączenia.
Raz kozie śmierć.
Przełączył telefon na głośnik i położył na stole, aby Sienna także mogła słyszeć. Po chwili zgłosił się automat podający informacje o godzinach otwarcia konsulatu i świadczonych tam usługach, które będą dostępne dopiero po ósmej trzydzieści.
Langdon spojrzał na zegarek. Była szósta.
– Jeśli to przypadek alarmowy – kontynuował nagrany głos – wybierz siedem, by skontaktować się z oficerem dyżurnym nocnej zmiany.
Robert natychmiast wcisnął podany numer.
Znów usłyszał sygnał łączenia.
– Consolato americano – odezwał się jakiś zaspany mężczyzna. – Sono il funzionario di turno.
– Lei parla inglese? – zapytał Langdon.
– Oczywiście. – Oficer mówił z amerykańskim akcentem. Sądząc po tonie, nie był zadowolony z tego, że przerwano mu drzemkę. – W czym mogę pomóc?
– Jestem Amerykaninem goszczącym we Florencji i zostałem zaatakowany. Nazywam się Robert Langdon.
– Proszę podać numer paszportu. – Oficer ziewnął głośno.
– Straciłem paszport. Chyba mi go skradziono. Zostałem postrzelony w głowę. Byłem w szpitalu. Potrzebuję pomocy.
Funkcjonariusz natychmiast otrzeźwiał.
– Mówi pan, że pana postrzelono? Proszę podać pełne nazwisko.
– Robert Langdon.
Z głośnika dobiegły jakieś szmery, a za moment dało się słyszeć, że oficer stuka palcami po klawiaturze. Komputer ożył z piknięciem. Chwila ciszy. Znowu klepanie w klawisze. I kolejne piknięcie. Potem trzy przenikliwe piknięcia jedno po drugim.
Tym razem cisza trwała dłużej.
– Nazywa się pan Robert Langdon? – zapytał oficer.
– Zgadza się. I mam problemy.
– Rozumiem, sir. Pańskie nazwisko jest zaznaczone w naszej bazie danych, co znaczy, że muszę połączyć pana natychmiast z sekretarzem konsula generalnego… – mężczyzna zamilkł, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie powiedział. – Proszę zostać na linii.
– Chwileczkę! Może mi pan chociaż powiedzieć…
Z głośnika dobiegał już sygnał łączenia. Po czwartym z kolei ktoś odebrał.
– Mówi Collins – odezwał się ktoś mocno zachrypniętym głosem.
Langdon zaczerpnął tchu i przemówił najspokojniej i najjaśniej, jak potrafił.
– Panie Collins, nazywam się Robert Langdon. Jestem Amerykaninem odwiedzającym Florencję. Zostałem postrzelony. Potrzebuję pomocy. Zamierzam zgłosić się jak najszybciej do konsulatu. Może mi pan pomóc?
Jego rozmówca odpowiedział bez chwili wahania.
– Żyje pan, panie Langdon. Dzięki Bogu… Czekaliśmy na pana.
Rozdział 12
W konsulacie wiedzą o mojej obecności we Florencji?
Na tę myśl Robert poczuł niewysłowioną ulgę. Collins, który przedstawił mu się jako sekretarz konsula generalnego, przemawiał zdecydowanym, profesjonalnym tonem, ale i tak dało się wyczuć zdenerwowanie w jego głosie.
– Panie Langdon, musimy natychmiast porozmawiać. Oczywiście nie przez telefon. – Dla Roberta nic nie było oczywiste w tym momencie, lecz nie zamierzał przerywać rozmówcy. – Wyślę kogoś po pana – dodał Collins. – Gdzie pan teraz jest?
Sienna poruszyła się nerwowo, słuchając wymiany zdań przez głośnik. Langdon uspokoił ją skinieniem głowy, nie zamierzał bowiem zmieniać wymyślonego przez nią planu.
– Wszedłem do niewielkiego hotelu o nazwie Pensione la Fiorentina – odparł, spoglądając na widoczny po drugiej stronie ulicy budynek, który wskazała mu przedtem Sienna, i podał adres sekretarzowi.
– Zapisałem – odparł tamten. – Proszę się nigdzie nie ruszać. Ktoś już po pana jedzie. Jaki ma pan numer pokoju?
Robert wybrał na chybił trafił.
– Trzydzieści dziewięć.
– Proszę nam dać dwadzieścia minut. – Collins zniżył głos. – Panie Langdon, wygląda na to, że został pan ranny i nadal jest pan oszołomiony, ale muszę zadać panu jedno pytanie. Czy nadal jest pan w posiadaniu…?
„W posiadaniu”. Langdon od razu zrozumiał, czego to niejasne pytanie może dotyczyć.
– Tak, sir. Nadal jestem w posiadaniu.
Collins odetchnął z ulgą.
– Gdy straciliśmy z panem kontakt, zakładaliśmy… cóż, nie będę owijał w bawełnę, zakładaliśmy najgorsze. Ale teraz mi ulżyło. Proszę nie opuszczać pokoju hotelowego. Będziemy za dwadzieścia minut. Ktoś zapuka do pańskich drzwi. – Collins się rozłączył.
Robert rozluźnił się po raz pierwszy od chwili, gdy odzyskał przytomność w szpitalu. W konsulacie wiedzą, o co chodzi, zatem wkrótce i ja się wszystkiego dowiem.
Przymknął oczy i odetchnął powoli. Znów zaczynał się czuć jak człowiek. Nawet ból głowy prawie mu przeszedł.
– Poczułam się jak na filmie o Jamesie Bondzie – rzuciła żartobliwym tonem Sienna. – Jesteś szpiegiem?
W tym akurat momencie Langdon nie miał pojęcia, kim jest. Myśl o tym, że stracił dwa dni z życiorysu i znalazł się w krytycznej sytuacji, była trudna do zniesienia, a tu w dodatku za dwadzieścia minut czekało go spotkanie z przedstawicielami amerykańskiego konsulatu w podupadającym hoteliku.
Co tu się dzieje?
Spojrzał na Siennę i nagle zdał sobie sprawę, że choć za chwilę ich drogi się rozejdą, nie wszystko zostało powiedziane. Oczyma wyobraźni znów ujrzał konającego brodatego lekarza.
– Sienna – wyszeptał. – Twój przyjaciel… doktor Marconi… czuję się podle. – Skinęła obojętnie głową. – Przepraszam też za to, że cię w to wciągnąłem. Wiem, że masz trudną sytuację w szpitalu, a jeśli zacznie się dochodzenie… – zawiesił głos.
– Nie martw się – odparła. – Przywykłam do częstych przeprowadzek.
Jej puste spojrzenie powiedziało Langdonowi, że tego ranka w życiu młodej lekarki doszło do kolejnej zmiany. Chociaż sam nie wiedział, na czym stoi, z całego serca współczuł tej kobiecie.
Uratowała mi życie… rujnując przy okazji swoje.
Siedzieli w kompletnej ciszy przez ponad minutę, a atmosfera gęstniała coraz bardziej, jakby chcieli się odezwać, ale nie mieli sobie nic do powiedzenia. Mimo wszystko byli tylko przypadkowymi znajomymi, jak ludzie, którzy idą tą samą drogą, dopóki nie dotrą do rozwidlenia, gdzie każde oddala się w innym kierunku.
– Sienna