Inferno. Дэн Браун

Читать онлайн.
Название Inferno
Автор произведения Дэн Браун
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-7999-978-1



Скачать книгу

przekręciła kontakt i kilka żarówek przygasło, lecz półmrok, który zapanował w korytarzyku, nie wystarczał, by się ukryć. Sienna i Langdon wciąż byli widoczni na tle ścian. Narastające odgłosy kroków świadczyły o tym, że prześladowcy lada moment dotrą na piętro i znajdą się na wprost korytarzyka, mając doskonały widok na całą jego długość.

      – Potrzebuję twojej marynarki – wyszeptała Sienna, ściągając z niego górę pożyczonego garnituru. Potem szybko go wepchnęła do niewielkiej wnęki przy drzwiach i kazała przyklęknąć za sobą. – Nie ruszaj się.

      Co ona wyprawia? Stoi na widoku!

      Żołnierze, którzy zaraz pojawili się na klatce schodowej, stanęli jak wryci, gdy dostrzegli kobietę stojącą w ciemnym korytarzyku.

      – Per l’amor di Dio! – wrzasnęła na nich Sienna zjadliwym tonem. – Cos’é questa confusione? – Dwaj napastnicy spojrzeli po sobie, wyraźnie nie wiedząc, jak zareagować. Sienna nie przestawała na nich wrzeszczeć. – Tanto chiasso a quest’ora!

      Tyle hałasu o tak wczesnej porze! Langdon dopiero teraz zauważył, że Sienna narzuciła marynarkę na głowę i ramiona, przez co wyglądała jak typowa staruszka w chuście. Skuliła się też, by lepiej osłonić klęczącego za nią Roberta. Moment później zrobiła krok do przodu, wyzywając ich, jak przystało na prawdziwą włoską starowinkę.

      Jeden z żołnierzy zamachał ręką, nakazując jej wrócić do mieszkania.

      – Signora! Rientri subito in casa!

      Sienna zrobiła kolejny koślawy krok, wygrażając gniewnie pięścią.

      – Avete svegliato mio marito, che è malato!

      Langdon słuchał z niedowierzaniem.

      Obudzili chorego męża?

      Drugi z żołnierzy uniósł karabin i wymierzył prosto w nią.

      – Ferma o sparo!

      Sienna natychmiast się zatrzymała, a potem złorzecząc pod nosem, zaczęła się cofać.

      Napastnicy pobiegli dalej i zniknęli na schodach.

      Może nie była to szekspirowska rola, uznał Robert, ale i tak zasługiwała na brawa. Wychodziło na to, że doświadczenie na deskach teatru może być bardzo groźną bronią.

      Sienna zdjęła marynarkę z głowy i rzuciła ją Langdonowi.

      – Dobra, możemy iść.

      Tym razem Robert wykonał jej polecenie bez zbędnego ociągania.

      Zeszli na półpiętro tuż nad holem, gdzie dwaj kolejni żołnierze właśnie wsiadali do windy, by pojechać na górę. Na ulicy znajdował się jeszcze jeden mundurowy, który stojąc obok furgonetki, obserwował wejście. Uniform opinał jego potężnie umięśnione ciało. Sienna i Langdon przemknęli się cichcem do piwnicy.

      Podziemny parking tonął w mroku i cuchnął uryną. Lekarka pobiegła do rogu, w którym ustawiano skutery i motocykle. Zatrzymała się przed srebrnym mopedem, który wyglądał jak skrzyżowanie tradycyjnej włoskiej vespy i rasowego trójkołowego motocykla. Wsunęła smukłą dłoń pod przedni zderzak i wyjęła małe magnetyczne pudełeczko. W środku był klucz, za pomocą którego natychmiast odpaliła maszynę.

      Kilka sekund później Langdon siedział już na tylnym siodełku. Czuł się bardzo niepewnie, szukał więc czegoś, czego mógłby się chwycić.

      – Nie ma czasu na skromność – stwierdziła Sienna, łapiąc go za ręce i opasując nimi swoją szczupłą talię. – Tego się trzymaj.

      Robert posłuchał, a ona poprowadziła moped w górę rampy wyjazdowej. Pojazd miał więcej mocy, niż mogłoby się wydawać. Omal nie stracili kontaktu z podłożem, gdy wystrzelili z parkingu na ulicę około pięćdziesięciu metrów od głównego wejścia. Pilnujący go muskularny żołnierz zdążył się odwrócić, dzięki czemu zobaczył uciekinierów odjeżdżających na warczącym przeraźliwie motorku. Sienna przekręciła manetkę gazu do oporu.

      Siedzący za nią Langdon zerknął przez ramię na żołnierza, który właśnie unosił broń, by do nich wymierzyć. Robert skulił się odruchowo. Rozległ się huk wystrzału, ale kula rykoszetowała od tylnego błotnika mopedu, o włos mijając podstawę kręgosłupa siedzącego na nim mężczyzny.

      Jezu!

      Sienna skręciła gwałtownie w pierwszą przecznicę, co sprawiło, że Langdon zaczął się zsuwać i musiał rozpaczliwie walczyć o zachowanie równowagi.

      – Chwyć mnie mocniej! – zawołała.

      Robert pochylił się do przodu, odzyskując równowagę dopiero, gdy Sienna przyśpieszyła na szerszej alejce. Dotarli do kolejnej przecznicy, zanim odważył się zaczerpnąć znowu powietrza.

      Kim u licha są ci ludzie?

      Sienna skupiała całą uwagę na jezdni, którą pędzili, wyprzedzając nieliczne o tej porze samochody. Kilku przechodniów przystanęło na ich widok. Musieli być zdziwieni, że tak masywny mężczyzna jedzie za kobietą.

      Langdon i Sienna przejechali jeszcze trzy przecznice, mknąc wciąż tą samą aleją, zanim usłyszeli dochodzące z przodu piski klaksonów. Czarna furgonetka skręciła ostro, na moment odrywając się od nawierzchni dwoma kołami, przemknęła zygzakiem przez skrzyżowanie, a potem przyśpieszyła, kierując się prosto na nich. Wyglądała identycznie jak ta, którą żołnierze przyjechali pod kamienicę.

      Sienna natychmiast skręciła w prawo i z całych sił nacisnęła hamulce. Langdon przywarł do jej pleców, gdy motor zatrzymywał się za zaparkowaną półciężarówką, znikając prześladowcom z oczu. Kobieta oparła moped o tylny zderzak wozu dostawczego i wyłączyła silnik.

      Ciekawe, czy zdążyli nas zauważyć?

      Oboje skulili się, czekając z zapartym tchem.

      Furgonetka przemknęła obok, nie zwalniając, co mogło znaczyć, że kierowca ich nie dostrzegł. Za to Langdon zdążył zauważyć kogoś we wnętrzu rozpędzonego wozu.

      Na tylnym siedzeniu, pomiędzy dwoma odzianymi w czerń żołnierzami, siedziała starsza i dość atrakcyjna kobieta. Wyglądała na więźnia. Oczy miała przymknięte, a głowa jej się kołysała, jakby ją oszołomiono albo uśpiono. Z szyi zwieszał się spory amulet, a długie siwe włosy opadały kaskadami na ramiona.

      Przez moment Robert miał wrażenie, że właśnie ujrzał ducha.

      To była kobieta z jego wizji.

      Rozdział 17

      Zarządca wymaszerował z dyspozytorni i ruszył wzdłuż długiego pokładu jachtu, próbując zebrać myśli. To, co wydarzyło się przed momentem we florenckiej kamienicy, było niesłychane.

      Okrążył pokład dwukrotnie, zanim uspokoił się na tyle, by wrócić do swojej kajuty, gdzie wyjął z barku butelkę pięćdziesięcioletniej whisky Highland Park. Nie napełniwszy szklanki, odłożył butelkę na stół i odwrócił się do niej plecami – w ten sposób utwierdzał się w przekonaniu, że nadal kontroluje sytuację.

      Jego wzrok powędrował w stronę regału i spoczywającego na nim opasłego tomiszcza – prezentu od klienta… klienta, którego wolałby nigdy nie poznać.

      Skąd mogłem to wiedzieć rok temu?

      Zarządca zazwyczaj nie spotykał się z przyszłymi klientami, lecz tego polecił ktoś zaufany, zatem postanowił zrobić wyjątek.

      Tamtego dnia, gdy klient przyleciał na pokład Mendacium własnym helikopterem, na morzu panowała martwa cisza. Gość, znana