Biogram sugerował, że Sienna Brooks jest cudownym dzieckiem brytyjskiej sceny, a w dodatku może się poszczycić nieprzeciętną inteligencją, potrafi zapamiętać wszystkie dialogi w ciągu zaledwie jednego wieczoru, a podczas prób może zastąpić wszystkich kolegów z zespołu. Spośród jej zainteresowań wymieniono grę na skrzypcach, szachy, biologię i chemię. Sienna była dzieckiem bogatej pary z Blackheath leżącego na przedmieściach Londynu. Już jako czterolatka stała się bardzo znana w kręgach naukowych stolicy – nie dość, że pokonała jednego z bardziej utytułowanych arcymistrzów, to jeszcze czytała w trzech językach.
Mój Boże, pomyślał Langdon. To by wyjaśniało kilka spraw.
Przypomniał sobie, że jednym z najbardziej znanych absolwentów Uniwersytetu Harvarda był Saul Kripke, który wcześniej sam nauczył się hebrajskiego w wieku zaledwie sześciu lat i przeczytał wszystkie dzieła Kartezjusza przed dwunastymi urodzinami. Niedawno Robert czytał także o innym młodocianym geniuszu. Moshe Kai Cavalin ukończył college w wieku lat jedenastu, uzyskując średnią 4.0, i zdobył tytuł mistrza kraju w sztukach walki, a trzy lata później opublikował swoją książkę zatytułowaną We Can Do.
Langdon spojrzał na inny wycinek ze zdjęciem Sienny w wieku siedmiu lat, podpisanym: CUDOWNE DZIECKO O IQ 208.
Nawet nie wiedział, że skala ilorazu inteligencji sięga tak wysoko. Jeśli wierzyć artykułowi, siedmioletnia Sienna była wybitną skrzypaczką, potrafiła opanować nowy język w ciągu miesiąca i uczyła się samodzielnie anatomii i fizjologii człowieka.
Spojrzał na kolejny wycinek, tym razem pochodzący z czasopisma medycznego, głoszący PRZYSZŁOŚĆ MYŚLI: NIE WSZYSCY LUDZIE RODZĄ SIĘ RÓWNIE INTELIGENTNI.
W artykule umieszczono zdjęcie Sienny, może dziesięcioletniej, stojącej obok jakiejś aparatury medycznej. Udzielający wywiadu lekarz wyjaśniał, że tomografia móżdżku Sienny wykazała, iż różni się on budową od móżdżków innych ludzi. W jej wypadku był to organ większy i doskonalszy, pozwalający na wykorzystanie niedostępne przeciętnemu człowiekowi. Lekarz ten wysunął przypuszczenie, że intelekt dziewczynki jest tak rozwinięty, ponieważ w jej mózgu dochodzi do przyśpieszonego namnażania komórek przypominającego nieco nowotwór, lecz w przeciwieństwie do raka dotyczącego przydatnej szarej substancji.
Kolejny wycinek pochodził z jakiejś lokalnej gazetki. Tytuł brzmiał: PRZEKLEŃSTWO GENIUSZU.
Tym razem nie było zdjęcia, jedynie opowieść o cudownym dziecku, Siennie Brooks, która próbowała uczęszczać do zwykłej szkoły, ale była wykpiwana przez innych uczniów z powodu widocznej odmienności. Artykuł traktował o samotności utalentowanych dzieci, które nie radzą sobie w życiu codziennym tak dobrze jak w nauce, przez co często podlegają ostracyzmowi.
Sienna, jeśli wierzyć temu tekstowi, uciekła z domu, gdy miała osiem lat. Wykazała się przy tym takim sprytem, że znaleziono ją dopiero po dziesięciu dniach. Trafiono na nią w ekskluzywnym londyńskim hotelu, gdzie wyłudziła klucz, podając się za córkę jednego z gości, i zamawiała posiłki do pokoju na rachunek innych ludzi. Wyglądało na to, że spędziła tam weekend, czytając tysiącsześćsetstronicową Anatomię Graya. Gdy policjanci zapytali ją, dlaczego wybrała akurat tę pozycję, odparła, że chciała zrozumieć, co jest nie tak z jej mózgiem.
Langdona ogarnęło współczucie. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak samotne musi być takie dziecko. Poskładał szybko wycinki, zatrzymując się jeszcze na moment przy fotografii pięcioletniej Sienny ucharakteryzowanej na Puka. Zważywszy na surrealistyczne okoliczności ich porannego spotkania, musiał przyznać, że pasuje ona idealnie do roli psotnego, sprowadzającego sny duszka. Marzył teraz tylko o tym, by wzorem bohaterów sztuki Szekspira mógł się przebudzić i uznać, że ostatnie wydarzenia były sennym koszmarem.
Odłożył wszystkie wycinki na miejsce, po czym zamknąwszy ulotkę, poczuł dziwną melancholię, gdy raz jeszcze spojrzał na napis zdobiący okładkę: SKARBIE, NIE ZAPOMINAJ, ŻE JESTEŚ CUDEM.
Przeniósł wzrok na znajomy symbol zdobiący żółty papier. Był to ten sam grecki piktogram, który można znaleźć na większości ulotek teatralnych na świecie – liczący dwa i pół tysiąca lat synonim teatru.
Le maschere.
Langdon wbił wzrok w patrzące na niego ikoniczne maski Komedii i Tragedii i nagle usłyszał brzęczenie w uszach – zupełnie jakby ktoś poruszył umocowaną tam strunę. Moment później poczuł potworny ból głowy. Maski tańczyły jak oszalałe przed jego oczyma. Z jękiem uniósł dłonie i natychmiast przysiadł na krześle, zaciskając powieki i przykładając palce do skroni.
W mroku, który go ogarnął, znów pojawiły się wizje… silne i tak żywe.
Siwowłosa kobieta z amuletem znów go przyzywała zza rzeki krwi. Jej desperackie krzyki przeszywały cuchnące powietrze, zagłuszając jęki konających i torturowanych ciał, które rzucały się w agonii jak okiem sięgnąć. Langdon ponownie ujrzał odwrócone nogi z literą R, gdy na wpół zagrzebany człowiek jął młócić nimi desperacko powietrze.
Szukaj, a znajdziesz! – krzyczała do niego kobieta. – Czasu jest coraz mniej!
Langdon poczuł po raz kolejny nieprzepartą chęć niesienia jej pomocy… jej i wszystkim innym cierpiącym.
Kim jesteś?! – zawołał rozgorączkowany.
Kobieta raz jeszcze sięgnęła do welonu, by ukazać mu urzekające oblicze, które widział już wcześniej.
Jestem życie, odparła.
Nagle na niebie ponad nią zmaterializował się ogromny obiekt – straszliwa maska z długim, niby-ptasim dziobem w miejscu nosa i gorejącymi zielonymi oczyma, które spoglądały prosto na Langdona.
A ja jestem… śmierć – zagrzmiał jej głos.
Rozdział 8
Langdon otworzył oczy i wstrzymał oddech. Wciąż siedział przy biurku Sienny, trzymając się rękoma za głowę. Serce waliło mu jak oszalałe.
Co się ze mną u licha dzieje?
Nieprzerwanie miał przed oczyma obrazy siwowłosej kobiety i złowieszczej maski. Jestem życie. Jestem śmierć. Próbował się otrząsnąć z tej wizji, lecz ona za nic nie chciała zniknąć. Dwie maski z ulotki spoglądały na niego pusto.
„Wspomnienia pozostaną zamazane i chaotyczne”, powiedziała mu Sienna. „Przeszłość, teraźniejszość i wyobrażenia będą mieszały się ze sobą”.
Langdon poczuł zawroty głowy.
Gdzieś w głębi mieszkania zadzwonił telefon. Było to przeszywające, staromodne dzwonienie, dochodzące chyba od strony kuchni.
– Sienna?! – zawołał Robert, wstając.
Żadnej odpowiedzi. Doktor Brooks jeszcze nie wróciła. Po kolejnych dwóch sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka.
– Ciao, sono io – wesoły głos Sienny popłynął z głośniczka. – Lasciatemi un messaggio e vi richiamerò.
Rozległo się piknięcie, a po nim jakaś spanikowana kobieta zaczęła nagrywać wiadomość, mówiąc z silnym wschodnioeuropejskim akcentem. Jej głos odbijał się echem od ścian przedpokoju.
– Sienna, tu Danikova! Gdzie ty? Tu strasznie! Twój przyjaciel, doktor Marconi, on zabity! Szpital szalejeee! Policja jest! Ludzie mówić im, że ty uciekła, ratując jakiś pacjent! Dlaczego?! Ty nie znasz go! Policja chce mówić do ciebie! Zabrała twoje akta! Ja wiem, informacja