Zakonnice odchodzą po cichu. Marta Abramowicz

Читать онлайн.
Название Zakonnice odchodzą po cichu
Автор произведения Marta Abramowicz
Жанр Эссе
Серия
Издательство Эссе
Год выпуска 0
isbn 978-83-65369-07-9



Скачать книгу

biskup wiedział, że trzeba podwładnym pozwolić myśleć.

      Praca nad emocjami. Nie roztrząsać woli przełożonych, nie wdawać się w wielką dyskusję, polemikę, bo traci się wewnętrzny spokój, ciszę, Boga w sercu, traci się modlitwę.

      Rozmawiałam o przyszłości, o kapitule, o zmianach. Typowałam siedzenia i stołki. A nie można.

      Byłam zgorszeniem dla mojej kuzynki, nie powiedziałam jej, że tabletki antykoncepcyjne są złe.

      Nie chce mi się myć kwiatków.

      Nie chcę mi się przynosić odkurzacza i czyścić kanapy.

      Czystość oczu: telewizja, radio, gazety

      Czystość ust: przekleństwa, wulgaryzmy, niedorzeczności

      Listopad

      Zjadłam cztery cukierki z torebki i cztery kluski po Krystynie. Smarowałam chleb masłem. Piłam mleko.

      Postanowienie nieskubania skórek złamałam więcej razy niż zwykle.

      Obgadywałam siostrę Krystynę, bo powiedziałam, że jest zła, kiedy ukroi się za dużo chleba.

      Rozmawiałam z profeskami. A nie wolno.

      Na plus: posłuszeństwo. Mistrzyni powiedziała: nie jedziesz na cmentarz.

      A ja ani słowa komentarza.

      Czystość: gazety w kotłowni są mi powodem grzechu, piosenki świeckie, rozpuszczone włosy, obcisłe swetry, rozmarzenia.

      Dlaczego poszłam do zakonu?

      Mam 22 lata. Niewiele wiem o świecie. Nie umiem znieść samotności, nienawidzę rozstań i tęsknoty. Nie lubię sama stanowić o sobie i muszę komuś ufać. Potrzebuję nieustannej opieki, troski, czułości, chcę być kochana i kochać co dzień mocniej, aż do bólu. Chcę być całkowicie bezpieczna, chcę mieć dom, prawdziwy dom. Im bardziej sama, tym bardziej z Nim.

      Rekolekcje: przed Świętami Szatan będzie chciał wbić szpilę, pokłócić was, pokazać wam swoje wzajemne wady. Trwać w posłuszeństwie to może być sposób na niego. Próbuj, nie zniechęcaj się, nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy próbuj.

      Nie przyklęknęłam po powrocie do domu.

      Kopnęłam butelki i przeklęłam dwa razy. Byłam zła.

      Nie przestrzegałam milczenia w pracy i w sobotę. Rozmowa o obowiązkach przemieniła się w luźną pogawędkę.

      Obrałyśmy bez pozwolenia drugie wiadro ziemniaków.

      Powrót do cebuli.

      Kłóciłam się z s. Mistrzynią, wywołałam dyskusję, której nikt nie chciał. Zarzuciłam jej: uprzedzenia, ironię, teoretyzm, prześladowanie mnie, niesprawiedliwość. W szale gniewu przeklinałam po cichu i rzucałam przedmiotami.

      Nie myję Matce talerza, nie chcę oskarżeń, że się jej podlizuję, boję się też Matki. Czy nikt nie mógłby ustalić jasnej zasady, że Matka, tak jak każda siostra, ma myć swój talerz? Zawsze ktoś chce umyć, Matka odmawia. Ależ nie, proszę Matki, mogę usłużyć – wypada ponalegać. To jak w końcu ma być?

      Grudzień

      Myślałam, że po ślubach będę bliżej Boga. Zbyt wiele wagi do nich przywiązałam. Tak na nie czekałam, a czuję, że jestem od Niego dalej niż przedtem. Nie widzę w moim życiu dobra. Jeśli nie czynię dobra, to nikt nie może mnie kochać. Czy Bóg może nie chcieć się mną posługiwać, aby czynić dobro?

      Kiedyś tak trudno mi było sobie czegokolwiek odmówić. Uwielbiałam jabłka. A teraz leżą w misce, a ja nie czuję nic. Powinnam się cieszyć. Pilnowałam, żeby się umartwiać, wykorzenić wszystkie przyjemności. Gazety i książki stały mi się obojętne. Wszystko stało mi się obojętne. Gdzie jesteś, Panie? Czy nie było Ci to miłe?

      Ułożyłam sobie wszystko, co i jak mam powiedzieć Siostrze. Stanęłam przed Siostrą w wielkiej bojaźni i z drżeniem. Nie pomogła mi Siostra. Usłyszałam rzeczy stare: potrzebujesz ludzi, zwróć się do kogoś. Stoczyłaś się, popuściłaś sobie, nic ci się nie chce. Zajmij się czymś poważnym, to ci przejdzie.

      Żyję w wielkiej ciszy. Z nikim nie rozmawiam. Nikt do mnie nic nie mówi. Żyję osobno. To byłoby dobre, gdyby był Bóg. Ale Jego nie ma.

      Nie widzę wokół siebie ani jednej życzliwej twarzy. Wszyscy są twardzi – żądają, wymagają, oceniają, sądzą, badają. Czuję się głupia. Nikt mi nie wierzy. Kiedy mówię, że jest mi przykro, bo siostra powiedziała coś nieprzyjemnego, słyszę: to twój problem.

      Nie mam odwagi nic zrobić. Gdyby nie posłuszeństwo – może też oparte na lęku – chyba nic bym nie robiła. Wokół taka cisza, ale burza wisi w powietrzu. We mnie uderzy grom, czy będę stać, czy uciekać. Nie mam dokąd pójść. Nie mam do kogo zadzwonić. Napisać. Zagadać. Tylko siostra Olga nie bała się mojego smutku, nie bała się mnie. Ale nie dopuszczono jej do ślubów. Nie ma jej już.

      Słabnie moje poczucie humoru. Uśmiecham się półgębkiem ze strachu, nie zaprzeczam, nie dociekam. Często nie rozumiem, o co chodzi, ale boję się przyznać. Uśmiecham się i potakuję. Nie pragnę wyłącznej przyjaźni, tylko wspólnoty, o której tyle się tu mówi, a której wcale nie ma.

      Matka – powinna mieć uśmiechniętą, zadowoloną i ofiarną siostrę, gotową na każde skinienie, chętną do posłuszeństwa. To jej prawo. Czy mogę przychodzić do niej i jęczeć o swojej samotności? Czy mogę mówić o sobie, kiedy słyszę, jak boli ją głowa, jak jest niewyspana, jak mało ma czasu?

      Siostra Mistrzyni – kiedy się za nią modlę, nie czuję nienawiści, strachu, niechęci. Zupełny pokój. A jednak lęk przed nią mnie paraliżuje. Ma nade mną przewagę. Boję się tego też w sensie duchowym. Jest Mistrzynią, więc „popiera” ją Bóg. Wystąpi przeciwko mnie, jeśli się jej sprzeciwię. Mówię gwarą młodzieżową, której nie lubi. Jeśli ja coś powiem – nieważne, nieprawda. Jeśli jakaś inna siostra powie to samo – o! to już godne uwagi. Jeśli powie to ksiądz albo napiszą w książkach, to już absolut!

      Jej słowa „Nigdy nie będziesz Tereską” bolą mnie do dziś. Wstydzę się przyjaźni ze św. Tereską.

      Co mnie tu trzyma? Czy gdybym odeszła, miałabym gdzie pójść? Nie. Nie ma takiego miejsca na ziemi.

      W kaplicy jestem cztery godziny dziennie. Modlitwa jest dla mnie torturą. Po południu ogarnia mnie senność, bardzo nieprzyjemna, jeśli jest silna. Mam dreszcze, marzę, żeby wyjść z kaplicy na świeże powietrze. Wtedy odżywam. Tam umieram. Nie lubię się modlić. Skubię skórki. Ręce mnie pieką i są całe w ranach. Gdy nie mogę skubać, mam dreszcze. Denerwuję się. Wystukuję rytm nogą, przeciągam się. Boli mnie żołądek. Czuję, że Pan Jezus rozmawia z innymi siostrami, one Mu się podobają, a ja nie. Przeżywam to w każdej sekundzie.

      Czuję smutek, rozpacz, strach, samotność. Mrok, cisza, beznadzieja. Nie ma stąd wyjścia.

      Jestem nikim. Jestem do pomocy. Każdy może mi rozkazywać. Lubię przebywać z postulantkami, bo tylko one mnie szanują.

      Nie mówię nic, bo nie jest ważne, co mówię. Nie warto nic mówić.

      Na widok Mistrzyni zaczęło mi braknąć tchu i ściskać w gardle ze strachu.

      Niechętnie całuję krzyżyk, habit, zapominam o tym.

      Marzę o ucieczce.

      Nie mam powołania.

*

      Tu