Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin. Barbara Włodarczyk

Читать онлайн.
Название Szalona miłość. Chcę takiego jak Putin
Автор произведения Barbara Włodarczyk
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788308072219



Скачать книгу

do samolotu, bezapelacyjnie musi odpaść.

      Nauczycielka Putina Wiera Gurewicz opowiada, że zawsze umiał się świetnie maskować. I potrafił ściągać jak nikt. Był w stanie zajrzeć do zeszytu sąsiada nie tylko z boku, lecz także z tyłu, i to w niezauważalny sposób.

      Dobrze pamiętam dzień, w którym zobaczyłam Putina z bliska. Z daleka widywałam go na żywo nie raz. Chociażby na wielkich dorocznych konferencjach prasowych, gdzie zadawałam pytania. Opowiem o tym w kolejnych rozdziałach. To była styczniowa niedziela 2007 roku w Soczi, w oficjalnej rezydencji prezydenta. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że kilka lat później gorący tropikalny kurort stanie się miejscem XXII Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Zabiegał o to osobiście Władimir Putin. Tuż po ogłoszeniu werdyktu w rosyjskim internecie pojawił się taki dowcip: Dlaczego na gospodarza zimowych igrzysk wybrano miasto bez obiektów sportowych i na dodatek w subtropiku? Bo lepsza olimpiada bez śniegu niż Europa bez gazu…

      Soczi jest ulubionym kurortem Putina. Bodaj najulubieńszym spośród wszystkich dwudziestu miejsc, gdzie ma oficjalne rezydencje. Nic dziwnego. Soczi to góry Kaukazu i ciepłe morze w jednym. To przyroda, o jakiej w Egipcie czy Tunezji mogą tylko pomarzyć. Putin urzęduje tam zwykle od wiosny do jesieni. Jego oficjalna rezydencja mieści się nad samym morzem. Jest to pałacyk w stylu stalinowskiego klasycyzmu, z lądowiskiem dla helikopterów, przystanią jachtową, dwoma basenami i siłownią, bo Putin codziennie ćwiczy. Wszystko to jednak mały pikuś w porównaniu z jego prywatnym, tajnym czarnomorskim pałacem, wybudowanym na wzór Wersalu w mieście Gelendżyk. Tak twierdzi opozycja, której udało się sfilmować pilnie strzeżony i szczelnie ogrodzony obiekt.

      Oficjalną rezydencję Putina też otacza wysoki mur z betonu i metalu. Nikt postronny nie ma szans, by się do niego zbliżyć. Stojące przed dojazdem do bramy patrole policji zatrzymują każdy pojazd. Nawet autobus, którym jadę z grupą dziennikarzy akredytowanych przez Kreml. Kilkaset metrów musimy przejść piechotą.

      Jest koniec stycznia, ale temperatura wynosi ponad 10°C, i to mimo wczesnej pory. Idziemy na spotkanie Władimira Putina z Angelą Merkel. Jest zaplanowane na południe, ale nam kazano się stawić przed ósmą. Cała nasza grupa liczy niespełna pięćdziesiąt osób, przeważają dziennikarze z Rosji i Niemiec. Wszyscy niewyspani, zmęczeni podróżą i bez entuzjazmu. Kolejna oficjałka.

      – O n pewnie jeszcze nawet nie wstał – mówi z sarkazmem jeden z rosyjskich dziennikarzy, głośno ziewając.

      Nie jest tajemnicą, że Władimir Putin rzadko się budzi przed ósmą. Jak ujawniła rosyjska prasa, zwykle zaczyna pracę koło południa. Jest już wtedy po ćwiczeniach i lekkim śniadaniu, które zwykle składa się z omletu, kaszy ryżowej lub gryczanej i soku owocowego. Lubi też przepiórcze jaja. Wszystko musi być świeże i naturalne.

      Informację o wyjeździe do Soczi dostałam cztery dni wcześniej. „Pojedziesz na spotkanie Putina z Merkel, bo będą rozmawiali o embargu na polskie mięso”. Od ponad dwóch lat byłam już korespondentką TVP w Moskwie i w mig potrafiłam zorganizować każdy wyjazd. Telefon do biura prasowego Kremla, ankieta akredytacyjna, rezerwowanie hotelu, bilety na samolot. Wszystko w biegu, w przerwach między przygotowywaniem codziennych relacji. Jak na złość skończyły mi się drukowane zdjęcia, a takie właśnie trzeba wziąć ze sobą. Sic! Na szczęście Moskwa nigdy nie śpi i w nocy bez problemu można znaleźć czynny zakład fotograficzny.

      Przy wejściu na teren posiadłości przechodzimy dokładną kontrolę. Kieszenie, torby, telefony, sprzęt. Cieszę się, że zobaczę choć kawałek słynnej rezydencji, ale temat spotkania nie budzi mojego zapału. Od dwóch lat trwa rosyjskie embargo na polskie mięso. Zrobiłam o tym dziesiątki relacji. Moskwa wprowadziła je po tym, jak Warszawa wsparła pomarańczową rewolucję. „Putin nigdy tego nie zapomni Polakom, bo jest pamiętliwy” – mówił mi jeden z ekspertów, zanim jeszcze Rosja zastosowała restrykcje. Zwrot Kijowa na Zachód był policzkiem dla Putina, który od zawsze uważał Ukrainę za tradycyjną strefę wpływu Kremla. Poza tym Warszawa ostro krytykowała wówczas Nord Stream 1, a projekt ten był oczkiem w głowie Putina. Już wtedy mówiło się, że Polacy drażnią go jak mało kto. No, może poza Litwinami. I już wtedy mieliśmy złą prasę, która okrzyknęła nas niewdzięcznymi rusofobami. Ale było to zaledwie preludium do symfonii antypolskich wystąpień, jakie pojawiły się w 2019 i 2020 roku.

      W pokoju przylegającym do sali konferencyjnej czekamy ponad trzy godziny. Nie wolno nam wyjść nawet do egzotycznego parku, z którego słynie rezydencja. Mój operator próbuje się zdrzemnąć. Nie ma szans, bo czy kto kiedy widział grupę dziennikarzy czekającą na coś w ciszy? Najgłośniejsza i najbardziej wyluzowana jest ekipa programu Wriemia, głównego dziennika telewizyjnego Rosji. Program ukazuje się bez przerwy od 1968 roku, pod niezmienionym tytułem i o niezmiennej porze, czyli o dwudziestej pierwszej. Putin jest w każdym wydaniu. Z małymi wyjątkami, ale edycje, w których go nie było, można policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy dziennikarze wiedzą, że ekipa Wriemii ma wszędzie fory i z zawiści nie szczędzą im drobnych złośliwości.

      – Nie zapominajcie, że o n zaczyna przegląd prasy od czytania „Komsomolskiej Prawdy!” – przekomarza się korespondent bulwarówki wydawanej w milionach egzemplarzy. Ma rację. W jednym z wywiadów Putin przyznał, że popularna „Komsomołka” jest jednym z pierwszych punktów jego prasówki.

      Tuż przed konferencją prasową wychodzi do nas rzecznik Putina Aleksiej Gromow. To on udziela głosu dziennikarzom.

      – Rozumiem, że pozwoli mi pan zadać pytanie o embargo na polskie mięso – stwierdzam stanowczo.

      Gromow jest nieco rozbawiony moją determinacją, ale grzecznie odpowiada, że nie ma takiej szansy.

      – Ustalono, że będą tylko po dwa pytania od niemieckich i rosyjskich dziennikarzy – mówi. Tak też się dzieje.

      Po zakończeniu konferencji Putin od razu wychodzi, a Merkel zostaje na sali, by udzielić ekskluzywnego wywiadu rodzimej stacji.

      – Władimir Władimirowicz czeka na kanclerz obok, w bufecie dla dziennikarzy. Niech pani siada za nim, woła operatora i próbuje zadać swoje pytanie. – Słowa Gromowa padają adekwatnie do nazwiska, jak grom z jasnego nieba. Niewiele myśląc, łapię jakieś krzesło i ruszam w stronę bufetu. W mgnieniu oka wyrasta przede mną kilku ochroniarzy. Wcześniej w ogóle nie zwróciłam na nich uwagi. Niczym się nie wyróżniali. Gromow daje im znak, by mnie przepuścili. Siadam tuż za Putinem, który w otoczeniu kilku dobrze mu znanych kremlowskich dziennikarzy pije zieloną herbatę. Kawy nie lubi. Tak twierdzi były szef kuchni Kremla, Aleksiej Gałkin.

      – Czekający na kogoś Władimir Władimirowicz to rzadki widok – zauważa operator. Fakt. Brak punktualności stał się wizytówką Putina. Spóźnia się regularnie i nie oszczędza nikogo. Królowa Anglii Elżbieta II czekała na niego czternaście minut, Barack Obama – czterdzieści, papież Franciszek – pięćdziesiąt, a Donald Trump ponad godzinę. Najdłużej kazał na siebie czekać Angeli Merkel w 2015 roku – cztery godziny i piętnaście minut! Niczym w znanym powiedzonku Aleksandra III: „Kiedy car łowi ryby, Europa czeka”…

      Siedzę przy Putinie tak blisko, że mogę mu się uważnie przyjrzeć. Szaroniebieskie oczy, dość wydatna dolna warga, kwadratowe dłonie z krótkimi palcami, prosta złota obrączka, zegarek ekstrawagancko zapięty na prawym ręku. Chyba traktuje go jak ozdobę, skoro ciągle się spóźnia. Jest wyluzowany i pewny siebie. W 2007 roku ceny ropy są bardzo wysokie, ponad sto trzydzieści dolarów za baryłkę. Dzięki temu dochody Rosjan powiększają się kolejny rok z rzędu, a opozycja jest tak słaba, że na jej wiece przychodzi po kilkaset osób. Kiedy robiłam w tym czasie relacje z tzw. marszów niezgody w Moskwie, to dziennikarzy było więcej niż demonstrujących. Nie mówiąc już o policji i wojsku. Większy tłum można było wtedy zobaczyć przy wyjściu z metra w godzinach szczytu. Bo z podziemnej kolei w Moskwie korzysta dziewięć milionów pasażerów dziennie!

      Czekam, aż operator ustawi kamerę, i staram się wyłapać jak najwięcej szczegółów wyglądu prezydenta. Ma świetnie