Usterka na skraju galaktyki. Etgar Keret

Читать онлайн.
Название Usterka na skraju galaktyki
Автор произведения Etgar Keret
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788308071939



Скачать книгу

wraca do akwarium. Wilgotne kapcie zostawia rozrzucone na środku salonu. Nie obchodzi jej, że matka przypisze to jutro rano ojcu. Jest rybą i oprócz akwarium i telewizji nic w głowie nie ma.

      Okna

      Człowiek w brązowej marynarce powiedział mu, że to, że nic nie pamięta, jest w porządku i że lekarze uprzedzali, że trzeba cierpliwości. Człowiek w marynarce dodał, że lekarze powiedzieli to im obu. I to, że i tego nie pamięta, też jest zupełnie w porządku, tak to jest, jak się przeszło taki wypadek. Spróbował się uśmiechnąć i spytał człowieka w marynarce, czy lekarze powiedzieli mu także, jak się nazywa. Człowiek w marynarce pokręcił przecząco głową i odparł, że kiedy znaleziono go na poboczu drogi, nie miał przy sobie żadnych dokumentów, ale że tymczasem może się nazywać Miki.

      – W porządku – zgodził się – nie ma problemu, będę się tymczasem nazywał Miki.

      Człowiek w marynarce wskazał na gołe ściany pozbawionego okien pokoju.

      – Wprawdzie nie jest to najładniejsze mieszkanie w mieście – powiedział przepraszającym tonem – ale to doskonałe miejsce, żeby wrócić do zdrowia. Za każdym razem, kiedy sobie coś przypomnisz – wskazał na tablet spoczywający na biurku – zapisz to tutaj, żebyś nie zapomniał. Pamięć jest jak ocean – dorzucił takim tonem, jakby chciał sobie dodać ważności. – Zobaczysz, pomału, pomału rzeczy zaczną wypływać.

      – Dziękuję. – Miki wyciągnął rękę do pożegnalnego uścisku. – Naprawdę bardzo jestem wdzięczny. Przy okazji – nie powiedziałeś mi, jak masz na imię. Chyba że powiedziałeś, a ja zapomniałem.

      Obaj równocześnie się zaśmiali, a po chwili człowiek w marynarce ciepło uścisnął wyciągniętą dłoń i odrzekł:

      – Nieważne, jak się nazywam, i tak już się więcej nie spotkamy. Ale jeśli będziesz miał jakiś problem albo będziesz czegoś potrzebował, możesz po prostu podnieść słuchawkę, która leży obok łóżka, i wcisnąć zero, a zawsze ktoś się odezwie, jak w hotelu. Nasze centrum wsparcia działa dwadzieścia cztery godziny.

      Po czym zerknął na zegarek i stwierdził, że musi iść, gdyż ma jeszcze dzisiaj trzech podopiecznych czekających na zakwaterowanie, a Miki, który nagle nie chciał, żeby człowiek sobie poszedł i zostawił go samego, westchnął:

      – To strasznie przygnębiające, że nie ma tu okien.

      Zaś człowiek w marynarce klepnął się w czoło i wykrzyknął:

      – Ojej, jak mogłem zapomnieć!

      – Takie zdanie to ja mógłbym powiedzieć – zauważył Miki, a człowiek w marynarce znowu parsknął swoim krótkim, znaczącym śmiechem, podszedł do tabletu i postukał w kilka okienek. W chwili gdy skończył, na dwóch ścianach pokoju ukazały się duże rozświetlone okna, a na trzeciej na wpół uchylone drzwi, przez które można było zobaczyć przestronną i ze smakiem urządzoną kuchnię, w niej zaś mały stolik jadalny nakryty na dwie osoby.

      – Nie jesteś pierwszy, który skarży się na pokoje – przyznał człowiek w marynarce. – A w odpowiedzi firma, w której pracuję, postarała się stworzyć tę nowatorską aplikację, zapewniającą poczucie otwartej przestrzeni. Przez to okno – wskazał na okno, które ukazało się nad biurkiem – możesz zobaczyć podwórze i wiekowy dąb, a z tego drugiego okna widać szosę. Jest bardzo cicha, samochody z rzadka nią przejeżdżają. A drzwi dają uspokajającą domową atmosferę. To oczywiście tylko złudzenie, ale okna i drzwi są zsynchronizowane i zawsze w nich będzie ta sama pogoda i ten sam kierunek padania światła. To dość genialne, gdy tak o tym pomyśleć.

      – Rewelacja – stwierdził Miki. – Najprawdziwsza. A powiedziałeś, że jak nazywa się ta firma, w której pracujesz?

      – Nie powiedziałem. – Człowiek w marynarce puścił oko. – I to naprawdę nie aż takie ważne. Pamiętaj, jeśli coś jest nie w porządku albo zwyczajnie taki masz nastrój, po prostu podnosisz słuchawkę i wciskasz zero.

      Kiedy w środku nocy Miki się obudzi, spróbuje przypomnieć sobie, w którym dokładnie momencie człowiek w marynarce wyszedł z pokoju, i nie uda mu się. Lekarze, według człowieka w brązowej marynarce, powiedzieli, że z powodu urazu spowodowanego uderzeniem nadal może cierpieć na ubytki pamięci, ale tak długo jak nie będą im towarzyszyły mdłości czy zaburzenia widzenia, nie ma co się martwić. Miki zerknie przez okno i zobaczy, jak księżyc w pełni oświetla wiekowy dąb. I będzie mógł doprawdy przysiąc, że spomiędzy jego gałęzi dobiegało pohukiwanie sowy. Na szosie widocznej z drugiego okna zobaczy odległe światła oddalającej się ciężarówki. Przymknie oczy i spróbuje znowu zasnąć. Jedną z rzeczy, które powiedział mu człowiek w marynarce, było to, że powinien dużo spać, bo pamięć wraca często poprzez sny. Kiedy ponownie zaśnie, rzeczywiście będzie śnił, ale w tym swoim śnie nie znajdzie żadnego rozwiązania, tylko obaj z człowiekiem w marynarce będą się wspinać po gałęziach dębu. We śnie będą wyglądać jak dzieci i coś ich rozśmieszy, a człowiek w brązowej marynarce, który we śnie będzie miał dżinsową kurtkę, będzie się śmiał przez cały czas jakimś innym śmiechem, takim swobodnym, z jakim Miki nigdy się nie spotkał, a przynajmniej nie pamiętał, żeby się spotkał.

      – Zobacz – powie do Mikiego, zwisając na jednej ręce z gałęzi drzewa, a drugą drapiąc się po głowie – jestem małpą, całkiem jestem małpą.

      Minął prawie miesiąc, przynajmniej czuł, jakby to był miesiąc, i prawie nic się nie zmieniło. Nie udało mu się przypomnieć sobie niczego z przeszłości i nadal zapominał rzeczy sprzed dosłownie paru minut. Żaden lekarz nie przyszedł go zbadać. Ale pamiętał, że człowiek w brązowej marynarce powiedział, że nie ma potrzeby dokładnych badań lekarskich, bo jest cały czas pod obserwacją. I że jeśli cokolwiek będzie nie w porządku, system natychmiast zareaguje. Obok dębu zatrzymywał się czasem biały samochód dostawczy, a w nim śniady człowiek o siwych włosach i grubawa dziewczyna, która wyglądała na młodszą od niego o jakieś co najmniej dwadzieścia lat. Obściskiwali się w aucie, a niekiedy nawet wychodzili z niego, siadali pod drzewem i pili piwo. W kuchni przez cały ten czas nic się nie zmieniało. Tam też było wielkie okno, przez które wpadało dużo światła, ale było usytuowane pod takim kątem, że z pokoju Mikiego nic nie było przez nie widać. Miki tkwił nad tabletem, gapił się trochę na ściany i czekał na jakieś wspomnienie lub myśl, które skądś by się pojawiły, jak ptak przysiadający na drzewie, jak śniady z grubaską, jak… Początkowo Miki sądził, że wyobraża to sobie: jakby szybki ruch, bezcielesny cień, który przemknął w obramowaniu na wpół otwartych drzwi i znikł. Miki w jednej chwili znalazł się za łóżkiem, schowany niczym dziecko, co kryje się przed mroczną bestią. Teraz nie mógł już nic zobaczyć, ale coś słyszał, jakby zamykanie drzwi od szafy, jakby ktoś lub coś naciskało jakiś przycisk. Po kilku chwilach znowu coś ukazało się w uchylonych drzwiach, tym razem powoli. To była kobieta, mniej więcej trzydziestoletnia. Ubrana w czarną krótką spódnicę i białą, zapinaną na guziki bluzkę, a w ręku trzymała kubek kawy z namalowanym słońcem, wokół którego napisane było kolorowymi literami „RISE & SHINE!”. Miki nadal ukrywał się za łóżkiem. Przypomniał sobie, co powiedział człowiek w brązowej marynarce, i zrozumiał, że nawet jeśli wstanie i zamacha rękami, kobieta w kuchni prawdopodobnie nie będzie mogła go zobaczyć; że ta kobieta tak naprawdę nie istnieje; że to zwyczajnie obraz wyświetlony na ścianie, który ma jedynie chronić go przed poczuciem uwięzienia w tym małym, pozbawionym okien pokoju. Kobieta w kuchni esemesowała teraz, a w czasie wystukiwania wiadomości na komórce tupała nerwowo w białą kamienną podłogę kuchni. Miała ładne nogi. Miki próbował przypomnieć sobie dziewczynę o ładniejszych nogach, ale poza tą w kuchni i grubaską w tajemniczym białym samochodzie nie udało mu się odszukać w pamięci żadnej dziewczyny. Kobieta skończyła esemesować, wypiła ostatni łyk kawy i wyszła