Gniew Tiamat. James S.a. Corey

Читать онлайн.
Название Gniew Tiamat
Автор произведения James S.a. Corey
Жанр Историческая фантастика
Серия
Издательство Историческая фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366409651



Скачать книгу

na pokład, ciągnąc za sobą martwą sojuszniczkę z pokładu maszynowni. – Czy straciliśmy też Burzę?

      – Chama – powiedziała Bobbie do jednej z kobiet z oddziału. – Wyjdź na zewnątrz i spróbuj zlokalizować Burzę. Może łączność w zasięgu wzroku wciąż działa. Dla pozostałych misja się nie zmieniła. Zrobić mi tę inwentaryzację i przygotować się do szybkiego przeniesienia po znalezieniu statku.

      – Albo – wtrąciła się Jillian – przygotować się na spadnięcie i śmierć na Jowiszu, bo jesteśmy już mocno poniżej prędkości orbitalnej i nie mamy silnika.

      – Albo to – zgodziła się Bobbie zaskoczona tym, jak bardzo miała ochotę skoczyć przez mostek i walnąć Jillian w twarz. – Ale dopóki to nie nastąpi, trzymamy się zadania. Wynosić się stąd i do roboty nad inwentaryzacją ładunku.

      – Sporo tu rzeczy, szefowo – dobiegł z radia głos jednego z ludzi grupy Jillian. – Amunicja, paliwo, cały sezam. Główna misja spieprzona, ale z zaopatrzeniem wygraliśmy.

      – Pewnie odnieśliśmy moralne zwycięstwo – skomentowała z westchnieniem Bobbie.

      – Wiesz, kto mówi o moralnych zwycięstwach? – zapytała Jillian, szybując do wyjścia. – Przegrana drużyna.

      Rozdział ósmy

      Naomi

      Łączność stanowiła problem.

      Pierścienie wrót generowały interferencje, które bardzo utrudniały przekazywanie przez nie wiadomości i praktycznie uniemożliwiały korzystanie z wiązek kierunkowych między układami. Lakonia kontrolowała przekaźniki po obu stronach wrót i stację Medyna w centrum wszystkiego, strażnika wielkich rozstajnych dróg imperium. Mieli oczy i uszy w każdym układzie oraz algorytmy dopasowania wzorców przeszukujące każdą częstotliwość widma. Saba zdołał wykopać kilka dziur tu i tam – anteny wiązek kierunkowych z przestarzałym, złamanym kodem bezpieczeństwa, które mogły nie zapisywać w rejestrach określonych wiadomości, strumienie danych zmodyfikowane do przenoszenia wiadomości ukrytych w obrazie. Takie same stare sztuczki, jakich SPZ używało, zanim urodzili się Saba czy ona, zaktualizowane do nowych okoliczności. Niebezpieczeństwo było dwojakiego rodzaju: po pierwsze, że siły lakońskie mogły przechwycić i odszyfrować ich wiadomości, a po drugie, że mogły je wyśledzić do miejsca pochodzenia.

      Pierwszy problem nie był trywialny, ale zawsze istniały sposoby na utrudnienie go. Samoszyfrujące kodowanie, sygnatury zakłócające, zmieniające kontekst kodowanie lingwistyczne. Nic nie było doskonałe i nawet przy całej pracy śledczej wykonanej przez Bobbie i jej załogę na Zwiastunie burzy pełen zakres możliwości przetwarzania sygnału przez lakońską flotę był dla podziemia w trzech czwartych zgadywaniem, a w jednej czwartej podszyty nadzieją. Jednakże Naomi miała do niego dość zaufania, by nie tracić przez to snu w nocy.

      Drugi problem – niewyśledzenie źródła sygnału – był łatwiejszy do rozwiązania dzięki butelkom.

      Naomi nigdy nie widziała oceanu na własne oczy, ale język na długo zachowywał zaszłości z zamierzchłych czasów. Wiązki kierunkowe wciąż miały „linie”, choć fizyczny kabel, do którego odnosiła się „linia”, od pokoleń zastępowało światło. Sol wciąż była „Słońcem”, choć nad ludzkimi głowami świeciło tysiąc trzysta gwiazd takich jak ono. Zwrot „wiadomość w butelce” niósł ze sobą dla Ziemian mnóstwo niuansów znaczeniowych i oczekiwań, których mogła się tylko domyślać na podstawie żartów, komiksów i kanałów rozrywkowych. Faktycznie używane przez nią butelki były torpedami przechowywanymi w jej kontenerze, z których każda niosła mały nadajnik i ładunek wybuchowy dostatecznie duży, by zmienić cały sprzęt w plazmę. Sama napisała kod do ich obsługi i wiedziała, że jest bezpieczny.

      Aby dostać wiadomości od podziemia Saby, wystarczyło, że nasłuchiwała. Wszystko tam było, przenoszone przez próżnię i wzmacniane w sieci, ponieważ wiedziała, które kanały obserwować. Plotki, wiadomości i pusty, pulsujący szum, w którym ukryto bity informacji. Nawet w lakońskiej propagandzie. Zdarzało się nawet, że w retransmitowanych wiadomościach, które Duarte kazał Jimowi do niej wysyłać.

      Niezależnie od tego, na którym była statku, informacje do niej docierały, pasywne i nie do wyśledzenia. Ładowała je do lokalnego systemu swojej pryczy i ręcznego terminala – więcej surowych informacji, niż mogła przeczytać przez całe życie, na dodatek nieustannie aktualizowanych. System filtrował z tego raporty i dane, na podstawie których pracowała.

      Przeprowadzała analizy, tworzyła rekomendacje, spisywała argumentację dotyczącą tego, co i w jaki sposób powinny robić siły opierające się wewnętrznym. A kiedy była gotowa – gdy miała mało czasu, lub gdy uznawała, że dochodzi do naturalnego punktu przełomowego – zapisywała informacje w jednej z rakiet i przesyłała wiadomość swojemu kontaktowi na statku. Po wyrzuceniu pocisku przez śluzę aktywował się jej kod.

      Losowy kierunek, losowa liczba zwrotów i aktywacji silnika, losowa siła i długość ciągu oraz dobrany losowo czas przed emisją. Czasami wyrzucała pocisk dzień lub dwa przed opuszczeniem układu bądź po odlocie statku, który dotąd ją przewoził, czasami nie. Wzory były wrogiem, nawet wzory, które miały ukryć jej ślady.

      Kiedy nadchodził czas, butelka wywrzaskiwała wszystko, co jej kazano, w jednej, skondensowanej emisji. Gdzieś w układzie Saba miał antenę nasłuchującą dokładnie tak, jak robiła to ona. Cicho, pasywnie, nie do wykrycia. Był to akt kosmicznego brzuchomówstwa i tak właśnie podziemie przekazywało sobie informacje – powoli i niedoskonale – podczas gdy wróg mógł wysyłać swoje wiadomości gdzie tylko chciał z prędkością światła.

      Takie były skutki bycia tym słabszym.

      Najtrudniejsze były chwile między wysłaniem butelki a jej wybuchem. Godziny lub dnie, czasem nawet tygodnie wątpliwości. Nerwowo niszczyło ją ponowne rozważanie własnych planów i sugestii z przekonaniem, że popełniła gdzieś błąd, którego nie mogła naprawić. Nasłuchiwanie docierających wszystkich nowych informacji, które zmieniłyby taki czy inny aspekt tego, co już powiedziała i czego nie mogła cofnąć.

      To właśnie robiła w tej chwili.

      Jej kontener został przeniesiony z Mosley na inny statek, niemal bliźniaczy, nazwany Bhikaji Cama. Lecieli z ciągiem ćwierć g na Auberon ze sprzętem górniczym kupionym tanio na Marsie. Brzęczenie silników było już na tyle znajome, że praktycznie go nie słyszała, jeśli nie robili jakichś zmian szybkości albo poprawek kursu, a poza tym tylko, gdy wibracje trafiły na jakąś częstotliwość harmoniczną i wzbudzały dzwonienie. Racje żywnościowe otrzymane jako prezent pożegnalny z Mosley wyprodukowano na Ziemi. Ryż z warzywami, białka i sos curry, który prawie mógł być żywnością Pasiarzy, gdyby nie dodatek rodzynek. Ustawiła swój system na działanie lokalne, nie próbując łączyć się z komputerami Camy, chyba że było coś, co mogła dostać tylko tam. Miała muzykę – łagodne mambo cereseano, jak to, do którego tańczyła jako młoda dziewczyna – i tyle kanałów wiadomości, ile tylko mogła znieść. Urządziła swoją przestrzeń tak, by miała miejsce na rozprostowanie nóg i ćwiczenia, i zmusiła się do ścisłego przestrzegania harmonogramu, dwa razy dziennie wyciskając z siebie pot. Spała również zgodnie z planem, gasząc światła na osiem godzin, nie więcej i nie mniej, nigdy nie śpiąc dłużej. Nigdy nie robiąc sobie drzemek. Rutyna trzymała mrok na dystans, gdy nic innego nie działało.

      A przez pozostały czas ponownie studiowała dane i czekała na rozbicie swej najnowszej butelki.

      Monitor wyświetlał schemat kompleksu Bara Gaon z istniejącymi osiedlami i nowo proponowaną rozbudową. Bara Gaon był jedną z najbardziej udanych ludzkich kolonii, z samowystarczalnymi miastami już na trzech planetach, niezależnymi spółdzielniami górniczymi badającymi wyjątkowo bogaty pas asteroid oraz bazami na dwóch księżycach