Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Читать онлайн.
Название Kariera Nikodema Dyzmy
Автор произведения Tadeusz Dołęga-mostowicz
Жанр Классическая проза
Серия
Издательство Классическая проза
Год выпуска 0
isbn 9788311152465



Скачать книгу

w języku angielskim. Dobrze?

      – Dobrze – odparł Nikodem z rezygnacją.

      – Nie o to wszakże chodzi. Muszę pana poinformować, że chociaż Kunik jest oszustem, który wycyganił od mojej rodziny Koborowo, jednak nie powinien pan jego okradać, gdyż ja mu jeszcze kiedyś wytoczę proces i majątek odbiorę, szwagierka wsadzę do więzienia, a Ninę wezmę pod osobistą kuratelę. Która godzina?

      Dyzma wyciągnął zegarek.

      – Pół do ósmej.

      – Co? Już? Ach, to muszę iść do pawilonu, bo mi później kolacji nie dadzą. Żegnam. Szkoda, chciałem jeszcze panu wiele rzeczy opowiedzieć. Niech pan jutro przyjdzie tu o tej porze. Przyjdzie pan?

      – Dobrze, przyjdę.

      – I jeszcze jedno. Niech pan, broń Boże, nie przyznaje się nikomu, że mnie widział i ze mną rozmawiał. Daj pan słowo honoru!

      – Daję.

      – No, wierzę panu, chociaż zarówno nazwisko, jak i wygląd świadczą, że pochodzisz z gminu, a chamy przecie honoru nie mają. Żegnam.

      Zawrócił się na pięcie i poszedł elastycznym krokiem wzdłuż dębowej alei. Za nim w niezgrabnych podskokach biegł ratlerek.

      – Wariat – rzekł głośno Dyzma, gdy zniknęli na zakręcie. – Na pewno wariat, ale naopowiadał mi rzeczy… U tych wielkich panów zawsze takie różne świństwa bywają… Może i prawdę mówił… Cholera… Kunik, i powiada, że łajdak… A co mi tam do tego!

      Machnął ręką i zapalił papierosa. Z oddali doleciał niski, głęboki głos gongu. Kolacja.

      Dyzma wstał z ławki i poszedł w kierunku pałacu.

      Rozdział czwarty

      Kolacja składała się z kilku potraw, które podawał lokaj sztywny i bezszelestny. Nastrój był nieco lepszy niż przy śniadaniu. Kunicki mniej się zajmował interesami i Dyzmą, za to zasypywał swą wymową żonę i córkę, wypytując je o rodzaj zakupów.

      Pani Nina odpowiadała uprzejmie, lecz zimno, natomiast Kasia tylko z rzadka raczyła bąknąć krótkie „tak” lub „nie”, zaś większość skierowanych wprost do niej pytań pomijała milczeniem. Po dziwacznej rozmowie z Ponimirskim Nikodem zupełnie nie rozumiał już istoty tego lekceważenia ze strony córki, lekceważenia, które sięgało obraźliwej impertynencji. Chciał w jakiś sposób rozgryźć niejasną sytuację i głowił się nad tym, jak to najzgrabniej zrobić, niczego jednak nie wymyślił.

      Po kolacji Kunicki zaproponował spacer i chociaż Kasia wzruszyła ramionami, pani Nina odparła:

      – Owszem, przejdę się z przyjemnością.

      Idąc na przedzie z mężem, postukującym grubą laską i pozostawiającym za sobą smugę dymu cygara, skierowała się do parku, lecz nie w te jego okolice, które już znał Dyzma. Tam były gęste stare drzewa, tutaj zaś przeważnie trawniki i klomby, gdzieniegdzie tylko na tle ciemniejszego szafiru nieba rysowały się malownicze kępy wysmukłych drzew.

      Nikodem z konieczności został w towarzystwie Kasi. Milczeli, a że w parku panowała zupełna cisza, dolatywał do nich szmer półgłosem prowadzonej rozmowy Kunickich. Jakże śmiesznie wyglądali tak obok: on, mały, irytująco ruchliwy i gestykulujący staruszek, przy żonie młodej, zgrabnej, niemal posągowej, idącej równym, spokojnym, płynnym krokiem.

      – Uprawia pan tenis? – spytała Kasia.

      – Ja? Nie, proszę pani. Nie umiem.

      – To dziwne.

      – Dlaczego dziwne?

      – No, bo dziś wszyscy panowie umieją.

      – Nigdy, proszę pani, nie miałem czasu nauczyć się tej gry. Znam tylko bilard.

      – Tak? To ciekawe, niech mi pan powie… Przepraszam – rzuciła nagle i odbiegła do klombu.

      Dyzma zatrzymał się, nie wiedząc, co ma robić, gdy Kasia powróciła z kilku łodygami nikotiany w ręku. Kwiaty pachniały już z daleka odurzająco. Zbliżyła je do twarzy Nikodema. Ten sądząc, że zostaje obdarowany, zaczerwienił się i wyciągnął rękę.

      – Ależ nie! To nie dla pana. Niech pan powącha! Bajeczne, prawda?

      – Owszem, ładnie pachną – odparł zmieszany.

      – Pan musi być, swoją drogą, bardzo zarozumiały.

      – Ja? Dlaczego? – zdziwił się szczerze.

      – No, bo już panu się zdawało, że kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno często dostaje pan kwiaty od kobiet?

      Dyzma wprawdzie nigdy nie dostał od żadnej kobiety kwiatów, odparł jednak na wszelki wypadek:

      – Czasami.

      – Podobno słynie pan w warszawskim mondzie jako silny człowiek.

      – Ja?

      – Ojciec mi mówił. Zresztą, rzeczywiście, wygląda pan na… Aha, pan gra w bilard?

      – Niemal od dziecka – odpowiedział, przypominając sobie zadymioną salkę bilardową w cukierni Aronsona w Łyskowie.

      – My też mamy w domu bilard, lecz nikt z nas grać nie umie. Chętnie nauczyłabym się, gdyby pan znalazł dla mnie trochę czasu…

      – Pani? – zdziwił się. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może grać w bilard. – Przecie to męska gra.

      – Ja właśnie lubię męskie gry. Nauczy mnie pan?

      – Z przyjemnością.

      – Możemy zacząć choćby zaraz.

      – Nie – odparł Dyzma – mam dziś jeszcze dużo roboty. Muszę rozpatrzyć się w księgach, w rachunkach…

      – Hm… nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to leży w pana typie.

      – A to dobrze czy źle? – zaryzykował.

      – Co? – zapytała chłodno.

      – No, to, że jestem takim typem?

      – Wie pan… Będę szczera. Lubię mieć do czynienia z ludźmi stanowiącymi pewną pozytywną wartość, byle nie przypominali mojego papy. Ale z góry chciałabym zaznaczyć i hm… wyjaśnić, że… Nie pogniewa się pan za szczerość?…

      – Broń Boże.

      – Ale bliżej mnie to nie obchodzi.

      – Nie rozumiem.

      – Lubi pan kropki nad „i”?

      – Co?

      – Lubi pan też, widzę, sytuacje wyraźne. To bardzo dobrze. Otóż, jeżeli nawet będę dla pana życzliwa, chciałabym, by pan nie wyciągał z tego zbyt dalekich wniosków. Inaczej mówiąc, ode mnie kwiatów nie będzie pan dostawał.

      Wreszcie się zorientował, o co jej chodziło, i roześmiał się.

      – Ja nie liczyłem na to wcale.

      – To świetnie. Najlepiej jest, gdy się sprawy stawia jasno.

      Nie wiedział sam dlaczego, ale czuł się dotknięty, i powiedział prawie bez namysłu:

      – Ma pani rację. Odpłacę więc pani równą szczerością. Pani też nie jest moim typem.

      – Tak? Tym lepiej – odparła nieco zaskoczona. – To porozumienie umożliwia nam