Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Читать онлайн.
Название Kariera Nikodema Dyzmy
Автор произведения Tadeusz Dołęga-mostowicz
Жанр Классическая проза
Серия
Издательство Классическая проза
Год выпуска 0
isbn 9788311152465



Скачать книгу

czaszką dokuczliwie, niemal boleśnie. Co robić? Co robić? Czy z miejsca zrezygnować ze wszystkiego i przyznać się staremu, czy próbować zorientować się w materiale tak beznadziejnie trudnym i skomplikowanym? Gdyby potrafił tego dokonać, mógłby się utrzymać w Koborowie ze dwa, może trzy miesiące… Bo dłużej żadną miarą nie wytrwa. Przecie stary po to go zaangażował, by on u ministra wyrobił te różne ustępstwa…

      „Taki cwany piernik, a sam siebie nabrał… Jak by tu sobie poradzić? Szlag może trafić…”

      Dwugodzinne wypoczywanie zmęczyło go jeszcze bardziej niż cały ranek i przedpołudnie, tak pracowicie spędzone. Wypalił kilkanaście papierosów i dym, napełniający pokój, zaczął go męczyć. Wstał i przeszedł do sąsiedniego gabineciku. Na biurku leżała cała plika ksiąg i dokumentów, z którymi się miał zapoznać.

      Zaklął w duchu i zawrócił. Przypomniał sobie, że może otworzyć drzwi na taras i wyjść do parku.

      Park, znakomicie utrzymany, musiał zajmować większą przestrzeń, gdyż Nikodem, wciąż idąc przed siebie, nie mógł dojrzeć jego końca. Wśród starych dębów, kasztanów, lip i klonów biegły we wszystkich kierunkach gładkie, jak krople wody do siebie podobne ścieżki i dróżki.

      „Tu i zabłądzić łatwo” – pomyślał Dyzma i rozejrzał się. W każdym razie pałac jest w północnej stronie.

      Tu i ówdzie pod wielkimi drzewami znajdowały się kamienne lub drewniane ławki. Po kilkunastu minutach przechadzki Nikodem wybrał jedną z nich, znajdującą się w gęstym cieniu, i usiadł. Natychmiast powróciły dręczące myśli: co robić, jak sobie dać radę, co wykombinować?

      Wtem usłyszał gwizdanie, a po chwili szybkie kroki tuż za sobą. Obejrzał się. Wąską alejką szedł młody, niezwykle elegancko ubrany mężczyzna, z połyskującym monoklem w oku. Tuż za nim biegł na krzywych nóżkach miniaturowy ratlerek o głowie nietoperza. Piesek dostrzegł Dyzmę i zaczął ujadać. Wówczas młody człowiek zatrzymał się, zmierzył Nikodema wzrokiem i skierował się ku niemu. Mógł mieć około trzydziestki, szczupły, wysoki. Wzrost jego przedłużała nieproporcjonalnie długa szyja, zakończona bladą, malutką a okrągłą twarzą, przypominającą twarze chorowitych dzieci. Wyniosły i pogardliwy wyraz rysów stanowił na niej taki sam kontrast, jak i tkwiące w czerwonych obwódkach ogromne niebieskie oczy, patrzące z jadowitą ironią. Pod ich spojrzeniem Dyzma zmieszał się, tym bardziej że młody człowiek stanął przed nim i przyglądał się impertynencko.

      „Ki diabeł” – pomyślał Dyzma.

      Ten zaś wyciągnął w jego kierunku bardzo długi palec wskazujący i zapytał skrzeczącym głosem:

      – Kto pan jest?

      Nie wiedząc, co zrobić, Dyzma wstał.

      – Jestem administratorem, nowym administratorem…

      – Nazwisko?

      – Dyzma, Nikodem Dyzma.

      Piesek ujadał, skacząc pokracznie wokół nóg swego pana.

      – Tak? Dyzma?… Słyszałem, hrabia Ponimirski. Siadaj pan. Cicho, Brutus! Uważasz, panie Dyzma, nazwałem tak psa, bo to nie ma żadnego sensu, a ciekaw jestem, dlaczego pies ma nazywać się z sensem? Siadaj pan!

      Dyzma usiadł. Ten hrabia sprawiał na nim jakieś niesamowite wrażenie, w którym były i strach, i obrzydzenie, i ciekawość, i współczucie.

      – Słyszałem – ciągnął hrabia, oblizując językiem ruchliwe i bezkrwiste wargi – słyszałem. Podobno ten łajdak sprowadził tu pana, bo pan jesteś jakąś figurą. Uważam za swój obowiązek, jako dżentelmen, ostrzec pana przed złodziejską personą mego kochanego szwagierka.

      – Ale o kim pan hrabia mówi? – zdziwił się Dyzma.

      – O kim? No, przecie o tym chamie, o Leonie Kuniku.

      – O panu Kunickim?

      – Do stu piorunów! – wrzasnął hrabia – jaki znowu Kunicki? Jaki Kunicki? Skąd Kunicki?! Kunicki to dobre szlacheckie nazwisko, które ta pijawka przywłaszczyła sobie! Ukradł, rozumiesz pan? Ukradł. Nazywa się po prostu Kunik! Sam sprawdziłem. Syn maglarki Genowefy Kunik i niewiadomego ojca. Tak, łaskawco, hrabianka Ponimirska, wnuczka księżnej de Rehon, jest dziś sobie panią Kunikową.

      – Nie rozumiem – ostrożnie zaczął Dyzma – znaczy, że pan hrabia jest szwagrem pana Kunickiego.

      Ponimirski zerwał się na równe nogi, jak ugodzony strzałą. Bezkrwista twarz stała się nagle czerwona.

      – Milcz pan! Milcz, ty, ty!

      – Ależ ja bardzo przepraszam – przestraszył się Dyzma.

      – Nie waż się pan w mojej obecności nigdy nazywać tego szuję inaczej niż Kunik, łajdak Kunik, hochsztapler Kunik! Żaden Kunicki! Moim szwagrem jest parszywy lichwiarz i oszust Kunik, chamski bastard Kunik! Ku-nik! Ku-nik! Powtórz pan zaraz: Ku-nik! No!

      – Kunik – wybełkotał Dyzma.

      Ponimirski uspokoił się i usiadł, a nawet się uśmiechnął.

      – Nie wiedział pan o tym? Mój Brutus też tego nie wiedział i nawet łasił się do mego szwagierka, póki ten go nie kopnął. Bydlę!

      Zamyślił się i dodał:

      – Obaj: i Kunik bydlę, i pies bydlę… Zresztą i ja jestem bydlę…

      Wybuchnął niespodziewanie śmiechem.

      – Przepraszam pana za szczerość, ale i pan jesteś bydlę.

      Śmiał się dalej, a Dyzma skonstatował w duchu:

      „To wariat”.

      – Myślisz pan, że jestem wariatem? – chwycił go nagle za rękę Ponimirski i zbliżył twarz do jego twarzy.

      Dyzma wzdrygnął się.

      – Nie – rzekł niepewnym głosem – co znowu, broń Boże…

      – Nie zaprzeczać! – krzyknął hrabia. – Ja wiem! Zresztą, na pewno Kunik uprzedził pana. A może moja siostra? Powiedz pan, bo w końcu i ona zdemoralizuje się przy tym wieprzu, przy tym szakalu. Co Nina mówiła?

      – Ależ bynajmniej nikt mi nic nie mówił.

      – Nikt?

      – Słowo daję – zapewnił Nikodem.

      – Widocznie sądzili, że pan mnie nie będzie miał zaszczytu poznać. Czy pan wie, że oni mnie zabronili wstępu do pałacu? Że kazali jadać samotnie? Że nie wolno mi opuszczać parku, bo Kunik kazał służbie bić mnie kijami, jeżeli wyjdę?

      – Ale dlaczego?

      – Dlaczego? Dlatego, że jestem niewygodny, że moje wielkopańskie maniery rażą tego parweniusza, tego bastarda maglarki, dlatego, że ja tu powinienem być panem, nie ten łajdacki przybłęda, dlatego, że znieść nie może, iż ja, prawy dziedzic Koborowa, ja, potomek rodu, w naszym odwiecznym gnieździe rodowym muszę być panem!

      – To pan Kunic… pan Kunik wziął Koborowo w posagu za siostrą pana hrabiego?

      Ponimirski zakrył twarz dłonią i milczał. Po chwili Dyzma spostrzegł, że po długich, niewiarygodnie długich palcach ściekają łzy.

      „Co za cholera?!” – zaklął w myśli.

      Piesek zaczął piszczeć natarczywie i drapać łapkami nogawicę swego pana. Ten wyjął silnie uperfumowaną jedwabną chusteczkę, otarł oczy i powiedział: – Wybacz pan. Mam nieco podrażniony system nerwowy.

      – Proszę bardzo… – zaczął Dyzma.

      Hrabia skrzywił