Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Читать онлайн.
Название Czerwona kraina
Автор произведения Joe Abercrombie
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366409873



Скачать книгу

jego istnienia ograniczało jego wolność. – Pozbawiony skruchy przestępca Abram Majud.

      – Miło mi was poznać – rzekł Majud serdecznie, pokazując złote przednie zęby i kłaniając się każdemu z osobna. – Zapewniam was, że stale odczuwam skruchę, odkąd utworzyłem tę Drużynę. – Jego ciemne oczy zapatrzyły się w dal, jakby wspominał przebyte mile. – Zrobiłem to w Keln, razem ze swoim partnerem Curnsbickiem. To surowy człowiek, ale ma głowę na karku. Wynalazł między innymi przenośną kuźnię. Wiozę ją do Fałdy, gdzie zamierzam otworzyć warsztat obróbki metali. Być może uda nam się także zdobyć działkę wydobywczą w górach.

      – Złoto? – spytała Płoszka.

      – Żelazo i miedź. – Majud pochylił się i ściszył głos. – Moim skromnym zdaniem tylko głupcy uważają, że złoto to dobry interes. Czy wasza trójka chce przyłączyć się do Drużyny?

      – Zgadza się – odparła Płoszka. – Również mamy coś do załatwienia w Fałdzie.

      – Dla wszystkich znajdzie się miejsce! Opłata wynosi...

      – Owca to groźny wojownik – wtrącił się Słodki.

      Majud umilkł i zacisnął usta, mierząc przybysza wzrokiem.

      – Bez obrazy, ale jest trochę... stary.

      – W tej kwestii nie będę się spierał – rzekł Owca.

      – Ja również mam już za sobą lata młodości – dodał Słodki. – Zresztą, ty także nie jesteś dziecięciem. Jeśli zależy ci na młodości, ten chłopak ma jej pod dostatkiem.

      Leef zrobił na Majudzie jeszcze mniejsze wrażenie.

      – Przydałby mi się ktoś w średnim wieku.

      Słodki parsknął.

      – Nie będzie ci łatwo go znaleźć. Mamy za mało wojowników. Duchy są żądne krwi, więc nie mamy czasu na cięcie kosztów. Możesz mi wierzyć, że stary Sangeed nie będzie z tobą negocjował cen. Albo przyjmiesz Owcę, albo ja odchodzę, a wtedy możesz krążyć w kółko, dopóki nie rozpadną ci się wozy.

      Majud podniósł wzrok na Owcę, a ten bez mrugnięcia odwzajemnił spojrzenie. Wydawało się, że pozostawił całą niepewność w Uczciwości. Wystarczyło kilka chwil, by Majud dostrzegł to, czego szukał.

      – A więc panicz Owca pojedzie z nami za darmo. Opłata za dwie osoby wyniesie...

      Słodki podrapał się w kark ze skrzywioną miną.

      – Umówiłem się z Płoszką, że wszyscy pojadą za darmo.

      Majud popatrzył na kobietę z niechętnym szacunkiem.

      – Wygląda na to, że ona lepiej wyszła na tych negocjacjach.

      – Jestem zwiadowcą, a nie handlarzem.

      – Więc może powinieneś pozostawić interesy tym spośród nas, którzy się na tym znają.

      – Poradziłem sobie z handlem znaczniej lepiej niż ty ze zwiadem.

      Majud pokręcił kształtną głową.

      – Nie mam pojęcia, jak wyjaśnię to Curnsbickowi. – Odszedł, wymachując długim palcem. – Curnsbick nie zna się na żartach, gdy chodzi o wydatki!

      – Na spokój zmarłych – mruknął Słodki. – Słyszeliście kiedyś takiego marudę? Można by pomyśleć, że wyruszyliśmy w drogę z kompanią bab.

      – Na to wygląda – odrzekła Płoszka.

      Obok nich przejechał jeden z najbardziej jaskrawych wozów – szkarłatny ze złotymi zdobieniami – na którym siedziały dwie kobiety. Pierwsza miała na sobie strój dziwki, jedną ręką przytrzymywała kapelusz, a na jej wymalowanej twarzy widniał niepewny uśmiech. Zapewne zachwalała swoją dostępność pomimo trwającej wędrówki. Druga była ubrana w znacznie skromniejszy podróżny strój i pewną ręką trzymała lejce. Pomiędzy nimi siedział brodaty mężczyzna o surowym spojrzeniu, odziany w kamizelę dopasowaną kolorem do wozu. Płoszka wzięła go za alfonsa. Z pewnością tak wyglądał. Pochyliła się i splunęła przez szparę między zębami.

      Myśl o zadawaniu się z kimś w podskakującym wozie, w połowie wypełnionym przez brzęczące garnki, a w połowie przez kogoś innego oddającego się takiej samej czynności, nie roznieciła w Płoszce płomieni namiętności. Ale one ledwie się tliły już od tak dawna, że podejrzewała, iż całkiem wygasły. Praca w gospodarstwie z dwójką dzieci i dwoma starcami może skutecznie wybić z głowy miłość.

      Słodki pomachał do kobiet, po czym zepchnął wystającymi knykciami kapelusz z czoła.

      – Psiakrew, nic nie jest takie jak dawniej – mruknął. – Kobiety, wykwintne stroje, pługi i przenośne kuźnie, kto wie, jakie koszmary jeszcze nas czekają. Kiedyś były tutaj tylko ziemia, niebo, zwierzęta, Duchy oraz rozległe przestrzenie, na których można było oddychać. Kiedyś spędziłem tutaj cały rok, mając za towarzystwo tylko swojego wierzchowca.

      Płoszka ponownie splunęła.

      – Nigdy w życiu nie było mi tak żal konia. Przejadę się i przywitam z członkami Drużyny. Sprawdzę, czy ktoś coś słyszał o dzieciach.

      – Albo o Gredze Cantlissie. – Owca spochmurniał, wypowiadając to imię.

      – W porządku – odrzekł Słodki. – Ale uważaj. Słyszysz?

      – Potrafię o siebie zadbać – odpowiedziała Płoszka.

      Ogorzała twarz starego zwiadowcy zmarszczyła się pod wpływem uśmiechu.

      – Boję się raczej o pozostałych.

      Najbliższy wóz należał do mężczyzny imieniem Gentili, wiekowego Styryjczyka podróżującego z czterema kuzynami, których nazywał chłopcami, chociaż byli niewiele młodsi od niego. Żaden z nich nie znał wspólnej mowy. Gentili uparł się, żeby wykopać dla siebie nowe życie spod gór, co wymagało nie lada optymizmu, gdyż ledwie mógł ustać na nogach na suchym lądzie, a co dopiero zanurzony po pas w lodowatym nurcie. Nie słyszał o porwanych dzieciach. Płoszka nie była nawet pewna, czy dosłyszał pytanie. Gdy odchodziła, zapytał, czy miałaby ochotę dzielić z nim nowe życie jako jego piąta żona. Grzecznie odmówiła.

      Lorda Ingelstada najwyraźniej prześladował pech. Gdy o tym wspominał, Lady Ingelstad – kobieta, która nie nadawała się do znoszenia trudów życia, ale i tak postanowiła rozdeptywać je na miazgę – patrzyła na niego ze złością, jakby chciała powiedzieć, że to ona odczuła na swojej skórze skutki jego pecha, a dodatkowo musiała ścierpieć błędny wybór męża. Płoszka miała wrażenie, że wspomniany pech dotyczy kości i długów, ale skoro jej własna ścieżka życiowa rzadko bywała prosta, postanowiła powstrzymać się od krytyki i nie kwestionować słów Ingelstada. Lord nic nie wiedział o bandytach porywających dzieci, podobnie jak o wielu innych sprawach. Gdy odchodziła, zaprosił ją i Owcę na wieczorną partyjkę kart. Obiecał, że stawka nie będzie wysoka, ale Płoszka wiedziała z doświadczenia, że nawet wtedy łatwo wpaść w kłopoty. Ponownie grzecznie odmówiła i zasugerowała, że człowiek, którego tak bardzo prześladuje pech, powinien postarać się więcej go nie kusić. Lord Ingelstad przyjął tę radę z rubasznym humorem, po czym złożył taką samą propozycję Gentiliemu i jego chłopcom. Lady Ingelstad sprawiała wrażenie, jakby była gotowa ich wszystkich pozagryzać, byle tylko nie dopuścić do rozgrywki.

      Następny wóz wyglądał na największy w całej Drużynie. Miał szklane okna, a na jego burcie widniał napis „Sławny Iosiv Lestek”, wymalowany łuszczącą się fioletową farbą. Płoszka pomyślała, że gdyby aktor był tak sławny, nie musiałby umieszczać swojego nazwiska na wozie, ale