Czerwona kraina. Joe Abercrombie

Читать онлайн.
Название Czerwona kraina
Автор произведения Joe Abercrombie
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788366409873



Скачать книгу

i soczysty jak śliwkowy sos. – Podejrzewam, że o mnie słyszeliście.

      – Przykro mi, ale rzadko bywamy w teatrze – odrzekł Owca.

      – Co cię sprowadza do Dalekiej Krainy? – spytała Płoszka.

      – Z powodu choroby zostałem zmuszony do porzucenia pracy w Domu Teatralnym w Adui. Oczywiście, zespół był zrozpaczony tą stratą, ale już wróciłem do pełni sił.

      – To dobra wiadomość. – Płoszka bała się myśleć, jak wyglądał przed wyzdrowieniem. Teraz przypominał trupa wskrzeszonego za pomocą czarów.

      – Podróżuję do Fałdy, gdzie odegram główną rolę w kulturalnym święcie!

      – Kultura? – Płoszka uniosła brzeg kapelusza, żeby popatrzeć na rozciągające się przed nimi pustkowie porośnięte szarą trawą i niewydarzonymi krzewami, upstrzone stertami spieczonych słońcem brązowych głazów, gdzie nie żyło nic poza kilkoma pełnymi nadziei sokołami krążącymi w górze. – Tutaj?

      – Nawet najbardziej prymitywne serca pragną tego co wzniosłe – poinformował ich artysta.

      – Wierzę na słowo – odrzekł Owca.

      Lestek był zajęty posyłaniem uśmiechów w stronę czerwieniejącego horyzontu, trzymając przy piersi zaciśniętą dłoń, tak bladą, że niemal przeźroczystą. Płoszka miała wrażenie, że ma do czynienia z jednym z tych ludzi, którzy nie widzą potrzeby, by w rozmowie uczestniczyły dwie strony.

      – Mój największy występ jest jeszcze przede mną, tego jestem pewien.

      – A więc jest na co czekać – mruknęła Płoszka, zawracając konia.

      Grupa mniej więcej tuzina Suljuków przysłuchiwała się ich rozmowie, stojąc wokół wozu zniszczonego zgnilizną. Nie porozumiewali się wspólną mową, a Płoszka z trudem rozpoznawała suljucki język, nie wspominając o jego rozumieniu, więc tylko skinęła głową, gdy ich mijała, a oni odpowiedzieli w ten sam sposób, zachowując sympatyczną zagadkowość.

      Ashjid był gurkijskim kapłanem, który postanowił jako pierwszy zanieść słowo Proroka na zachód od Fałdy. A raczej jako drugi, gdyż niejaki Oktaadi zrezygnował po trzech miesiącach pobytu w tamtych okolicach, a gdy wracał, Duchy obdarły go żywcem ze skóry. Ashjid na razie próbował nauczać członków Drużyny za pośrednictwem codziennych błogosławieństw, jednak jak dotąd udało mu się nawrócić tylko ciekawskiego półgłówka zajmującego się zbieraniem wody pitnej. Nie mógł im przekazać żadnych informacji poza objawieniem pisma, ale poprosił Boga, by spojrzał życzliwym okiem na ich poszukiwania, a Płoszka mu za to podziękowała. Lepiej otrzymać błogosławieństwo niż przekleństwo, chociaż pług czasu i tak odsłoni to, co ma odsłonić.

      Kapłan wskazał surowego człowieka siedzącego na schludnie utrzymanym wozie. Mężczyzna miał na imię Savian i podobno lepiej było z nim nie zadzierać. Miał przy boku długi miecz, który wyglądał, jakby wiele przeszedł, oraz pokrytą siwym zarostem twarz, która zapewne przeszła jeszcze więcej. Szparki oczu wyglądały z cienia nisko opuszczonego kapelusza.

      – Nazywam się Płoszka Południe, a to jest Owca.

      Savian tylko skinął głową, jakby uznał, że to możliwe, ale nie miał na ten temat żadnego zdania.

      – Szukam swojego brata i siostry. Mają sześć i dziesięć lat.

      Tym razem nawet nie pokiwał głową. Zacięty drań.

      – Porwał ich człowiek nazwiskiem Grega Cantliss.

      – Nie mogę wam pomóc – odrzekł z nutką imperialnego akcentu, mierząc Płoszkę wzrokiem. Najwyraźniej nie zrobiła na nim wrażenia. Potem popatrzył na Owcę, który również mu nie zaimponował. Przyłożył pięść do ust i przeciągle, chrapliwie zakaszlał.

      – Brzydki kaszel – stwierdziła Płoszka.

      – A kiedy kaszel jest ładny?

      Płoszka zauważyła kuszę zawieszoną na oparciu siedzenia za jego plecami. Nie naładował jej, ale naciągnął cięciwę i zablokował spust klinem. Broń była gotowa do użycia.

      – Przyłączyłeś się do Drużyny, żeby walczyć?

      – Mam nadzieję, że nie będę musiał. – Jego wygląd nie świadczył o tym, że jego nadzieje zawsze się spełniają.

      – Tylko głupiec pragnie walki.

      – Niestety zawsze się taki znajdzie.

      Owca parsknął.

      – Przykre, ale prawdziwe.

      – Po co wybierasz się do Dalekiej Krainy? – spytała Płoszka, starając się wyciosać coś więcej z tej kamiennej twarzy.

      – To moja sprawa – odparł, po czym ponownie zakaszlał. Nawet wtedy jego usta ledwo się poruszyły.

      Płoszka zastanawiała się, czy Savian ma jakieś mięśnie w głowie.

      – Postanowiliśmy spróbować swoich sił jako poszukiwacze. – Z wozu wychyliła się kobieta, szczupła i silna, z krótko ostrzyżonymi włosami i bardzo niebieskimi oczami. Miała przenikliwe spojrzenie. – Mam na imię Corlin.

      – To moja siostrzenica – wyjaśnił Savian, chociaż było coś dziwnego w tym, jak na siebie patrzyli.

      Płoszka nie była pewna, na czym to polega.

      – Poszukiwacze? – spytała, zsuwając kapelusz z czoła. – Niewiele kobiet się tym zajmuje.

      – Chcesz powiedzieć, że kobiety nie mogą robić wszystkiego? – spytała Corlin.

      Płoszka uniosła brwi.

      – Myślę, że powinny mieć na tyle rozumu, by nie próbować niektórych rzeczy.

      – Wydaje się, że żadna z płci nie ma monopolu na pychę.

      – Na to wygląda – odparła Płoszka i mruknęła pod nosem: – Cokolwiek to, kurwa, znaczy. – Skinęła do nich głową i zawróciła wierzchowca. – Do zobaczenia na szlaku.

      Corlin i jej wuj nie odpowiedzieli, tylko oddali się rywalizacji na śmierć i życie, próbując ustalić, które z nich zdoła odprowadzić Płoszkę surowszym wzrokiem.

      – Jest w nich coś dziwnego – szepnęła Płoszka do Owcy, gdy odjeżdżali. – Nie widziałam, żeby mieli sprzęt do kopania.

      – Może chcą go kupić w Fałdzie?

      – I pięciokrotnie przepłacić? Patrzyłeś im w oczy? Nie wyglądają na ludzi, którzy zawierają kiepskie interesy.

      – Nic ci nie umknie, prawda?

      – Staram się być czujna, na wypadek gdyby coś miało się obrócić przeciwko mnie. Myślisz, że oni mogą nam przysporzyć kłopotów?

      Owca wzruszył ramionami.

      – Myślę, że najlepiej traktować innych ludzi tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani, i pozostawić im swobodę wyboru. Każdy z nas może przysporzyć komuś kłopotów. Zapewne połowa Drużyny ma do opowiedzenia jakąś ponurą historię. W przeciwnym razie po co brnęliby przez to bezkresne i płaskie pustkowie w towarzystwie takich ludzi jak my?

      Raynault Buckhorm mógł im opowiedzieć tylko o swoich marzeniach, chociaż nawet wtedy się jąkał. Należała do niego połowa bydła prowadzonego przez Drużynę, zatrudniał sporą część poganiaczy i już po raz piąty podróżował do Fałdy, gdzie zawsze był popyt na mięso, tym razem wioząc ze sobą żonę i dzieci, żeby osiąść tam na stałe. Dokładną liczbę jego dzieci trudno było oszacować, ale wydawało się, że jest ich mnóstwo. Buckhorm spytał Owcę,