Wiry. Генрик Сенкевич

Читать онлайн.
Название Wiry
Автор произведения Генрик Сенкевич
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-1556-3



Скачать книгу

Krzycki — nieboszczyk był nie tylko starym kawalerem, ale i odludkiem, a zresztą, czyż to nie wszystko jedno?

      — Po śmierci, zapewne. Ale za życia, gdy się o tym myśli, to wcale nie wszystko jedno. Jest to może nielogiczne i głupie ta „żądza pośmiertnego żalu" — a wszelako tak jest.

      — Skąd się to bierze?

      — Z równie niemądrej chęci przeżycia siebie samego. Patrz: ot, robota skończona i Żarnowski zamknięty. Chodźmy.

      Przy bramie ozwał się turkot zajeżdżających powozów. Towarzystwo ruszyło ku wyjściu. Panie szły teraz gromadką naprzód, księża i panowie, z wyjątkiem Dołhańskiego, który rozmawiał z Angielką, postępowali za nimi.

      Nagle Krzycki zwrócił się do Grońskiego i zapytał:

      — Jak na imię pannie Anney?

      — Póki jesteśmy na cmentarzu, mógłbyś myśleć o czym innym. Na imię jej Agnes.

      — Ładne imię.

      — W Anglii dość częste.

      — Czy to bogata osoba?

      — I to pytanie mógłbyś odłożyć, ale jeśli ci zależy na pośpiechu, zapytaj Dołhańskiego. On takie rzeczy wie najlepiej.

      — Pytam właśnie dlatego, że go widzę koło niej i słyszę przy tym, że się sadzi na angielszczyznę.

      — To sztuka dla sztuki, gdyż on się ma ku pani Otockiej.

      — Ach!?

      Równie dawno, jak bezskutecznie. Bo widzisz, nawet jemu trudno jest wiedzieć dokładnie, ile ma posagu panna Anney, tymczasem zapis, jaki nieboszczyk dyrektor Otocki zostawił żonie, jest dokładnie wiadomy.

      — Mam nadzieję, że piękna kuzynka da mu odkosza.

      — Który powiększy piękną kolekcję. A ty co powiesz o kuzynkach?

      — Owszem!... pani Otocka... owszem. Obie mają, jak mówią Galicjanie, „coś nobliwego". Ale panna Marynia to jeszcze dzieciak.

      Groński począł prowadzić oczyma za wysmukłą postacią idącej przed nimi panienki i rzekł:

      — To taki dzieciak, który mógłby tak samo latać po powietrzu, jak chodzi po ziemi.

      — Aeroplan, czy co?

      — Ostrzegam cię, że to moja największa adoracja.

      — Słyszałem. Ludziom to już wiadomo.

      — Tylko nie wiedzą, że ta adoracja nie jest koloru czerwonego, lecz niebieskiego.

      — Tego nie bardzo rozumiem.

      — Jak ją bliżej poznasz, to mnie zrozumiesz.

      Krzycki, którego więcej zajęła panna Anney, chciał znów zwrócić na nią rozmowę, ale tymczasem wyszli za bramę, przed którą czekały konie. Młody człowiek jął podsadzać panie do powozu, przy czym raz jeszcze ujrzał zwróconą ku sobie na chwilę niebieską smugę oczu Angielki. Na odjezdnym matka zapytała go, czy ukończył czynności pogrzebowe i czy wraca zaraz do Jastrzębia.

      — Nie — rzekł. — Umówiłem się z proboszczem, by mi pozwolił zaprosić księży do plebanii i muszę ich tam podejmować. Ale tylko powitam ich, zjem coś i wymówię się gośćmi, by wrócić jak najprędzej.

      Tu skłonił się paniom, po czym zdjął ręce z powozu, rzucił okiem na dyszlowego kasztana, by zobaczyć, czy się nie strychuje — i zawołał: Ruszaj!

      Powozy potoczyły się tą samą drogą, którą poprzednio szedł żałobny orszak. Z surdutowych uczestników pogrzebu został, prócz Władysława, tylko Dołhański, który, jako krewny nieboszczyka, poczuwał się także do obowiązku podejmowania przybyłych na pogrzeb księży, a prócz tego miał i inne powody, dla których postanowił dotrzymać Krzyckiemu towarzystwa.

      Jakoż zaledwie wsiedli do bryczki, począł się rozglądać wśród chłopów stojących jeszcze gromadkami tu i ówdzie, po czym zapytał:

      — A gdzie rejent Dzwonkowski? Krzycki uśmiechnął się i odrzekł:

      — Pojechał naprzód z księżmi, ale wieczorem zobaczysz go w Jastrzębiu, bo mi się sam zaprosił.

      — Tak? A to żałuję, żem nie wrócił z paniami. Chciałem wydobyć z Dzwonkowskiego jaką wiadomość o testamencie i myślałem, że później nie będzie można.

      — Cierpliwości. Dzwonkowski mówił mi, że testament ma być pojutrze otwarty w jego kancelarii i że musimy na to przyjechać.

      — Właśnie chciałem wiedzieć dziś, czy jutro lub pojutrze warto się trudzić. Jeśli wujaszek puścił nas jak to mówią — na bieżącą wodę, to pani Włócka słusznie wystąpiła ze słowami pociechy. Ja przynajmniej będę jej potrzebował przez czas dłuższy.

      — Jak ty możesz mówić takie rzeczy!

      — Ja mówię głośno to, co wy wszyscy po cichu myślicie. Pilno mi do tego testamentu i Dzwonkowski obchodzi mnie w tej chwili więcej niż cały globus ziemski razem z pięcioma częściami świata, a to tym bardziej, że widziałem, iż przywiózł jakieś papiery.

      — Co do tego, to uspokój się. Dzwonkowski jest to największy meloman, jakiego znam, który uwielbia pannę Marynię Zbyłtowską, z którą się poznał w Krynicy. Otóż wiem od Grońskiego, że do Sonaty księżycowej, w układzie Benois na skrzypce dorobił akompaniament na flecie i przesłał jej go do Warszawy. Dziś chciałby zobaczyć, jak to pójdzie, więc zaprosił mi się do Jastrzębia i przywiózł ze sobą sonatę, a oprócz sonaty całe paki innych nut. Zaręczam ci też, że o niczym innym nie będzie chciał słyszeć ani mówić.

      — W takim razie niech diabli porwą flet Dzwonkowskiego, skrzypce panny Zbyłtowskiej, wasz jastrzębski fortepian i muzykę w ogólności.

      Na to Krzycki spojrzał na niego przekornie i rzekł:

      — Ostrożnie z naszym jastrzębskim fortepianem, bo jeśli wieczorem usłyszymy jaki tercet, to do fortepianu zasiędzie pani Otocka.

      — Mam nadzieję, że będzie przynajmniej tak rozstrojony jak ja w tej chwili i w takim razie nie zazdroszczę ani jej, ani słuchaczom. — Ale widzę, że Groński nagadał ci już jakichś plotek. Dobrze! Ja za to nie odczuwam tak jak on starokawalerskich pociągów do podlotków, a młode cyranki lubię tylko na półmisku. Niechże sobie wodzi oczyma za swoją Marynią, niech się do niej modli, a mnie da spokój. Oni tam wszyscy powariowali na muzykę i gotowi i was zarazić w Jastrzębiu. Jedna panna Anney nie gra na niczym i ma trochę rozumu.

      — A! panna Anney nie gra na niczym?

      — Tak. Co nie przeszkadza, że mogłaby w danym razie zagrać na mnie albo na tobie, a jeszcze łatwiej na tobie niż na mnie.

      — Dlaczego łatwiej na mnie?

      — Dlatego, że ja jestem taki osobliwy instrument, który chce z góry wiedzieć, ile koncert przyniesie.

      Krzycki, przyzwyczajony od dawna do cynizmu Dołhańskiego wzruszył ramionami, ale nie miał czasu na odpowiedź, gdyż tymczasem przyjechali do plebanii.

      ROZDZIAŁ III

      Rozdział III

      Z Dzwonkowskiego nie mógł istotnie Dołhański nic innego wydobyć prócz opryskliwych odpowiedzi. Natomiast po przyjęciu w plebanii stary rejent uczynił się wielce rozmowny, ale rozmawiał z Krzyckim tylko o pannie Maryni, dla której miał kult bez granic. Obecnie obawiał się też, czy pani Krzycka zgodzi się na urządzenie wieczoru muzycznego w dzień pogrzebu krewnego i obawa ta nie przestawała go trapić. W tej myśli