Wiry. Генрик Сенкевич

Читать онлайн.
Название Wiry
Автор произведения Генрик Сенкевич
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-1556-3



Скачать книгу

się napisać w dzień później.

      — Odebrałem i dlategom przyjechał. Powiem ci otwarcie, że na pogrzeb twojego wujaszka nie byłbym się wybrał. Prawda, że rok temu, gdy był w Warszawie na kuracji, jadaliśmy przez parę miesięcy razem obiady w klubie, ale i na tym koniec, chociaż i tak ludzie dziwili się, że taki mizantrop, który wszystkich unikał, ode mnie jakoś nie uciekał... A jakże wasze stosunki — do ostatka były chłodne?

      — Raczej żadne. Nikogo nie przyjmował i nikogo nie chciał widywać, nawet swego proboszcza. Dysponował go kanonik z Olchowa. Gdy już mocniej zapadł, odwiedziliśmy go w Rzęślewie, ale przyjął nas po prostu niegrzecznie. Matka nie zważała na to i odwiedzała go w dalszym ciągu, chociaż nieraz bywał dla niej przykry. Co do mnie, to przyznaję, żem więcej tam nie był i pojechałem dopiero wówczas, gdy już było bardzo źle.

      — Czy duży majątek zostawił?

      — Rzęślewo to ogromny kawał takiej ziemi, że wszędzie można choćby cebulę sadzić. Długów ani grosza. Miał też w swoim czasie i dom w Warszawie, do którego przeniósł całe urządzenie z Rzęślewa, wcale nie byle jakie. Myśleliśmy, że już stale zamieszka w mieście, ale on później to wszystko sprzedał, z czego wnoszę, że musiał zostawić i kapitały. Niektórzy — jak to zwykle ludzie przesadzają — mówią, że krociowe. Bóg raczy wiedzieć! — to jednak pewna, że dużo zostało, bo on dziedziczył i po braciach. Nie wiem, czy pan słyszał, że było ich trzech. Jeden zginął w pojedynku w Dorpacie, jeszcze jako student, drugi umarł na tyfus też młodo — i wuj Adam wziął po nich wszystko.

      — A żył podobno licho?

      — Przesiadywał dla zdrowia dużo w Warszawie i za granicą. Jak tam żył, tego nie wiem, ale za powrotem, w Rzęślewie, ogromnie licho. Myślę jednak, że więcej z dziwactwa niż ze skąpstwa, bo skąpy nie był. Swoją drogą, nie uwierzy pan, jak tam wygląda dwór i jak wszystko odrapane i opuszczone. We wszystkich pokojach przez dach cieknie. I gdyby jacyś niespodziewani goście, lub nieznani krewni przyjechali na pogrzeb, to musiałbym chyba zaprosić ich do Jastrzębia, bo tam, nie wiem, gdzie by mieszkali.

      — Czy wiesz o jakich dalszych krewnych?

      — Jest właśnie pani Otocka z siostrą, jest Dołhański, który z pewnością przyjedzie, i my. O innych nie słyszałem, być może jednak, ze się znajdą, bo w Polsce wszyscy są krewni. Matka utrzymuje, że my jesteśmy najbliżsi, ale co prawda, to i my nie bardzo bliscy, gdyż nieboszczyk był tylko od ciotecznych ciotecznym matki.

      — A pani Otocka i panna Marynia?

      — Niech się pan matki spyta. Wczoraj wykładała mi to z godzinę: ktoś urodzony z kogoś, kiedyś był za kimś i siostra tego ktosia poszła znów za kogoś, kto był czymś dla nieboszczyka. Nie mogłem się w tym połapać. Te panie będą tu jutro o pierwszej a z nimi i jakaś Angielka, ich przyjaciółka.

      — Wiem; mówiły mi to w Warszawie, nie wiedząc, że trafię na pogrzeb. Ale ta Angielka mówi po polsku bez mała tak jak każdy z nas.

      O! A to skąd?

      — Ojciec jej miał fabrykę, w której zatrudniał wielu robotników polskich. Panna będąc dzieckiem miała piastunkę Polkę, a potem był jakiś emigrant, który ją uczył po polsku.

      — Że to jej się chciało?

      — Widzisz, między Anglikami znajdziesz wielu oryginałów, a ten pan Anney był oryginałem pod tym względem, że mógł był obrać sobie za dewizę: causas non fata sequor — tak jak lord Dudley — albowiem również jak on kochał Polskę, historię polską i Polaków. Robotnicy burzyli mu się czasem i robili przykrości, a on się tym nie zrażał, zakładał im szkoły, sprowadzał księży, opiekował się sierotami itd.

      — To jakiś poczciwy człowiek. A panna Anney ładna? młoda?

      — W wieku pani Otockiej — rok młodsza lub starsza, bardzo się kochają. Jak ty dawno widziałeś panią Otocką i Marynię?

      — Lat temu ze sześć. Pani Otocka nie była jeszcze zamężna, a panna Marynia Zbyłtowska to był jeszcze skrzat, może dziesięcioletni, w sukience po kolana. Zapamiętałem ją tylko dlatego, że już wówczas grywała na skrzypcach i uważano ją za cudowne dziecko. Moja matka zbliżyła się do nich zeszłego lata w Krynicy — i zachwycała się nimi nadzwyczajnie. Chciała koniecznie, abym tej zimy odnowił z nimi znajomość, ale one wyjechały na zimę z Warszawy. Już wówczas kazała mi je zaprosić w swoim imieniu do Jastrzębia, a teraz, na parę dni przed śmiercią wuja pisała, żeby przyjechały do nas na dłużej. Onegdaj otrzymaliśmy depeszę, że przyjadą. Pan podobno z nimi w wielkiej przyjaźni.

      — W ogromnej i bardzo szczerej — odrzekł Groński.

      — Bo ja chciałbym z panem trochę o nich pomówić, ale że to już późno i pan po podróży, więc może by lepiej jutro.

      — W kolei spałem, a ze stacji do was niedaleko. Mam przy tym ten zły zwyczaj, że nigdy nie kładę się przed drugą.

      Na twarzy Krzyckiego odbiło się trochę zakłopotania. Nalał sobie kieliszek wina, wypił je i rzekł:

      — Sprawa jest dość delikatna. Oto, jestem prawie pewien, że matka coś sobie ułożyła. Może już o tym do pana pisała, a jeśli nie, to będzie o tym z panem mówiła, ponieważ jej bardzo chodzi o pańskie zdanie, a w danym razie i o pomoc. Parę razy mi już tak mimochodem wspominała o pańskim wpływie na panią Otocką.

      I wierzę, bo pan ma na wszystkich wpływ, nie wyłączając i mojej matki. Ale właśnie dlatego, chciałbym pana o jedną rzecz poprosić.

      Groński spojrzał na młodego szlachcica, a potem na służącego, jakby chciał powiedzieć: "a po co tu ten świadek?" — Krzycki zaś zrozumiał i rzekł:

      — On mocno niedosłyszy, więc możemy rozmawiać swobodnie, a sapie dlatego, że ma astmę.

      Po czym tak mówił dalej:

      — Matka już od dwóch lat chciałaby mnie koniecznie ożenić, więc krząta się, rozpisuje listy, wysyła mnie co zima do Warszawy, a jestem pewien, że i zeszłego lata była w Krynicy nie tyle dla zdrowia, bo Bogu dzięki, pomimo reumatyzmów, trzyma się nieźle — ile dlatego, żeby się między pannami rozejrzeć i coś upatrzyć. Ale tak tam ją te nasze niby-kuzynki oczarowały, że wróciła, jak przypuszczam, z gotowym projektem...

      — Muszę cię uprzedzić przerwał Groński — że jeśli idzie o pannę Marynię, to gmach budujecie na lodzie, gdyż naprzód, ona ma szesnaście lat, po wtóre, z końcem jesieni wybiera się znów do konserwatorium w Brukseli, a po trzecie, cała jej dusza siedzi w skrzypcach i prawdopodobnie na zawsze w nich zostanie.

      — A niech sobie siedzi i niech zostanie. Pan mówi: „budujecie" — a ja nie tylko nic nie buduję, ale wolałbym, żeby i matka nie budowała, bo jej później będzie przykro. — Zresztą matczysko kochane jest najpoczciwsze w świecie i z pewnością chodzi jej przede wszystkim o to, bym dostał dobrą i zacną kobietę, ale jednakże wolałaby, żeby moja przyszła nie zanadto była podobna do greckiego posągu.

      — Więc co?

      — Więc idzie nie o pannę Marynię, tylko o idealną, ale zarazem o ciepłą wdówkę, a tymczasem ja za nic nie mógłbym się na to zgodzić.

      — Odpowiem ci jedną litewską anegdotą, wedle której baba chłopu, który twierdził, że się pana nie boi — odpowiedziała: „Kiba ty jego nie widziałesz!" — Otóż, chyba ty pani Otockiej nie widziałeś albo zapomniałeś, jak wygląda.

      Lecz Krzycki powtórzył:

      — Za nic! choćby wyglądała jak święty obraz.

      — To może się kochasz w kim innym?

      — Przecie pan prześladował