Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт

Читать онлайн.
Название Niespokojna krew
Автор произведения Роберт Гэлбрейт
Жанр Ужасы и Мистика
Серия Cormoran Strike prowadzi śledztwo
Издательство Ужасы и Мистика
Год выпуска 0
isbn 9788327160645



Скачать книгу

(tata)

      Przez chwilę Strike tylko wpatrywał się w te słowa, a w jego umyśle panowała taka pustka jak na reszcie kartki. Ostatnim razem, gdy widział pismo ojca, był napompowany morfiną po tym, jak urwało mu nogę. W dzieciństwie od czasu do czasu widywał podpis ojca na dokumentach przesyłanych Ledzie przez prawników. Potem oniemiały spojrzał na jego imię, jakby zobaczył prawdziwe oblicze Rokeby’ego, jakby atrament był krwią, twardym dowodem, że jego ojciec jest prawdziwą istotą ludzką, a nie mitem.

      Nagle, i to z siłą, która nim wstrząsnęła, poczuł, że przepełnia go wściekłość, wściekłość w imieniu chłopca, który kiedyś sprzedałby duszę, żeby otrzymać kartkę urodzinową od ojca. Wyrósł już z wszelkiego pragnienia nawiązania kontaktu z Jonnym Rokebym, lecz wciąż pamiętał dotkliwy ból, którego w dzieciństwie tak często przysparzała mu ciągła i nieubłagana nieobecność ojca: na przykład gdy w podstawówce robili laurki na Dzień Ojca albo gdy obce dorosłe osoby pytały go, dlaczego nigdy nie spotyka się z Rokebym, bądź też gdy szydziły z niego inne dzieci, śpiewając piosenki Deadbeats lub mówiąc mu, że jego matka zaszła w ciążę tylko po to, by wyciągnąć od Rokeby’ego pieniądze. Pamiętał graniczące z bólem marzenie, zawsze najdotkliwsze w okolicach urodzin i świąt Bożego Narodzenia, by ojciec coś mu przysłał albo przynajmniej zadzwonił: by zrobił cokolwiek, co by pokazało, że wie o istnieniu Cormorana. Strike nienawidził wspomnień o tych fantazjach bardziej niż wspomnień bólu wywołanego ich wiecznym niespełnieniem, lecz najbardziej ze wszystkiego nienawidził wspomnienia pełnych nadziei kłamstw, które sam sobie opowiadał, gdy jako bardzo mały chłopiec wynajdywał usprawiedliwienia dla ojca: że prawdopodobnie nie wie o kolejnej przeprowadzce rodziny i wysyła prezenty pod niewłaściwy adres, że chce go poznać, lecz zwyczajnie nie może go znaleźć.

      Gdzie się podziewał Rokeby, gdy jego syn był nikim? Gdzie się podziewał za każdym razem, gdy życie Ledy wypadało z torów, a Ted i Joan znów przybywali na ratunek? Gdzie się podziewał przy każdej z tysięcy okazji, gdy jego obecność mogłaby oznaczać coś prawdziwego i szczerego, a nie próbę podreperowania wizerunku w gazetach?

      Rokeby nie wiedział o synu dosłownie nic poza tym, że Strike jest detektywem, i właśnie to wyjaśniało wybór pocztówki z pieprzonym psem gończym. Pierdol się razem ze swoją pierdoloną kartką. Strike przedarł kartkę na pół, potem na ćwierci i wyrzucił je do kosza. Gdyby nie obawa przed uruchomieniem się alarmu przeciwpożarowego, przystawiłby do nich zapałkę.

      Przez cały ranek złość krążyła w Strike’u niczym prąd. Nienawidził swojej wściekłości, ponieważ pokazywała, że Rokeby wciąż ma nad nim jakąś emocjonalną władzę, i gdy wyruszył w drogę na Earl’s Court, skąd miała go odebrać Robin, prawie żałował, że w ogóle wynaleziono coś takiego jak urodziny.

      Siedząc w land roverze tuż obok wejścia na dworzec jakieś czterdzieści pięć minut później, Robin zobaczyła Strike’a idącego chodnikiem z oprawnym w skórę notesem w ręku i zauważyła, że wydaje się nachmurzony jak rzadko kiedy.

      – Sto lat – powiedziała, gdy otworzył drzwi po stronie pasażera. Strike natychmiast zauważył kartkę i zapakowaną paczuszkę na desce rozdzielczej.

      Kurwa.

      – Dzięki – powiedział i wspiął się na miejsce obok niej, jeszcze bardziej nachmurzony.

      Włączając się do ruchu, spytała:

      – Tak cię przybiło to, że kończysz trzydzieści dziewięć lat, czy stało się coś innego?

      Nie mając ochoty na rozmowę o Rokebym, Strike uznał, że musi się trochę wysilić.

      – Nie, po prostu jestem skonany. Wczoraj siedziałem do późna, przeglądając zawartość ostatniego pudła z aktami Bamborough.

      – Chciałam to zrobić we wtorek, ale mi nie pozwoliłeś!

      – Należał ci się urlop – uciął Strike, rozdzierając kopertę z kartką od Robin. – Nadal należy ci się urlop.

      – Wiem, ale to byłoby o wiele ciekawsze niż prasowanie.

      Strike spojrzał na obrazek na kartce od Robin przedstawiający akwarelę z pejzażem St Mawes. Pomyślał, że musiała sobie zadać sporo trudu, żeby zdobyć coś takiego w Londynie.

      – Fajne – powiedział. – Dzięki.

      Otworzył kartkę i przeczytał:

      Wszystkiego najlepszego.

      Robin x

      Nigdy dotąd nie umieszczała całusa w przesyłanych mu wiadomościach, ale to mu się spodobało. Trochę weselszy, rozpakował mały prezent towarzyszący kartce i znalazł w środku słuchawki mające zastąpić te, które zepsuł Luke, gdy Strike był latem w St Mawes.

      – O, Robin… Dzięki. Są wspaniałe. Jeszcze nie kupiłem nowych.

      – Wiem – powiedziała Robin. – Zauważyłam.

      Gdy Strike włożył kartkę z powrotem do koperty, zanotował w pamięci, że naprawdę powinien kupić Robin jakiś przyzwoity prezent bożonarodzeniowy.

      – To sekretny zeszyt Billa Talbota? – spytała Robin, spoglądając z boku na oprawny w skórę notes na kolanach Strike’a.

      – Tak. Pokażę ci go po rozmowie z Irene i Janice. Gość był zdrowo szurnięty. Pełno tam dziwacznych rysunków i symboli.

      – A ostatnie pudło z aktami policyjnymi? Było w nim coś ciekawego? – spytała Robin.

      – O dziwo, tak. Spora część zapisków policyjnych z siedemdziesiątego piątego wymieszała się z mnóstwem późniejszych materiałów. Znalazłem parę interesujących informacji. Na przykład dwa miesiące po zniknięciu Margot wylano z pracy sprzątaczkę Wilmę, ale wbrew temu, co mi powiedział Gupta, nie za picie, tylko za drobne kradzieże. Z torebek i kieszeni ludzi znikały niewielkie kwoty pieniędzy. Dowiedziałem się też, że w dniu drugich urodzin Anny do domu Phippsa zadzwoniła kobieta podająca się za Margot.

      – Boże, to okropne – powiedziała Robin. – Kawał?

      – Tak uważała policja. Ustalili, że dzwoniono z budki telefonicznej na Marylebone. Odebrała Cynthia, niania, która została drugą żoną. Kobieta przedstawila się jako Margot i powiedziała Cynthii, żeby opiekowała się jej córką.

      – Według Cynthii to była Margot?

      – Powiedziała policji, że była w zbyt wielkim szoku, by dotarło do niej to, co mówiła ta osoba. Wydawało jej się, że brzmiała trochę jak Margot, ale w sumie brzmiała raczej jak ktoś, kto ją naśladował.

      – Co skłania ludzi do robienia takich rzeczy? – spytała szczerze zdumiona Robin.

      – To, że są pojebani – powiedział Strike. – W ostatnim pudle było też kilka doniesień od osób, które rzekomo widziały Margot po jej zaginięciu. Wszystkie zostały zweryfikowane negatywnie, ale zrobiłem listę i prześlę ci ją mejlem. Mogę zapalić?

      – Śmiało – powiedziała Robin i Strike opuścił szybę. – W sumie to wczoraj wieczorem też do ciebie napisałam. W pewnej drobnej sprawie. Bardzo drobnej. Pamiętasz Alberta Shimmingsa, właściciela lokalnej kwiaciarni…

      – …którego vana rzekomo widziano, jak oddalał się z dużą prędkością od Clerkenwell Green? No. Zostawił liścik, w którym przyznał się do zabójstwa?

      – Niestety nie, ale rozmawiałam z jego najstarszym synem, który mówi, że van jego taty z całą pewnością nie był na Clerkenwell o wpół do siódmej tego wieczoru. Stał przed domem nauczycielki gry na klarnecie na Camden, dokąd ojciec zawoził go co piątek. Mówi też, że już wtedy poinformowali o tym policję. Tata zawsze czekał na niego w vanie i czytał powieści szpiegowskie.

      – No