Название | Władca much |
---|---|
Автор произведения | William Golding |
Жанр | Приключения: прочее |
Серия | |
Издательство | Приключения: прочее |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788382021349 |
– Jesteś wodzem. Możesz im nakazać.
Ralph leżał na wznak i patrzył w górę na palmy i niebo.
– Zebrania. Bardzo lubimy zebrania. Codziennie je robimy. Dwa razy na dzień. I gadamy. – Oparł się na łokciu. – Założę się, że gdybym w tej chwili zatrąbił, zaraz by przybiegli. Zaraz by się zrobili poważni i zaraz by któryś powiedział, że powinniśmy zbudować odrzutowiec albo łódź podwodną, albo telewizor. A jak zebranie się skończy, pięć minut popracują i rozlezą się albo pójdą polować.
Jack zaczerwienił się.
– Chcemy mięsa.
– Nie ma go jak dotąd. Chcemy też chat. Poza tym twoi myśliwi wrócili kilka godzin temu. Poszli się kąpać.
– Ja polowałem dalej – rzekł Jack. – Kazałem im iść, a sam musiałem…
Starał się jakoś wyrazić nurtującą go konieczność tropienia i zabijania.
– Ja polowałem dalej. Myślałem, że jak sam…
Znowu w jego oczach pojawił się szaleńczy błysk.
– Myślałem, że upoluję.
– Ale nie upolowałeś.
– Myślałem, że upoluję.
Jakaś ukryta pasja zawibrowała w głosie Ralpha.
– Ale jak dotąd nie upolowałeś! Nie pomógłbyś nam przy budowie chat? – Zaproszenie to mogłoby ujść za zdawkowe, gdyby nie szczególna nuta w głosie Ralpha.
– Chcemy mięsa…
– I nie możemy go zdobyć.
Teraz antagonizm stał się zupełnie wyraźny.
– Ale zdobędziemy! Następnym razem! Muszę zrobić zadzior na włóczni. Zraniliśmy świnię i włócznia wypadła. Żebyśmy tylko mogli jakoś porobić zadziory…
– Potrzebne nam chaty.
Nagle Jack zaczął wrzeszczeć z wściekłością:
– Chcesz powiedzieć…
– Mówię tylko, że pracowaliśmy piekielnie ciężko. Więcej nic.
Obaj byli czerwoni na twarzy i wzajemnie unikali swoich spojrzeń. Ralph obrócił się na brzuch i zaczął się bawić trawką.
– Gdyby zaczęło padać, jak wtedy, kiedyśmy spadli, tobyś zobaczył. I jeszcze jedno. Potrzebujemy chat ze względu na…
Przerwał na chwilę i obaj uciszyli w sobie gniew. Wówczas Ralph podjął znów ten zmieniony, bezpieczny temat:
– Zauważyłeś, prawda?
Jack rzucił włócznię i kucnął.
– Co?
– No. Że się boją.
Przewrócił się na plecy i spojrzał w zawziętą, brudną twarz Jacka.
– Wiesz, jak jest. Śni im się. To słychać. Próbowałeś kiedy nasłuchiwać w nocy?
Jack potrząsnął głową.
– Krzyczą i gadają. Te maluchy. A nawet starsi. Jakby…
– Jakby to nie była dobra wyspa.
Zdziwieni słowami Simona, spojrzeli w jego poważną twarz.
– Jakby – rzekł Simon – ten zwierz, ten zwierz albo wąż był naprawdę. Pamiętacie?
Starsi chłopcy drgnęli na dźwięk tego zakazanego słowa. Od pewnego czasu nie wspominało się wśród nich o wężach – nie wypadało wspominać.
– Jakby to nie była dobra wyspa – powtórzył Ralph wolno. – Tak, słusznie.
Jack usiadł i wyprostował nogi.
– Mają źle w głowie.
– Stuknięci. Pamiętasz naszą wyprawę?
Uśmiechnęli się do siebie, wspominając urok pierwszego dnia pobytu na wyspie. Ralph ciągnął dalej:
– Więc potrzebne nam chaty jako rodzaj…
– Domu.
– Słusznie.
Jack podciągnął nogi, objął rękoma kolana i zmarszczył brwi z wysiłku, żeby go dobrze zrozumiano.
– Ale wszystko jedno… w lesie… To znaczy, jak polujesz… nie wtedy, jak zrywasz owoce, oczywiście, tylko jak jesteś sam…
Przerwał na chwilę, niepewny, czy Ralph potraktuje go poważnie.
– Mów.
– Jak polujesz, to czasem czujesz się, jakby… – Zaczerwienił się niespodziewanie. – Nic w tym, oczywiście, nie ma. To tylko takie uczucie. Ale czujesz się, jakbyś to nie ty polował, a… na ciebie polowali. Jakby coś cały czas w dżungli za tobą chodziło.
Siedzieli, milcząc. Simon przejęty, Ralph z niedowierzaniem i lekkim zgorszeniem. Usiadł, pocierając ramię brudną dłonią.
– No, nie wiem.
Jack poderwał się i zaczął mówić bardzo szybko:
– Tak właśnie czasem człowiek się w lesie czuje. Oczywiście, to nic nie znaczy. Tylko… tylko…
Zrobił kilka szybkich kroków w stronę brzegu i z powrotem.
– Tylko nie wiem, jak oni się czują. Rozumiesz? I to wszystko.
– Najlepiej byłoby, żeby nas uratowano.
Jack musiał pomyśleć chwilkę, zanim przypomniał sobie, co to słowo znaczy.
– Żeby nas uratowano? Oczywiście. Ale niezależnie od wszystkiego chciałbym najpierw złapać świnię… – Porwał włócznię i wbił ją z rozmachem w ziemię. W jego oczach pojawił się znowu obłędny, tępy wyraz. Ralph patrzył na niego krytycznie zza splątanej grzywy jasnych włosów.
– Jak tylko myśliwi będą pamiętać o ogniu…
– Ty tylko ogień i ogień!
Zbiegli na plażę i odwróciwszy się nad samą wodą, spojrzeli na różowy szczyt. Na ciemnoniebieskim niebie kreśliła się kredową linią smużka dymu, falowała lekko hen, wysoko i nikła. Ralph zmarszczył brwi.
– Ciekawym, czy to daleko widać?
– Całe mile.
– Za mało robimy dymu.
Dolna część smużki, jakby świadoma ich wzroku, zgęstniała w kremową plamę, która zaczęła piąć się w górę po wątłej kolumience.
– Dołożyli zielonych gałęzi – mruknął Ralph. Ciekawe! – Wytężonym wzrokiem śledził horyzont.
– Mam!
Jack wrzasnął tak przeraźliwie, że Ralph aż podskoczył.
– Co? Gdzie? Okręt?
Lecz Jack wskazywał wysokie stromizny wiodące z góry do niższych partii wyspy.
– Prosta sprawa! One są tam… muszą być tam, gdy słońce za bardzo przygrzewa…
Ralph patrzył zdezorientowany w jego skupioną twarz.
– …wyłażą na górę. Wysoko, w cień, i odpoczywają sobie w czasie upału, jak u nas krowy…
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте