Название | Nienawiść sp. z o.o. |
---|---|
Автор произведения | Matt Taibbi |
Жанр | Языкознание |
Серия | Amerykańska |
Издательство | Языкознание |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381911160 |
Dla dziennikarstwa oznaczało to nacisk na nieurażanie nikogo. Prezenter radiowy Lowell Thomas, w swoim czasie główny dostarczyciel wiadomości dla ponad dziesięciu procent ludności kraju, wspominał kiedyś, że pierwszy sponsor jego audycji pismo „Literary Digest” nalegało, by zawsze przekazywać informacje „wypośrodkowane”.
Thomas zasłynął słowami, którymi zaczynał program: „Dzień dobry wszystkim”. To odwołanie do „wszystkich” słuchaczy stało się modelem sukcesu komercyjnego (a teraz porównajcie to z Rogerem Ailesem, który chełpił się kiedyś, że stworzył sieć dla ludzi „między pięćdziesiątką piątką a zgonem”, czy nawet z tym nagłówkiem „Timesa” adresowanym do demokratów, studentów i obcokrajowców). Normalnie posługiwano się tonem spokojnym, wyzutym z emocji, „ponad sporami” do tego stopnia, że często aż prosiło się to o parodię.
Pozostaje jednak faktem, że choć „obiektywność” stosowano nie tyle z zasady, ile dla zysku, że stylistycznie brzmiała głupio, łatwo też było ją zmanipulować dla ukrycia wszelakich paskudnych aspektów politycznej rzeczywistości (historycznie rzecz biorąc, od rasizmu po amerykańskie zbrodnie wojenne za granicami kraju), to jednak miała ona swoją wartość.
Przede wszystkim „obiektywność” stanowiła wspaniałą ochronę dla reporterów. Żeby zabrać się do jakiegoś polityka, nie można było jawnie okazywać poglądów. Po opowiedzeniu się po stronie którejś z partii traciłoby się zaufanie odbiorców.
„Wyważenie” nie oznaczało, że trzeba cytować także antynaukowe poglądy. Przede wszystkim umożliwiało ono dziennikarzom niewchodzenie w ciche układy polityczne. Kiedy już raz wskoczy się w to bagno, ciężko się z niego wydostać.
Dwa lata temu, zirytowany masą takich komentarzy o „fałszywej symetrii”, napisałem: „Od tego momentu schemat zapewne będzie taki, że republikańskie media będą omawiać korupcję wśród demokratów, a demokratyczne – wśród republikanów”.
Już teraz tak to właściwie wygląda i najwyraźniej nikt nie uważa, że to zła czy zaburzona sytuacja. I to mimo że w takim układzie (szczególnie zważywszy na zindywidualizowane mechanizmy dystrybucyjne internetu, takie jak algorytm dostarczania wiadomości przez Facebooka) przeciętny obywatel już nawet nie zobaczy – wcale – wiadomości negatywnych na temat „jego” strony sporu.
Obecnie nieświadomość tego, co sądzi druga strona, nie jest już uważana za błąd. To wręcz wymagane, bo:
Wkrótce po 11 września sieć Fox rozpoczęła długi okres dominacji w rankingach oglądalności wśród kablówek. Począwszy od pierwszego kwartału roku 2002, utrzymała się na pierwszym miejscu przez ponad piętnaście lat.
Kluczowym elementem tego sukcesu była jej reakcja na atak na World Trade Center. Po 11 września Ameryka była przerażona i potrzebowała winowajcy. Fox i jej pacynki wzięły się do roboty z najwyższą przyjemnością. Zaczęły używać wobec liberałów języka, który nawet jak na normy tej sieci wyróżniał się obcesowością.
Jak wmawiali widowni czołowi konserwatywni politinfluencerzy, ich amerykańscy współbracia byli nie tylko łże-wykształciuchami bez jaj. Oni również otwarcie pokumali się z Al-Kaidą. To mordercy. Zdrajcy. Ludzie nie zbłąkani, lecz źli.
Fox promował Seana Hannity’ego jako model konserwatywnej męskości. Ten dęty baran z odbytem zamiast ust był wychwalany za swoje codzienne lipne triumfy nad Alanem Colmesem, taki pseudointelektualny wariant meczów Harlem Globetrotters z Washington Generals.
W odróżnieniu od Rusha Limbaugha, który w początkach kariery był przyzwoicie zabawnym didżejem z radiostacji w Pittsburghu, w pierwszej czterdziestce krajowych prezenterów muzyki, Hannity miał zero uroku. Nie posługiwał się słowem ze zręcznością Williama Safire’a czy Billa Buckleya, nie był zabawnie wybuchowym wrakiem człowieka jak Glenn Beck, nie potrafiłby też wypowiedzieć się szerzej na temat Marksa czy innych myślicieli niczym Michael Savage, który ewidentnie przeczytał w życiu więcej niż trzy czy cztery książki.
Hannity nie odróżniłby Marcuse’a od Syrakuz, szkoły frankfurckiej od przedszkola Montessori. Wygrywał ustawione spory, prężył się, non stop pluł agresją. Po 11 września jednym z jego stałych elementów zaczepnych były teksty o tym, że liberałowie zbratali się z terrorystami.
Napisał nawet książkę pod tytułem Deliver Us from Evil. Defeating Terrorism, Despotism and Liberalism [Ocal nas ode złego. Pokonać terroryzm, despotyzm i liberalizm], wydaną w 2004 roku. Był to podręcznik nienawiści do bliźniego dla idiotów, z prymitywnie propagandową ilustracją na okładce – ufryzowaną głową Hannity’ego wystającą spod pachy Statui Wolności.
Jego główny wywód sprowadzał się do tego, że liberałowie, zaprzeczając istnieniu zła terroryzmu, sami byli częścią koterii złoczyńców. Niedostatecznie jarało ich schwytanie i powieszenie Saddama Husajna – powiedzmy sobie szczerze, to mięczaki. Hannity wytrzymał całe dwie strony, nim przywołał Neville’a Chamberlaina.
Dołączyli do niego kolejni. Klasykiem zbędności jest Treason. Liberal Treachery from the Cold War to the War on Terrorism [Zdrada. Liberalne zaprzaństwo od zimnej wojny po wojnę z terroryzmem] Ann Coulter. Wypociny Savage’a pod dętym tytułem The Enemy Within. Saving America from the Liberal Assault on Our Schools, Faith, and Military [Wróg wśród nas. Ratujmy Amerykę przed szturmem liberałów na nasze szkoły, wiarę i wojsko] wniosły kluczowe słówko „wróg”. Potem Savage dołożył jeszcze do tego Liberalism Is a Mental Disorder [Liberalizm to zaburzenie umysłowe].
Jeśli potrzebujecie sobie to ułożyć w tabelkę: Amerykanom mówiono, że otaczają ich miliony ludzi sprzymierzonych z morderczymi terrorystami, knujących w celu obalenia wolnego rynku i ustanowienia dyktatury poprawności politycznej. Na dodatek liberałowie byli po prostu obłąkani.
Glenn Beck podchwycił u Hannity’ego wątek Neville’a Chamberlaina i biegał z nim jak kot z pęcherzem, dając zaczyn ruchowi „Twój sąsiad to dosłownie Hitler”. Był w tym genialny. Al Gore to Hitler. Obama to nieustająco Hitler.
Narodowa Fundacja Sztuki – Hitler! („To propaganda… Sprawdźcie sobie takie nazwisko: Goebbels”). Aktywistyczne organizacje pozarządowe typu ACORN – Hitler. Pomoc finansowa dla banków – Hitler (tu akurat miał po trosze rację). Komik Lewis Black zrobił z tego piękną szopkę w Daily Show, kiedy Beck porównał do SS nawet Korpus Pokoju! Jak to ujął Black: „to jak ta zabawa z dochodzeniem do Kevina Bacona w sześciu krokach. Tyle że tu wystarczy jeden krok, a Kevin Bacon to Hitler!”.
Beck pasjami mieszał metafory, zdarzało mu się w tym samym programie nazwać cel swoich inwektyw faszystą i komunistą – i Hitlerem, i Stalinem. Jednak to Hitler robił mu biznes. Jadąc na Hitlerze, Beck zgromadził wielką widownię – aż runął w przepaść.
Jego program w Fox skasowano w roku 2011 po tym, jak powiedział, że Obama żywi „głęboko zakorzenioną nienawiść do białych ludzi”. Nie minęły dwa lata, a już przepraszał za sianie podziałów – choć wciąż obnosił się z serwetką, na której ponoć zachowały się ślady krwi Hitlera.
Hitler to retorycznie koniec trasy. Dalej nie ma już nic. Dochodzisz do niego i dyskusja się kończy. Jeśli walniesz Hitlerem, to zwalniasz swoją widownię od wszelkich skrupułów moralnych, bo przecież każdy chciałby go zabić, nie?
Od tych retorycznych eskalacji prawicowych mediów do obłąkańczych rojeń ery Trumpa dałoby się wywieść prostą linię. Skoro można wierzyć, że Korpus Pokoju to SS, czemu miałoby się podawać w wątpliwość, że 11 września muzułmanie z Jersey City wiwatowali na ulicach, czy podważać logikę budowy muru antygwałtowego wzdłuż Rio Grande? Głupie jest głupie i cześć.
Podczas kampanii wyborczej Trumpa wszyscy obeznani z prawem Godwina mieli duży kłopot, chcąc