ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham Masterton

Читать онлайн.
Название ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ
Автор произведения Graham Masterton
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-143-5



Скачать книгу

jak powinien zareagować.

      – Rozumiem. I prowadzi pani śledztwo w sprawie pobicia pana Ó Máille’a?

      – Tak i nie. Tak się składa, że pan Ó Máille jest moim narzeczonym.

      – Ach, rozumiem. Cóż, przykro mi to mówić, ale pani narzeczony wymaga natychmiastowej operacji. – Odwrócił się do Conora. – Pielęgniarka z izby przyjęć wspomniała, że kopano pana w krocze, zgadza się?

      – Tak. Co najmniej trzy razy, o ile pamiętam. Jezu, nie wiedziałem dotąd, że istnieje taki ból. Przekraczał wszelkie skale.

      – Nic dziwnego, że tak bardzo to pana bolało. Prześwietlenie wykazało, że pańskie jądra są mocno posiniaczone i że w wyniku obrażeń doszło do skrętu jąder. Pańskie powrózki nasienne uległy skrętowi, co oznacza, że został zablokowany dopływ krwi do obu jąder.

      – Wiem, co to znaczy, panie doktorze – odparł Conor. – Czy sytuacja jest poważna?

      – Coż, nie będę owijał w bawełnę i przyznam od razu, że nawet bardzo poważna. Dlatego musimy pana od razu przewieźć na salę operacyjną. Minęło już sporo czasu, odkąd odniósł pan te obrażenia, więc rozpoczął się proces atrofii tkanki. Istnieje ryzyko, że po tylu godzinach pozbawione krwi jądra mogła dotknąć martwica, innymi słowy, mogły obumrzeć.

      – Tak, to też rozumiem, panie doktorze. W takim razie im szybciej zaczniecie operować, tym lepiej, prawda?

      – Każę pana przygotować do operacji w ciągu kilku minut, panie Ó Máille. Kiedy już się z tym uporamy, zajmie się panem jeden z naszych chirurgów twarzowo-szczękowych. Ma pan pęknięty łuk jarzmowy i kość policzkową, a także liczne pęknięcia oczodołu. Niewykluczone, że będziemy musieli odbudować oczodół z wykorzystaniem implantu, z tytanu albo z rozpuszczalnego plastiku.

      – A co z moim nosem? Czuję, jak chrzęści w środku, i ledwie mogę oddychać.

      – Najpierw musimy poczekać, aż zejdzie opuchlizna. Potem trzeba będzie dokonać korekcji nosa, by przywrócić mu pierwotny kształt.

      – Och, Con… – westchnęła Katie i ponownie ujęła jego dłoń.

      – Dobrze mi tak, prawda? Gdybym się tak nie rządził, jak Brian Śmiały, nie doszłoby do tego. Powinienem był pamiętać, że Brian źle na tym wyszedł, podobnie jak ja.

      Wciąż rozmawiali, gdy do kabiny weszli sanitariusz i dwie sanitariuszki, jedna wręcz chorobliwie chuda, druga pyzata.

      – Naprawdę bardzo mi przykro, kochanie. Bardziej ze względu na ciebie niż na mnie. Wszystko spieprzyłem, prawda?

      – Och, na miłość boską, nie zawracaj sobie tym głowy. – Katie wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i otarła oczy. – Całe szczęście, że cię nie zabili. Będę się za ciebie modlić, Con. Wrócę tu później, kiedy będziesz już po operacji.

      Conor złapał ją za rękaw płaszcza.

      – Poczekaj, jeszcze jedno. Walter. Zostawiłem go u Domnalla w Gilabbey. Trzeba go stamtąd zabrać i zaopiekować się nim.

      – Spokojnie, Con. Żaden problem. Zajmę się tym.

      Patrzyła w milczeniu, jak sanitariusz wiezie go w stronę sali operacyjnej. Czuła się tak, jakby ta metaforyczna burza, o której niedawno wspominała, już nadciągnęła, a niebo nad jej głową zasnuło się czarnymi chmurami.

      * * *

      Pół godziny później, gdy siedziała w poczekalni dla krewnych, jej iPhone rozbrzmiał melodią Mo Ghille Mear. Wyjęła telefon z kieszeni i odczytała wiadomość od patolożki sądowej, doktor Mary Kelley.

      Gearoid Ó Beargha NIE zmarł śmiercią naturalną. Wkrótce prześlę pani mailem pełny raport z sekcji + zdjęcia skanów CGI.

      Katie natychmiast wstała, opuściła poczekalnię i przeszła szybko do szpitalnego prosektorium. Gdy weszła do środka, doktor Kelley stała przed komputerem i w skupieniu pisała coś dwoma palcami. Katie pomyślała, że patolożka schudła trochę, odkąd się ostatnio widziały, i nie przypominała już tak bardzo rosyjskiej matrioszki, choć wciąż miała podwójną brodę.

      Pod lewą ścianą prosektorium stały w szeregu cztery wózki z noszami. Na każdym bez wątpienia leżały zwłoki, przykryte dyskretnie zielonymi szpitalnymi prześcieradłami. Pośrodku pomieszczenia, na stole ze stali nierdzewnej, leżało nagie ciało Gearoida, ułożone na brzuchu. Skóra była blada jak wosk, choć przez ramiona przebiegały dwa pasy gęstych ciemnych włosów. Ręce i nogi również były owłosione, a pośladki upstrzone całą masą niebieskich i żółtych siniaków. System wentylacyjny pracował na pełnych obrotach, usuwając z prosektorium nieprzyjemne zapachy i chroniąc patolożkę sądową przed wdychaniem szkodliwych substancji podczas badania, lecz Katie i tak wyczuwała charakterystyczną zgniłą woń śmierci.

      – Kathleen! Jakim cudem zjawiła się tu pani tak szybko? – przywitała ją doktor Kelley. Wygasiła ekran laptopa, podeszła do Katie i podała jej zieloną maskę chirurgiczną.

      – Tak się złożyło, że byłam już w szpitalu – wyjaśniła Katie. – Mój przyjaciel miał drobny wypadek.

      – Nic groźnego, mam nadzieję?

      – Właśnie go operują. Z Bożą pomocą powinien się z tego wykaraskać.

      – Przyznam się pani, że gdybym tu nie pracowała, nikt nie zaciągnąłby mnie do szpitala żadną siłą. Żałuję, że nie posłuchałam rad mojego taty i nie zostałam chemiczką. A mama zawsze uważała, że powinnam być nauczycielką. Mówiła, że mam dobre podejście do dzieci. Ale nie, ja, idiotka, koniecznie chciałam kroić ludzi!

      Katie zawiązała maskę i naciągnęła ją na nos, po czym stanęła obok patolożki przy nagim ciele Gearoida.

      – Ma wszystkie objawy i schorzenia typowe dla bezdomnych alkoholików – powiedziała doktor Kelley. – Marskość wątroby, wirusowe zapalenie wątroby typu B, egzemę i łuszczycę. Do tego różne choroby skórne, w tym świerzb, urazy stóp, próchnicę zębów i chroniczną infekcję płuc. Przypuszczam, że gdyby nic się w jego życiu nie zmieniło, tak czy inaczej zostałyby mu nie więcej niż trzy, cztery lata.

      – Ale nie zmarł z przyczyn naturalnych?

      Splecione włosy z tyłu głowy Gearoida zostały już wcześniej rozczesane na boki, ale patolożka pochyliła się nad nim i odsunęła na bok kilka niesfornych kosmyków. W czaszce był mały czerwony otwór. Katie przyjrzała mu się uważnie.

      – To nie jest rana po kuli – stwierdziła. – Nie wygląda też na ranę po dźgnięciu nożem.

      – Ma pani rację. To otwór po wiertle. Ktoś zawiercił go na śmierć, że się tak wyrażę, korzystając prawdopodobnie z bezprzewodowej wiertarki. Takiej, jaką można kupić w Hickeys, Clark’s czy jakimkolwiek innym sklepie z narzędziami.

      – Poważnie? Ma pani na myśli zwykłą wiertarkę, na przykład Black and Deckers? – Katie ułożyła dłoń tak, jakby trzymała w niej tego rodzaju narzędzie.

      – Zgadza się. A sprawca czy raczej sprawcy doskonale wiedzieli, co robią, bo nie ma żadnych śladów, które świadczyłyby choćby o chwili zawahania. Przypuszczam, że wyszukali najpierw guz potyliczny… Widzi pani to zgrubienie z tyłu czaszki? Potem namierzyli miękkie miejsce poniżej guza i tam wprowadzili wiertło, kierując je w górę, w pień mózgu. Sądząc po skanach CGI, poruszali też wiertłem na boki, na wszelki wypadek. Zamienili rdzeń przedłużony w papkę, co oznaczało natychmiastową śmierć ofiary: zatrzymanie serca, zatrzymanie oddychania, przerwanie wszelkiej komunikacji sensorycznej między mózgiem i resztą ciała.

      Katie milczała przez chwilę.