ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham Masterton

Читать онлайн.
Название ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ
Автор произведения Graham Masterton
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8215-143-5



Скачать книгу

otworzył tylne drzwi policyjnej vectry i czekał cierpliwie, aż rzeźnik wgramoli się do środka. Buckley cuchnął dymem papierosowym i od czasu do czasu przedmuchiwał głośno nos. Nikt się nie odzywał. Scanlan nie chciała nawet oddychać tym samym powietrzem co rzeźnik, nie wspominając już o rozmowie.

      Zaparkowali przed sklepem, Eamon Buckley wysiadł z samochodu i wyjął z kieszeni pęk kluczy, których nie powstydziłby się więzienny strażnik. Otworzył drzwi i wprowadził dwoje detektywów do środka. W sklepie było ciemno i zimno; w powietrzu unosił się zapach starej krwi i wybielacza. Buckley podniósł żaluzje, po czym stanął przed pustą szklaną ladą i skrzyżował ręce na piersiach.

      – No dobra, bierzcie się do roboty – burknął. – Ale powiem wam, że na pewno nie znajdziecie tu tego, czego szukacie.

      – Pozwoli pan, że to my o tym zdecydujemy – odparła Scanlan.

      Czekali w krępującej ciszy jeszcze kilka minut, aż pod sklep podjechała furgonetka z laboratorium. Wysiadło z niej troje techników kryminalistycznych, kobieta i dwóch mężczyzn. Jeden z nich pomachał im wesoło przez okno. Włożyli białe kombinezony z tyveku i weszli do sklepu niczym trzy szeleszczące głośno duchy, obarczone aluminiowymi walizkami ze sprzętem i lampą ultrafioletową.

      – Jak leci? – spytała detektywów kobieta, po czym zwróciła się do Buckleya: – Pan jest właścicielem tego sklepu?

      – A jeśli nawet, to co? – odwarknął.

      – Zajmie nam to kilka godzin – odparła, rozglądając się. – Nie musi pan tu czekać. Właściwie wolelibyśmy nawet, żeby pozwolił nam pan działać na własną rękę. Możemy zamknąć sami, kiedy już skończymy, jeśli da nam pan klucze.

      – Skąd mogę wiedzieć, czy nie podłożycie jakichś dowodów, jeśli was tu zostawię? Na przykład krew, którą ze sobą przywieźliście, albo czyjeś odcięte palce, żebyście mogli zostawić wszędzie odciski?

      – Jezu, powinnam była o tym pomyśleć! – Kobieta westchnęła. – A tak poważnie, drogi panie, mamy całą stertę prawdziwych dowodów z innych śledztw, którymi musimy się zająć. Toniemy w tym po uszy. Nie musimy jeszcze dokładać sobie pracy. – Wskazała na drzwi chłodni na tyłach sklepu. – Zakładam, że trzyma pan tam spore ilości mięsa.

      – A co bym tam, kurwa, miał trzymać? Choinki? Jestem, kurwa, rzeźnikiem! Jasne, że trzymam tam mięso.

      – No tak, oczywiście. Chcę pana tylko uprzedzić, że być może pobierzemy próbki tego mięsa, żeby potem przeprowadzić dokładniejsze badania w laboratorium. Przedstawimy panu pełną listę rzeczy, które ze sobą zabierzemy.

      – I zapłacicie mi za to? Bo jak już coś obmacacie, później nie będę mógł tego sprzedać. Wołowina zrazowa to piętnaście euro za kilo, polędwica na steki to trzydzieści osiem za kilo. I przyjmuję tylko gotówkę.

      – Proponuję, żeby zostawił nam pan klucz, a my będziemy wtedy mogli zawieźć pana do domu, panie Buckley – wtrącił się Markey.

      Rzeźnik wahał się przez chwilę, w końcu jednak wyjął gruby pęk kluczy i pomagając sobie kciukiem, wyłuskał z niego klucz do sklepu. Gdy tylko podał go z ociąganiem kobiecie z zespołu techników, detektyw Scanlan powiedziała:

      – Wyjdźmy na powietrze, panie Buckley, i pozwólmy tym ludziom pracować w spokoju. – Poprowadziła go do drzwi, podczas gdy detektyw Markey został w środku, by porozmawiać chwilę z kryminalistykami.

      Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Buckley odchrząknął, zakasłał i splunął, po czym skinął ręką na Scanlan.

      – Chodź tu, dziewczyno, coś ci powiem – rzucił.

      Sprawdzała właśnie w iPhonie, czy nie dostała jakichś nowych wiadomości, podniosła jednak wzrok znad ekranu i podeszła do rzeźnika.

      – Co pana trapi? – spytała.

      Pochylił się do niej i odezwał się cicho:

      – Powiem ci, co mnie trapi. – Obejrzał się przez ramię, jakby sprawdzał, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Nie wiem, czego tam, kurwa, szukacie, ale i tak niczego nie znajdziecie. Jeśli jednak okaże się, że coś tam wyniuchaliście, to znaczy, żeście mnie wrobili. Więc mówię ci, dziewczyno, że jak coś znajdziecie, to lepiej, żebyś się pilnowała, i to całą dobę. Jestem jednym z najlepszych rzeźników w Cork, jeśli wiesz, co mam na myśli. Wiem wszystko o krojeniu świń, owiec i krów, a policjantka niewiele się od nich różni. No, może oprócz cycków.

      Scanlan wpatrywała się w niego przez kilka sekund, próbując uspokoić gwałtowne bicie serca. Gdy w końcu mu odpowiedziała, starała się, by brzmiało to spokojnie i profesjonalnie, choć strach ściskał jej gardło.

      – Proszę posłuchać, panie Buckley. Grożenie funkcjonariuszce Garda Síochána śmiercią lub okaleczeniem jest karalne. Mogłabym pana aresztować za to, co pan właśnie powiedział, a wtedy mógłby pan trafić za kratki nawet na dziesięć lat lub musiałby pan zapłacić grzywnę w wysokości tysiąca pięciuset euro. Ale pan doskonale o tym wie, prawda?

      Buckley podniósł mięsiste ręce.

      – O czym ty, kurwa, mówisz, dziewczyno? Nie odzywałem się przecież ani słowem. Ani jednym pierdolonym słowem. Udowodnij mi, że było inaczej, no, śmiało! Aresztuj mnie, jeśli chcesz, zaprowadź mnie do sądu, a ja powiem sędziemu, że kłamiesz w żywe oczy i że milczałem jak grób. – Znów pochylił się do niej i uśmiechnął szeroko, odsłaniając krzywe, żółte od tytoniu zęby, po czym oblizał lubieżnie usta. – Niektóre cięcia są przyjemniejsze od innych, wiedziałaś o tym? Na przykład zad albo to, co pod nim.

      W tym momencie ze sklepu wyszedł Markey.

      – Gotowi do jazdy?! – zawołał. Ujrzawszy minę Scanlan, spytał: – O co chodzi, Pad? Co się tu dzieje?

      – Nic, zupełnie nic – odpowiedział mu Buckley. – Rozmawialiśmy właśnie o bandyckich cenach żeberek, prawda, dziewczyno?

      Scanlan otworzyła tylne drzwi vectry i poleciła krótko:

      – Proszę wsiadać.

      Wcisnął swe wielkie cielsko do wnętrza samochodu, wciąż szczerząc zęby w uśmiechu, a ona zatrzasnęła za nim drzwi.

      – O co chodzi? – spytał ją Markey.

      – O nic. Groził mi, to wszystko.

      – Co za gnojek! Moglibyśmy go za to wsadzić.

      – Daj spokój, Nick. Nie boję się go. Co mi zrobi? Udusi mnie kiełbasą?

      Markey spojrzał na rzeźnika, a ten puścił do niego oko i pokazał podniesiony kciuk, jakby chciał powiedzieć: „Wiem, co ci teraz mówi, i uwierz mi, wcale nie żartuję”.

      – No nie wiem – mruknął Markey. – To chyba zależy od tego, jak ten pierścionek trafił do mięsa, nie uważasz?

      Rozdział 11

      Dochodziła już czwarta, gdy w końcu Conor zadzwonił.

      – Katie? – zaczął. Mówił trochę dziwnie, jakby miał zatkany nos. – Nie jesteś na spotkaniu czy coś w tym rodzaju?

      – Jezu, Con, gdzieś ty był? Próbuję się z tobą skontaktować od ładnych paru godzin. Myślałam już, że miałeś wypadek.

      – Bo w pewnym sensie miałem. Jestem na oddziale ratunkowym w szpitalu uniwersyteckim. Nie mogę teraz długo rozmawiać, bo zaraz zabierają mnie na prześwietlenie. – Przerwał i Katie słyszała, jak postękuje z bólu. – Trochę mnie pobili w Foggy Fields – odezwał się po chwili. – Później ci