Siódma ofiara. Aleksandra Marinina

Читать онлайн.
Название Siódma ofiara
Автор произведения Aleksandra Marinina
Жанр Классические детективы
Серия
Издательство Классические детективы
Год выпуска 0
isbn 978-83-66553-99-6



Скачать книгу

ciężka ręka opadła na jej ramię. Irina obejrzała się ze strachem i zobaczyła potężnego osiłka z wielce nieprzyjemnym wyrazem twarzy.

      – Zjeżdżaj stąd – wysyczał. – I to migiem. Żebym cię tutaj nie widział. No już!

      Popchnął ją lekko, ale waga zgrabnej młodej kobiety okazała się tak nikła w porównaniu z masą jego mięśni, że Iroczka przeleciała ze trzy metry do przodu i omal nie straciła równowagi. Z trudem się opanowała, zacisnęła zęby i połykając łzy strachu i rozżalenia, ruszyła pomiędzy rzędami. Natarczywe kobiety z losami w rękach zastępowały jej drogę zatrważająco regularnie, dosłownie co dwie, trzy minuty, więc czuła się niepewnie. Starała się zachować spokój, odwracała wzrok, udawała, że nie słyszy, albo ze skruchą bąkała: „Przepraszam, nie mam czasu” i pośpiesznie zmieniała kierunek. Ze zdenerwowania nie mogła się skupić, patrzyła na wywieszone rzeczy i nie potrafiła stwierdzić, czy to akurat to, czego potrzebuje, i czego tutaj w ogóle szuka. W chwili, gdy napięcie nerwowe sięgnęło zenitu, znowu ktoś ją zaczepił. Tym razem była to niechlujna baba ze złotymi zębami, przypominająca Cygankę.

      – Ej, ślicznotko, zrób mi tę łaskę i pomóż otworzyć los, dobrze? Męczy mnie podagra, palce są chore i nieposłuszne.

      W tym momencie Iroczka nie wytrzymała. Zapomniała o ostrożności i krzyknęła na całe gardło:

      – Czy wy nie macie sumienia? Nie dajecie mi ani chwili spokoju! Zaczepiacie na każdym kroku, nie pozwalacie przejść! Odczepcie się ode mnie! Zaraz wezwę milicję!

      Ktoś chwycił ją z tyłu i lekko poderwał w górę.

      – Zabieraj się stąd, bo pogruchoczę ci kości. Zrozumiałaś? No dalej, ruszaj!

      Pozwolono jej się uwolnić, ale nie obejrzeć. Łatwość, z jaką ją podniesiono, pozwalała przypuszczać, że stał za nią taki sam jak poprzednio osiłek. Na rynku pracowała dobrze zorganizowana grupa, tylko nie wiadomo było, czym właściwie się zajmowała. Na pewno nie chodziło jednak o pomoc bliźniemu.

      Przerażona Iroczka rzuciła się na oślep przez tłum. Nie wiedziała, jak dotarła do wyjścia. Widocznie nogi same ją niosły. Zatrzymała się dopiero koło targowiska, żeby złapać oddech. Trzęsła się z oburzenia i ze strachu, po policzkach spływały jej łzy.

      – Ira? – Usłyszała tuż obok znajomy głos. – Co pani jest? Dlaczego pani płacze?

      Stał przed nią sąsiad we własnej osobie. W taniej kurtce, starych dżinsach i z torbą w rękach.

      – Ojej, Andriej Timofiejewicz…

      Ira pociągnęła nosem, a potem się rozszlochała, wtulając twarz w jego kurtkę. Sąsiad delikatnie poklepywał ją po plecach, czekając, aż się uspokoi.

      – No co się stało, moja kochana? Ktoś ukradł pani pieniądze?

      Ira zreflektowała się i sięgnęła do torebki. Nie, wszystko w porządku, portmonetka jest na swoim miejscu. Wyjęła chusteczkę, wytarła oczy i drżącym ze wzburzenia głosem opowiedziała Andriejowi Timofiejewiczowi, co ją spotkało na bazarze.

      – Chcę zawiadomić milicję – oznajmiła stanowczo. – To skandal! Zaczepiają ludzi w biały dzień, chcą zrobić jakieś świństwo…

      – Jakie? – zapytał sąsiad niewinnie.

      – Sama nie wiem… – Zmieszała się. – Ale na pewno świństwo, prawda?

      – Chyba tak – przyznał. – Tyle że zna pani, moja droga, naszych milicjantów. Do nich nie chodzi się z podejrzeniami. Do nich chodzi się z faktami. Na przykład z faktem kradzieży albo oszustwa. Okradziono panią?

      Ira pokręciła głową.

      – Na szczęście nie.

      – Oszukano?

      – Też nie. Ale nie pozwoliłam im na to! Rozumie pan? Nie pozwoliłam! – zawołała rozemocjonowana. – Gdybym dała się wciągnąć w historię z losem, nie wiadomo, czym by się wszystko skończyło. Chcę zgłosić, że na bazarze działa banda. Milicja powinna się nią zająć.

      Andriej Timofiejewicz roześmiał się głośno i dobrodusznie.

      – Jest pani niepoprawna! Sądzi pani, że milicja o tym nie wie? Przeciwnie, moja droga! Proszę przyjąć do wiadomości, że nasza kochana milicja wie wszystko o wszystkich. O tych osobnikach z losami też.

      – Więc dlaczego…

      Ira się zawahała. Racja, czy ona oszalała? Tyle lat spędziła z Tatianą, śledczą, spokrewniła się ze Stasowem, który przepracował dwadzieścia lat w wydziale kryminalnym, codziennie czytała gazety i oglądała telewizję, a mimo to zachowała się strasznie głupio! To niewybaczalne. Postradała rozum ze strachu i zdenerwowania. A jednak to prawda, że gdy sprawa dotyczy innych, człowiek rozumuje chłodno i rozsądnie; gdy zaś jest w coś uwikłany, jego umysł pracuje zupełnie inaczej.

      – Słusznie – powiedziała cicho. – Nie pomyślałam o tym. Zawiadomienie milicji byłoby szczytem głupoty. …. Chyba straciłam głowę. To dlatego, że jest ich tam pełno, a te draby wyglądają groźnie.

      Już miała znowu się rozpłakać, ale się opanowała.

      – No to wszystko w porządku. – Sąsiad się uśmiechnął. – Zrobiła już pani zakupy?

      – Nie, muszę jeszcze…

      – Doskonale. Ja też przyjechałem po różne rzeczy. Przespacerujmy się razem po targowisku, kupimy, co trzeba, i pojedziemy do domu. Niech mi pani tylko obieca, że nie będzie już płakać.

      W towarzystwie wysokiego, barczystego sąsiada Ira nie czuła strachu, więc już jakieś dziesięć minut później uśmiechała się i szczebiotała jak zwykle.

      – Niech pani kupuje, co tylko chce – nieustannie powtarzał Andriej Timofiejewicz. – I korzysta z darmowej siły roboczej. Dzisiaj to ja będę taszczył zakupy.

      – Zgoda – powiedziała Ira kokieteryjnie. – Wezmę nie trzy kilogramy mąki, ale pięć. Musi mi pan tylko dać słowo, że codziennie będzie do nas przychodził na ciasto.

      – Proszę wziąć choćby dziesięć – odpowiadał sąsiad w tym samym tonie. – Będę was odwiedzał dwa razy dziennie i zabierał ze sobą pani wypieki.

      Gdy jednak wracali autobusem, ożywienie Iroczki zniknęło. Przypomniała sobie swoje niedawne przerażenie i siedziała markotna i przybita.

      – Iro, jest pani… – Sąsiad zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. – Bezbronna, można powiedzieć. Aż strach zostawiać panią samą. Zwłaszcza po tym, co się przydarzyło Tatianie i jej przyjaciółce. A przy okazji, czy Tatiana przekazała pani moją radę?

      Ira podniosła na niego smutne, zmęczone oczy i zapytała:

      – Radę? Jaką radę?

      – Kiedy jest pani sama w domu, proszę nikomu nie otwierać drzwi, zanim nie zadzwoni pani do mnie. Wtedy wyjdę na klatkę schodową i zobaczę, kto panią niepokoi.

      – A jeśli nie będzie pana w domu?

      – Wtedy proszę nie otwierać. Nawet nie podchodzić do drzwi i nie pytać, kto tam.

      – Też pan wymyślił. – Uśmiechnęła się słabo i machnęła ręką.

      – Czemu?

      – Jak niby mam nie otwierać drzwi? Nie rozumiem.

      – To proste. Nie otwierać i tyle. Co w tym trudnego? Zapewniam, że to o wiele łatwiejsze, niż pani sądzi.

      – A jeśli to będzie coś ważnego?

      – A jeśli nie będzie pani w domu? – odpowiedział