Mars. Bezlitosna siła, t.4. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Читать онлайн.
Название Mars. Bezlitosna siła, t.4
Автор произведения Agnieszka Lingas-Łoniewska
Жанр Короткие любовные романы
Серия Bezlitosna siła
Издательство Короткие любовные романы
Год выпуска 0
isbn 9788380537583



Скачать книгу

      Na sam dźwięk mojego imienia w jego ustach poczułam dziwną słabość. Ale zeskoczyłam ze stołka i podałam mu rękę. Jego dłoń była duża i ciepła. Ruszył w kierunku wyjścia, a gdy odchodziliśmy, machnęłam do przyjaciółek, że zaraz wracam. Widziałam niepokój w oczach Martyny i uśmiech na twarzy Inez. Dostrzegłam też Konrada, który zmarszczył brwi. Spokojnie, poradzę sobie. Chyba.

      Darek torował drogę pomiędzy ludźmi, którzy rozstępowali się przed nim niczym Morze Czerwone. Widziałam zachwycone spojrzenia dziewczyn, które oczywiście wiedziały, kim on jest. Na mnie zerkały z zazdrością. Oj, dziewczyny, to tylko kumpel. Nikt więcej.

      Kiedy zaczął mnie prowadzić w kierunku korytarza, gdzie mieściły się pokoje do prywatnych tańców, zatrzymałam się. Spojrzał na mnie zaskoczony.

      – Jeśli myślisz, że tam z tobą wejdę, to… chyba jakiś żart. – Może i byłam trochę wstawiona, ale nie zalana i na pewno nie zamierzałam dać się zaliczyć.

      Zmarszczył brwi i po chwili zerknął na drzwi i na mnie. Jego czoło się wygładziło, ciemne oczy zrobiły się niemal czarne i wyglądał prawie jak Polluks. Uśmiechnął się tym swoim kpiącym uśmiechem, podnosząc jeden kącik ust.

      – Serio, pani doktor, taki z pani tchórz?

      – Akurat odwaga ma z tym niewiele wspólnego. – Zamierzałam wyrwać się z jego uścisku i wrócić do dziewczyn, zła, że zachowuje się jak idiota.

      Ale on przyciągnął mnie do siebie, uderzyłam o jego twarde ciało, wszystkie moje zmysły zapaliły się niemal jak alarm w centrum handlowym.

      Boże, co za durne porównania przychodzą mi do głowy!

      – Spokojnie, Liwio, tu cię prowadzę. – Pochylił się ku mnie i szepnął, a jego ciepły oddech pachnący gumą do żucia musnął mi szyję.

      Zagryzłam policzek od wewnątrz i wzięłam głęboki wdech. On uniósł brew, gnojek, obserwował mnie, wszystko wyczuwał. Uśmiechnął się szerzej i wciągnął mnie w wąski korytarz. Wtedy wszystko zrozumiałam. Zapomniałam o tym tajnym przejściu. Prowadził mnie do podziemi.

      – Nie martw się… – Popatrzył mi w oczy. – Do czerwonego pokoju pójdziesz ze mną z własnej woli. – Zaczęliśmy schodzić po schodach.

      – Niedoczekanie – burknęłam, ale podążyłam za nim.

      Musiałam przyznać sama przed sobą, że mi się cholernie podobał. Ale to nie wszystko. On mnie pociągał. Nie czułam czegoś takiego przy żadnym mężczyźnie. Nie czułam tego przy Mariuszu. Ale pożądanie to nie wszystko. A Darek był dzieciakiem. Mogłam się z nim dobrze bawić, ale nic więcej. Poza tym raczej nie sprawiał wrażenia, jakby dorósł do czegokolwiek poza wożeniem się bmw, zadymami, walką w klatce i zaliczaniem dziewczyn.

      Weszliśmy do podziemi. Darek zapalił światła, włączył muzykę.

      – Chodź, spuścisz trochę pary. Widzę, że za bardzo główkujesz, kotku.

      – Nie jestem żadnym kotkiem. – Pokręciłam głową.

      Ale w sumie… to było nawet miłe. Chyba naprawdę musiałam wyluzować. Sztywna pani doktor.

      – Jesteś. – Darek uwielbiał się ze mną droczyć. – Wskakuj.

      – W szpilkach?

      Skrzywił się.

      – Zdejmij – nakazał.

      Miałam na sobie dżinsy, obcisłą bluzkę i skórzaną marynarkę. Zdjęłam ją i szpilki. Stanęłam na macie, on wszedł do środka. Wziął rękawice i podszedł do mnie. Górował nade mną, wpatrywał się we mnie przez chwilę, miałam wrażenie, że zaraz zrobi coś, za co dostanie ode mnie po łapach… albo i nie, ale on po chwili wziął głęboki wdech i powiedział spokojnie:

      – Ręce.

      Czy ja poczułam rozczarowanie? Zaczynałam sama siebie wkurzać. Wysunęłam dłonie, a on zaczął zakładać mi rękawice.

      – To sparingówki. Jak walniesz mi kilka razy, to może choć trochę mnie polubisz?

      Wzruszyłam ramionami.

      – Lubię cię bez bicia.

      Uśmiechnął się kącikiem ust.

      – To może polubisz mnie bardziej.

      Nie odpowiedziałam. Jego obecność i tak skutecznie odbierała mi zdolność jasnego patrzenia na rzeczywistość. Wysunął jedną nogę, dłonie trzymał przy twarzy. Powoli przeszedł obok mnie.

      – Dawaj, pani doktor, rób to, co ja.

      Uderzał powietrze w stałym rytmie: prawa, lewa, znowu prawa.

      – Raz, raz-dwa, raz, raz-dwa. – Liczył rytmicznie, muzyka dudniła, a ja powtarzałam za nim i było mi… dobrze.

      Zaczęłam liczyć, skupiałam się na rytmie, a wszelkie głupie myśli po chwili zniknęły. Darek sięgnął po ochraniacze, stanął przede mną i teraz uderzałam w jego dłonie.

      – Dajesz, kotku. Ręka to nie tylko przedłużenie twojego ramienia czy barku. To także twoja głowa. W cios wkładasz wszystko to, czego chcesz się pozbyć ze środka. Z samego środka, kotku. Dajesz!

      I właśnie to zaczęłam robić. Z całej siły, ze środka, oczyszczałam się ze złych emocji. Wiedziałam, że wrócą, ale teraz… nie chciałam ich. Teraz przez chwilę pragnęłam po prostu o niczym nie myśleć.

      – Ręka prosta. Nie zginaj nadgarstka. W rytmie. Dajesz!

      – Ty chyba za dużo przebywasz z Kastorem. – Zaśmiałam się, trochę zasapana.

      – Jak my wszyscy. – Mrugnął do mnie. – Ale ostatnio to głównie z Saturnem.

      Uśmiechnęłam się.

      – Może teraz poskaczesz na skakance? – Zaczął mi ściągać rękawice.

      – Serio? – Skrzywiłam się.

      – Nie, ale fajnie byłoby patrzeć, jak… podskakujesz. – Uniósł znacząco brew i spojrzał na mój biust.

      Pokręciłam głową i poczułam się trochę jak wychowawczyni ostatniej klasy męskiego technikum. Czasami wkurzałam się na Darka za te żarty, do których nie umiałam podejść z dystansem. I wtedy przychodziło mi do głowy, że jestem od niego tyle starsza.

      – Nie dzisiaj – odpowiedziałam. – Ale kiedyś na pewno poskaczę. Może nie uwierzysz, ale mam dobrą kondycję. Codziennie pływam. No, prawie codziennie.

      – A gdzie chodzisz na basen? – zapytał z błyskiem w oku.

      – Do Aqua Parku.

      Wyszliśmy z ringu, wsunęłam buty i dzięki obcasom nie czułam się przy nim taka mała. Miałam metr siedemdziesiąt, ale sięgałam mu ledwie do ramienia.

      – Mówisz, że jesteś tam codziennie… – Spojrzał na mnie. – Byłem tam wczoraj i cię nie widziałem.

      – Gdy ja pływam, ty zapewne odsypiasz nocne życie. Jestem tam zawsze o siódmej trzydzieści, dla ciebie to przecież środek nocy.

      Przez chwilę wpatrywał się we mnie bez słowa.

      – Tak, zapewne.

      Czy miałam mylne wrażenie, czy on poczuł się… urażony?

      ***

      Kiedy zobaczyłem ją przy barze, rozmawiającą z Albertem, który chyba wziął sobie za cel wkurwianie mnie, obudziło się we mnie coś dzikiego. Albert był moim kumplem, pracownikiem mojego brata, ale nie przeszkadzałoby mi to rzucić nim