Название | Potop, tom drugi |
---|---|
Автор произведения | Генрик Сенкевич |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Próżno bym się na moje prawa szlacheckie powoływał. Siła przy waszej książęcej mości, a mnie wszystko jedno, gdzie mam w więzieniu siedzieć; wolę nawet tam niż tu!
– Dość tego! – rzekł groźnie książę.
– Co dość, to dość! – odrzekł miecznik. – Bóg też da, że gwałty się skończą a prawo znów zapanuje. Krótko mówiąc, wasza książęca mość mi nie groź, bo się nie boję.
Bogusław dojrzał widocznie błyskawice gniewu migocące na twarzy Janusza, zbliżył się więc szybko.
– O co idzie? – rzekł, stawając między rozmawiającymi.
– Powiedziałem panu hetmanowi – odparł z rozdrażnieniem miecznik – że wolę więzienie w Taurogach niż w Kiejdanach.
– W Taurogach nie masz więzienia, jest jeno dom mój, w którym waszmość będziesz jako u siebie. Wiem, że hetman chce widzieć w waszmości zakładnika, ja widzę tylko miłego gościa.
– Dziękuję waszej książęcej mości – odpowiedział miecznik.
– To ja dziękuję waszmości. Trąćmy się i wypijmy razem, bo mówią, że przyjaźń trzeba zaraz podlać, aby nie zwiędła w zarodku.
To rzekłszy, zawiódł Bogusław pana miecznika do stołu i poczęli się trącać a przypijać do siebie często gęsto.
W godzinę później miecznik wracał nieco chwiejnym krokiem do swej izby, powtarzając półgłosem:
– Ludzki pan! Zacny pan! Uczciwszego z latarnią nie znaleźć… Złoto! złoto szczere… Chętnie krwi bym dla niego utoczył.
Tymczasem bracia zostali sam na sam. Mieli ze sobą jeszcze do pogadania, a przy tym i listy przyszły jakieś, po które wysłali pazia, aby je od Ganchofa przyniósł.
– Oczywiście – rzekł Janusz – nie masz w tym i słowa prawdy, coś o Kmicicu mówił?
– Oczywiście… Sam wiesz nalepiej. Ale co? Przyznaj! Nie miał Mazarin słuszności? Za jednym zachodem zemścić się okrutnie nad wrogiem i uczynić wyłom w tej ślicznej fortecy… Co? Kto to potrafi?… To się nazywa intryga godna pierwszego w świecie dworu! A perłaż to ta Billewiczówna, a wdzięczne to, a wspaniałe, a paniątko, jakoby z krwi książęcej! Myślałem, że ze skóry wyskoczę!
– Pamiętaj, żeś dał słowo… Pamiętaj, że zgubisz nas, jeśli tamten listy opublikuje.
– Co to za brwi! Co za wejrzenie królewskie, aż respekt bierze… Skąd w takiej dziewce taki nieledwie królewski majestat?… Widziałem raz w Antwerpii Dianę182, na gobelinie misternie wyszystą, psami ciekawego Akteona183 szczującą… Kubek w kubek ona!
– Bacz, by Kmicic listów nie opublikował, bo nas by wtedy psi na śmierć zagryźli.
– Nieprawda! Ja to Kmicica w Akteona zmienię i na śmierć zaszczuję. Na dwóch polach jużem go zbił na głowę, a przyjdzie między nami jeszcze do sprawy!
Dalszą rozmowę przerwało wejście pazia z listem.
Wojewoda wileński wziął pismo do ręki i przeżegnał. Zawsze tak czynił, by od złych nowin się zabezpieczyć; następnie, zamiast otworzyć, począł je oglądać starannie.
Nagle zmienił się na twarzy.
– Sapiehów klejnot na pieczęci! – zakrzyknął – to od wojewody witebskiego.
– Otwórz prędzej! – rzekł Bogusław.
Hetman otworzył i począł czytać, przerywając od czasu do czasu wykrzykami:
– Idzie na Podlasie!… Pyta, czy nie mam poleceń do Tykocina!… Urąga mi!… Gorzej jeszcze, bo słuchaj, co dalej pisze:
„Chcesz Wasza Ks. Mość wojny domowej, chcesz jeden więcej miecz w łono matki pogrążyć? To przybywaj na Podlasie, czekam cię i ufam w Bogu, że pychę twą moimi rękoma ukarze… Ale jeśli masz miłosierdzie nad ojczyzną, jeśli sumienie cię ruszyło, jeśli Wasza Ks. Mość żałujesz dawnych uczynków i poprawę chcesz okazać, tedy pole przed tobą. Miast wojnę domową zaczynać, zwołaj pospolite ruszenie, podnieś chłopstwo i uderz na Szwedów, póki ubezpieczony Pontus niczego się nie spodziewa i żadnej baczności nie okazuje. Od Chowańskiego przeszkody w tym mieć Wasza Ks. Mość nie będziesz, bo mnie słuchy z Moskwy dochodzą, że oni tam sami o wyprawie do Inflant myślą, chociaż trzymają to w tajemnicy. Wreszcie, jeśliby Chowański184 chciał co przedsięwziąć, to ja utrzymam go na wodzy, i bylem szczerze mógł zaufać, pewnie ze wszystkich sił w ratowaniu ojczyzny Waszej Ks. Mości pomagać będę. Wszystko od Waszej Ks. Mości zależy, bo jeszcze czas nawrócić z drogi i winy zmazać. Wtedy okaże się jawnie, żeś Wasza Ks. Mość nie w widokach osobistych, ale dla odwrócenia ostatniej klęski od Litwy przyjął szwedzką protekcję. Niechże Waszą Książęcą Mość Bóg tak natchnie, o co codziennie Go proszę, choć mnie Wasza Książęca Mość o inwidię pomawiać raczysz.
P. S. Słyszałem, że oblężenie z Nieświeża zdjęte i że książę Michał185 z nami się chce połączyć, jak tylko szkody naprawi. Patrzże Wasza Ks. Mość, jak zacni z twojej familii czynią, i na ich przykład się zapatruj, a w każdym terminie pomyśl, że masz teraz wóz i przewóz.”
– Słyszałeś? – rzekł, skończywszy czytać, książę Janusz.
– Słyszałem… i co? – odpowiedział Bogusław, patrząc bystro na brata.
– Trzeba by się wszystkiego wyrzec, wszystkiego zaniechać, własną robotę własnymi poszarpać rękoma…
– I z potężnym Karolem Gustawem186 zadrzyć, a wygnanego Kazimierza za nogi imać, by raczył przebaczyć i do służby na powrót przyjąć… a i pana Sapiehę o instancję187 prosić…
Twarz Janusza nabrzmiała krwią.
– Uważasz, jak to on do mnie pisze: „Popraw się, a przebaczę ci” – jakby zwierzchnik do podwładnego!
– Inaczej by pisał, gdyby mu sześć tysięcy szabel nad karkiem zawisło.
– Wszelako… – tu zamyślił się posępnie książę Janusz.
– Wszelako co?
– Dla ojczyzny byłby może ratunek tak uczynić, jak Sapieha radzi?
– A dla ciebie? Dla mnie? Dla Radziwiłłów?…
Janusz nic nie odpowiedział, oparł głowę na złożonych pięściach i myślał.
– Niechże tak będzie! – rzekł wreszcie. – Niech się spełni…
– Coś postanowił?
– Jutro ruszam na Podlasie, a za tydzień uderzę na Sapiehę.
– Toś Radziwiłł! – rzekł Bogusław.
I podali sobie ręce.
Po chwili Bogusław udał się na spoczynek. Janusz pozostał sam. Raz i drugi przeszedł ciężkim krokiem przez komnatę, na koniec zaklaskał w ręce.
Paź pokojowiec wszedł do izby.
– Niech astrolog za godzinę przyjdzie do mnie z gotową figurą – rzekł.
Paź wyszedł, a książę znów począł chodzić i odmawiać swe kalwińskie pacierze. Po czym zaczął śpiewać półgłosem psalm, przerywając często, bo mu oddechu brakło, i spoglądając od czasu do czasu przez okno na gwiazdy migocące
182
183
184
185
186
187