Potop, tom drugi. Генрик Сенкевич

Читать онлайн.
Название Potop, tom drugi
Автор произведения Генрик Сенкевич
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

pomiędzy nami nie ma, więc przeczytałem… Masz!

      To rzekłszy, podał księciu Januszowi list Kmicica, pisany z lasu w chwili, gdy z Kiemliczami w drogę ruszał.

      Książę przebiegł go oczyma, mnąc z wściekłością, wreszcie począł wołać:

      – Prawda! na Boga, prawda! On ma moje listy, a tam są rzeczy, o które i król szwedzki nie tylko podejrzenie, ale i śmiertelną urazę powziąć może…

      Tu chwyciła go czkawka i atak spodziewany nadszedł. Usta otwarły mu się szeroko i chwytały szybko powietrze, ręce rwały szaty pod gardłem; książę Bogusław, widząc to, zaklaskał w ręce, a gdy służba nadbiegła, rzekł:

      – Ratujcie księcia pana, a jak dech odzyska, proście go, by przyszedł do mojej komnaty, ja tymczasem spocznę nieco.

      I wyszedł.

      W dwie godziny później Janusz, z oczyma nabiegłymi krwią, z obwisłymi powiekami i siną twarzą, zapukał do komnaty Bogusławowej. Bogusław przyjął go, leżąc w łożu z twarzą wysmarowaną migdałowym mlekiem, które miało nadawać skórze miękkość i połysk. Bez peruki na głowie, bez barwiczki na twarzy i z odczernionymi brwiami wyglądał wiele starzej niż w całkowitym stroju, ale książę Janusz nie zwrócił na to uwagi.

      – Zastanowiłem się jednak – rzekł – że Kmicic nie może tych listów opublikować, bo gdyby to uczynił, tym samym by wyrok śmierci na tę dziewkę napisał. Zrozumiał on to dobrze, że tylko tym sposobem ma mnie w ręku, ale też i ja nie mogę zemsty wywrzeć, i to mnie gryzie, jakobym rozżartego psa w piersi nosił.

      – Te listy trzeba będzie jednak koniecznie odzyskać! – rzekł Bogusław.

      – Ale quo modo169?

      – Musisz nasłać na niego jakiego zręcznego człeka; niech jedzie, niech z nim w przyjaźń wejdzie i przy zdarzonej sposobności listy zachwyci, a samego nożem pchnie. Trzeba nagrodę wielką obiecać…

      – Kto się tu tego podejmie?

      – Żeby to tak w Paryżu albo choćby i w Niemczech, w jeden dzień znalazłbym ci stu ochotników, ale w tym kraju nawet i tego towaru nie dostanie.

      – A trzeba swojego człowieka, bo cudzoziemca będzie się strzegł.

      – To zdaj to na mnie, ja może kogo w Prusach wynajdę.

      – Ej, żeby to go żywcem schwytać można, a mnie do rąk dostawić! Zapłaciłbym mu za wszystko od razu. Powiadam ci, że zuchwalstwa tego człowieka przechodziły wszelką miarę. Dlategom go wyprawił, bo mną samym potrząsał, bo mi do oczu o byle co jak kot skakał, bo swoją wolę mi tu we wszystkim narzucał… Mało nie sto razy już, już miałem w gębie rozkaz, by go rozstrzelać… Ale nie mogłem, nie mogłem….

      – Powiedz mi, czy naprawdę on nam krewny?…

      – Kiszków naprawdę krewny, a przez Kiszków i nasz.

      – Swoją drogą to diabeł jest… i niebezpieczny całą gębą przeciwnik!

      – On? Mogłeś mu kazać do Carogrodu jechać i sułtana z tronu ściągnąć albo królowi szwedzkiemu brodę oberwać i do Kiejdan ją przywieźć! Co on tu w czasie wojny wyrabiał!

      – Tak i patrzy. A przyrzekł nam zemstę do ostatniego oddechu. Szczęściem, dostał ode mnie naukę, że z nami niełatwo. Przyznaj, żem się po radziwiłłowsku z nim obszedł, i gdyby jaki francuski kawaler mógł się podobnym uczynkiem pochwalić, to by o nim łgał po całych dniach, z wyjątkiem godzin snu, obiadu i całowania; bo oni, jak się zejdą, to łżą jeden przez drugiego tak, że aż słońcu wstyd świecić…

      – Prawda, żeś go przycisnął, wolałbym jednak, żeby się to nie przygodziło.

      – A ja bym wolał, żebyś sobie lepszych zauszników wybierał, mających więcej respektu dla radziwiłłowskich kości.

      – Te listy! te listy!…

      Bracia umilkli na chwilę, po czym Bogusław pierwszy ozwał się:

      – Co to za dziewka?

      – Billewiczówna.

      – Billewiczówna czy Mieleszkówna, jedna drugiej równa. Uważasz, że mnie rym znaleźć tak łatwo, jak drugiemu splunąć. Ale ja nie o jej nazwisko pytam, jeno czy urodziwa?

      – Ja tam na takie rzeczy nie patrzę, ale to pewna, że i królowa polska mogłaby się nie powstydzić takiej urody.

      – Królowa polska? Maria Ludwika170? Za czasów Cinq-Marsa171 może i była gładka, a teraz psi na widok baby wyją. Jeżeli twoja Billewiczówna taka, to ją sobie zachowaj… Ale jeżeli naprawdę cudna, to mi ją do Taurogów oddaj, a już tam zemstę na współkę z nią nad Kmicicem obmyślę.

      Janusz zamyślił się na chwilę.

      – Nie dam ci jej – rzekł wreszcie – bo ty ją siłą zniewolisz, a wówczas Kmicic listy opublikuje.

      – Ja miałbym siły używać przeciw jednej waszej dzierlatce?… Nie chwaląc się, nie z takimi miałem do czynienia, a nie niewoliłem żadnej… Raz tylko, ale to było we Flandrii… Głupia była… Córka złotnika… Nadciągnęli potem piechurowie hiszpańscy i na ich karb to poszło.

      – Ty tej dziewki nie znasz… Z zacnego domu, cnota chodząca, rzekłbyś: mniszka.

      – Znamy się i z mniszkami…

      – A przy tym nienawidzi nas ona, bo to hic mulier172, patriotka… Ona to Kmicica spraktykowała… Nie masz takich wiele między naszymi niewiastami… Rozum zgoła męski… i Jana Kazimierza najżarliwsza partyzantka173.

      – To mu obrońców przysporzymy…

      – Nie może być, bo Kmicic listy opublikuje… Muszę jej strzec jak oka w głowie… do czasu. Potem oddam ci ją albo twoim dragonom, wszystko mi jedno!

      – Daję ci więc parol kawalerski, że jej nie będę siłą niewolił, a słowa, które prywatnie daję, zawsze dotrzymuję. W polityce co innego… Wstyd byłoby mi nawet, gdybym sam przez się nie umiał nic wskórać.

      – Nie wskórasz.

      – To w najgorszym razie wezmę w pysk, a od niewiasty to nie dyshonor… Ty idziesz na Podlasie, co tedy będziesz z nią robił? Ze sobą jej nie weźmiesz, tu nie zostawisz, bo tu przyjdą Szwedzi, a trzeba, żeby comme otage174 dziewka została zawsze w naszym ręku… Czy nie lepiej, że ją do Taurogów wezmę… a do Kmicica poślę nie zbója, ale posłańca z pismem, w którym napiszę: oddaj listy, oddam ci dziewkę.

      – Prawda jest! – rzekł książę Janusz – to dobry sposób.

      – Jeśli zaś – mówił dalej Bogusław – oddam mu ją niezupełnie taką, jaką wziąłem, to będzie i zemsty początek.

      – Aleś dał słowo, że gwałtu nie użyjesz?

      – Dałem i powtarzam jeszcze, że wstyd by mi było…

      – To musisz wziąć i jej stryja, miecznika rosieńskiego, który tu z nią bawi.

      – Nie chcę. Szlachcic pewnie waszym obyczajem wiechcie w butach nosi, a ja tego znieść nie mogę.

      – Ona sama nie zechce jechać.

      – To jeszcze zobaczymy. Zaproś ich dziś na wieczerzę, bym ją obejrzał i uznał, czy warto na ząb brać, a ja tymczasem sposoby na nią obmyślę. Na Boga jeno, nie mów jej tylko o Kmicicowym uczynku, bo



<p>169</p>

quo modo (łac.) – jakim sposobem. [przypis edytorski]

<p>170</p>

Ludwika Maria Gonzaga de Nevers (1611–1667) – księżniczka mantuańska, królowa Polski, żona dwóch polskich królów: Władysława IV i Jana II Kazimierza. [przypis edytorski]

<p>171</p>

Cinq-Mars – Henri Coiffier de Ruzé, markiz de Cinq-Mars (1620–1642), faworyt Ludwika XIII Burbona, króla Francji, zorganizował spisek przeciwko kardynałowi Richelieu, został ujęty i ścięty. Plotkowano o jego romansie z Marią Ludwiką Gonzagą i o tym, jakoby ich nieślubną córką miała być dama dworu Marii Ludwiki, Maria Kazimiera d'Arquien, późniejsza żona Jana III Sobieskiego. [przypis edytorski]

<p>172</p>

hic mulier (łac.: ten kobieta) – mężna, wojownicza kobieta, herod-baba. [przypis edytorski]

<p>173</p>

partyzantka (daw.) – stronniczka, zwolenniczka. [przypis edytorski]

<p>174</p>

comme otage (fr.) – jako zakładnik. [przypis edytorski]