Название | Chłopi, Część czwarta – Lato |
---|---|
Автор произведения | Reymont Władysław Stanisław |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Jaguś, a co matka rzekli na Szymkowe zapowiedzie?
– A cóż, kiej chce się żenić, to niech się żeni, jego wola.
Skrzywił się i pytał niespokojnie:
– Odpiszą mu to jego morgi, co?
– Ja ta wiem! Nie wyznała mi się. Niech się jej spyta.
Przystąpił do nich Szymek z Nastusią, nalazł się skądściś i Jędrzych, że przystanęli całą kupą, a pierwszy Szymek zaczął:
– Jaguś, matki strony nie trzymaj, kiej się mnie krzywda dzieje.
– Juści, co za tobą stoję. Ale odmieniłeś się przez te czasy, no, no… Całkiem kto drugi z ciebie! – dziwiła się, bo stojał400 przed nią sielnie401 wyelegantowany, prosty, wygolony do czysta, w kapelusie402 na bakier i w kapocie bieluśkiej kieby403 mleko.
– A bom się wyrwał z matczynego stojaka.
– I lepiej ci teraz na woli? – prześmiechała się z jego hardości.
– Wypuść ptaszka z garści, to obaczysz! Zapowiedzie słyszałaś?
– Kiedyż ślub?
Nastusia przygarnęła się tkliwie, obejmując go wpół.
– A za trzy niedziele, jeszcze przed żniwami – szeptała spłoniona.
– I choćby w karczmie wyprawię, a matki prosił nie będę.
– Masz to już kaj404 zawieźć kobietę?
– A mam. Jakże, na drugą stronę do matki się wprowadzę. Szukał po ludziach komornego nie będę. Niech mi jeno mój gront odpiszą, to radę sobie dam! – przechwalał się sierdziście.
– Pomogę mu, Jaguś, we wszyćkim pomogę – przytwierdzał Jędrzych.
– Przeciech i my Nastusi we świat gołkiem nie dajemy. Tysiąc złotych dostanie gotowymi pieniędzmi – wyrzekł Mateusz.
Kowal odciągnął go na bok, cosik mu szepnął i poleciał.
Pogadywali jeszcze co niebądź, szczególniej Szymek roił se, jak to gospodarzem ostanie, jak se to grontu przykupi, jak się to chyci ziemi, że pokrótce obaczą, kto on taki, jaże405 Nastusia patrzała w niego z podziwem. Jędrzych przytwierdzał, jeno Jagusia chodziła oczami po świecie, słysząc piąte przez dziesiąte. Zarówno jej tam było jedno.
– Jaguś, przyjdź do karczmy, będzie dzisiaj muzyka – prosił Mateusz.
– I karczma la406 mnie już nie zabawa – odparła smutnie.
Zajrzał w jej oczy przemglone, zacisnął kaszkiet i poleciał roztrącając ludzi. Przed plebanią natknął się na Tereskę.
– Kaj cię to niesie? – zagadnęła lękliwie.
– Do karczmy! kowal zwołuje na narady.
– Poszłabym z tobą.
– Nie odganiam cię, miejsca nie zbraknie, zważ jeno, by cię nie wzieni407 na ozory, że tak cięgiem za mną uważasz.
– I tak me408 już noszą kiej psy tę zdechłą owcę.
– To czemu się im dajesz! – zły już był i zniecierpliwiony.
– Czemu? nie wiesz to bez409 co? – zaskarżyła się cichuśko.
Szarpnął się i poszedł przodem, że ledwie za nim zdążyła.
– Już buczysz410 kiej to cielę! – rzucił odwracając się nagle.
– Nie, nie… jeno mi proch411 wleciał do oka.
– Jak widzę płakanie, to jakby me kto nożem żgnął!
Zrównał się z nią i rzekł dziwnie serdecznie:
– Naści parę groszy, kup se co na odpuście, a potem przyjdź do karczmy, to potańcujemy.
Spojrzała oczami, co to jakby mu do nóg leciały z podzięką.
– Co mi ta pieniądze, takiś dobry… takiś… – szeptała rozpłomieniona.
– A z wieczora przychodź, przódzi412 czasu miał nie będę.
Obejrzał się na nią jeszcze z proga, uśmiechnął i wszedł do sieni.
W karczmie już była ciasnota i gorąc nie do wytrzymania. W głównej izbie tłoczyło się wiela413 różnego narodu, przepijając a gwarząc, zaś w alkierzu414 zebrali się co młodsi z lipeckich, z kowalem i Grzelą, wójtowym bratem, na czele. Przyszli też i poniektórzy gospodarze, jak Ptaszka, sołtys, Kłąb i Adam, stryjeczny Borynów, a nawet się wcisnął Kobus, choć go nikto nie zapraszał.
Kiedy Mateusz wszedł, właśnie był Grzela prawił gorąco i kredą cosik pisał po stole.
Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować drzewo na chałupy.
Grzela wykładał wszystko podrobnie415 i kredą znaczył, jak by się to podzielili ziemią i co by wypadło na każdego.
– Dobrze rozważcie, co mówię! – wołał – sprawa czysta jak złoto.
– Obiecanka cacanka, a głupiemu radość! – mruknął Płoszka.
– Szczera prawda, nie obiecanki. U rejenta wszyćko416 nam odpisze. Weźta417 ino sobie dobrze do głowy! Tylachna418 ziemi la419 narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta420 ino421 sobie…
Kowal raz jeszcze powtórzył, co mu był kazał dziedzic powiedzieć.
Wysłuchali uważnie, ale nikto się nie ozwał, patrzeli jeno w te białe krychy na stole i głęboko deliberowali422.
– Prawda, sprawa kiej złoto, ale czy na to komisarz pozwoli? – ozwał się pierwszy sołtys, orząc frasobliwie423 pazurami po kudłach.
– Musi! Jak gromada uchwali, to się urzędów o przyzwoleństwo pytała nie będzie! Zechcemy, to i on musi! – zagrzmiał Grzela.
– Musi, nie musi, a ty się nie wydzieraj. Obacz no który, czy aby starszy nie wącha kaj pod ścianą?
– Dopierom go widział przed szynkwasem! – objaśniał Mateusz.
– A kiedy to dziedzic obiecuje nam odpisać? – zagadnął któryś.
– Mówił,
400
401
402
403
404
405
406
407
408
409
410
411
412
413
414
415
416
417
418
419
420
421
422
423