Название | Chłopi, Część czwarta – Lato |
---|---|
Автор произведения | Reymont Władysław Stanisław |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
I tak se społecznie basowali, kiej jakiś księżyk w białej komży i z tacą w ręku jął się ku nim przepychać.
– Cie, widzi mi się, że to Jasio organistów – zawołał któryś.
Juści, co313 to był Jasio, jeno314 już ubrany po księżemu, i zbierał na kościół, co łaska. Witał się ze wszystkimi, pozdrawiał i sielnie kwestował; znali go bowiem i nijako było się wykręcać od ochfiary315, to każden supłał z węzełków ten grosz jakiś, a często gęsto i ta złotówka zabrzęczała o miedziaki; dziedzic rzucił rubla, zaś dziedziczki sypnęły srebrem, a Jasio, spocony, czerwony ze zmęczenia i radosny wielce, zbierał niestrudzenie po całym smętarzu, nie przepuszczając nikomu i nikomu też nie żałując tego dobrego słowa, a natknąwszy się na Hankę pozdrowił ją tak poczciwie, jaże316 całe czterdzieści groszy położyła; zaś kiej317 przystanął przed Jagusią i zabrzęknął w tacę, podniesła318 oczy i jakby zdrętwiała ze zdumienia, on też ździebko się pomięszał, rzekł ni to, ni owo i prędko poszedł dalej.
Nawet zapomniała dać ochfiarę, a jeno patrzała za nim i patrzała, boć prosto wydał się jej jako ten świątek, co go wymalowali w bocznym ołtarzu, takusi młody, smukły i śliczny, jakby ją urzekł tymi jarzącymi ślepiami, że próżno tarła oczy i żegnała się raz po raz, nie pomogło.
– Organiściak jeno, a jak się to wybrał galancie.
– Matka się też puszy kiej319 ten indor.
– Już od Wielkiej Nocy jest w tych księżych szkołach.
– Proboszcz go sprowadził na odpust do pomocy.
– Stary sknerzy i z ludzi zdziera, ale na niego nie żałuje.
– Juści, bo to nie honor, jak księdzem ostanie?
– Ale i profit miał będzie.
Szeptali dokoła, jeno320 co Jaguś niczego nie słyszała wodząc za nim oczami, kaj321 się tylko poruszył.
Właśnie i suma się skończyła, jeszczech322 ta z ambony ksiądz wygłaszał zapowiedzie323 i wypominki, ale już naród z wolna odpływał i dziady podniesły324 jękliwe głosy, a całym chórem jęły325 wyciągać skamląc proszalne pieśni.
Hanka też ruszyła ku wyjściu, gdy przecisnęła się do niej Balcerkówna z wielką nowiną.
– Wiecie – trzepała zaziajana – a to spadły zapowiedzie326 Szymka Dominikowej z Nastusią.
– No, no, a cóż na to powiedzą Dominikowa!
– A cóż by, udry na udry pójdzie ze synem.
– Nie poredzi, Szymek w swoim prawie i lata też ma.
– Niezgorsze się tam zrobi piekiełko, niezgorsze – wyrzekła Jagustynka.
– Mało to i tak swarów, mało obrazy boskiej! – westchnęła Hanka.
– Słyszeliście to już o wójcie? – zagadnęła Płoszkowa niesąc327 pobok niej swój brzuch spaśny i tłustą, czerwoną gębę.
– Dyć328 tyle miałam z pochówkiem i tylachna cięgiem329 nowych turbacji330, że ani wiem, co się tam na wsi wyprawia.
– A to starszy mówił mojemu, jako w kasie brakuje dużo. Wójt już lata po ludziach i skamle o pożyczki, aby choć chyla tyla zebrać, bo leda331 dzień przyjedzie śledztwo…
– Jeszczech ociec mówili, co na tym skończyć się musi.
– Wynosił sie, puszył, przewodził, a teraz zapłaci za swoje państwo!
– To mogą mu zabrać gospodarkę?
– A mogą, zaś kiejby332 nie chwaciło333, to se334 resztę odsiedzi w kreminale – gadała Jagustynka – używał jucha, niechże teraz pokutuje.
– Dziwno mi też było, co nawet na pogrzebie sie335 nie pokazał.
– Cóż mu ta Boryna, kiej336 on z wdową przyjacielstwo trzyma.
Przycichły, bo tuż przed nimi jawiła się Jaguś prowadząca matkę; stara szła przygarbiona i z przewiązanymi jeszcze oczami, ale Jagustynka nie przepuściła okazji.
– Kiedyż Szymkowe wesele? Ani się kto spodział, co dzisiaj spadną z ambony! Juści, trudno chłopakowi wzbronić, kiej mu już obmierzły dziewczyne roboty. Nastusia go teraz wyręczy… – dojadała z prześmiechem.
Dominikowa sprostowała się nagle i twardo rzekła:
– Prowadź, Jaguś, prędzej prowadź, bo me337 jeszczek338 ugryzie ta suka.
I poszła śpiesznie, jakby uciekając, a Płoszkowa zaśmiała się cicho:
– Niby to ślepa, a niezgorzej obaczyła…
– Ślepa, ale jeszcze trafi do Szymkowych kudłów.
– Boże broń, bych się i do drugich nie dorwała…
Jagustynka już nie odrzekła, ścisk przy tym zapanował przed wrótniami, że Hanka się zgubiła ostając kajś339 za wszystkimi, ale nawet była temu rada, gdyż obrzydły jej te niepoczciwe dogryzania, jęła też spokojnie rozdawać dziadom po dwa grosze, nie przepuszczając ani jednego, zaś temu ślepemu z psem wetknęła całą dziesiątkę i rzekła:
– Przyjdźcie do nas na obiad, dziadku! Do Borynów!
Dziad podniósł głowę i wytrzeszczył ślepe oczy.
– Antkowa, widzi mi sie! Bóg zapłać! Przyletę340, juści, co przyletę.
Za wrótniami było już nieco luźniej, ale i tam siedziały dziady we dwa rzędy, czyniąc szeroką ulicę i wykrzykując na różne sposoby, a na samym końcu klęczał jakiś młody z zielonym daszkiem na oczach, przygrywał na skrzypicy i śpiewał pieśnie o królach i dawnych czasach, że całą kupą stali dokoła niego, a częsty grosz sypał mu się do czapy.
Hanka przystanęła pod smętarzem, rozglądając się za Józką i najniespodziewaniej natknęła się oczami na swego ojca.
Siedział se341 w rządku między dziadami, rękę wyciągał do przechodniów i jękliwie skamłał o wspomożenie.
Jakby
312
313
314
315
316
317
318
319
320
321
322
323
324
325
326
327
328
329
330
331
332
333
334
335
336
337
338
339
340
341