Название | Bankructwo małego Dżeka |
---|---|
Автор произведения | Janusz Korczak |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
Aż Dżek nie miał innej rady, tylko poradził się Fila.
Wybrał dzień, kiedy Fil był smutny, bo pani kazała przyjść jego matce na nieprzyjemną rozmowę; pewnie dziś nie będzie żartował.
– Nie martw się, Fil, pani ci pewnie przebaczy.
– A już; cztery razy mi przebaczyła, ale zapomniała i mówi, że trzy. Czy ja im się każę śmiać? I co ja takiego powiedziałem? Jak pani mówiła, że Murzyni nie chcą być czarni, więc poradziłem, żeby pili dużo mleka, to może zbieleją. Dlaczego nie spróbować; przecież jak się je jagody, to się ma potem czarne usta i język. A te barany zaraz w śmiech – a pani na mnie.
– Słuchaj, tyś wtedy mówił o jakiejś książce ze sztukami.
– Aaa, Bosko czarnoksiężnik.
– Możesz mi ją pożyczyć na jeden dzień? Ja ci nie zniszczę.
– Nie ma już tej książki: ojciec ją w piec rzucił i spalił. Tam był taki doskonały przepis na fajerwerki. Wszystko można samemu robić: perfumy, atramenty różnych kolorów – jak łykać ogień, jak przewrócić szklankę do góry dnem, żeby się woda nie wylała, jak zagotować wodę w papierze, jak nożyczkami krajać szkło.
– I udawało ci się?
– Nie bardzo, bo się dopiero uczyłem. I mama mi przeszkadzała. Wiesz przecie, jak dorośli lubią wszystko przesadzać. Troszkę się coś zapali, to zaraz mówią: pożar.
– A zapaliło się?
– No, zapaliło się: ważna rzecz. Przecież sam ugasiłem.
– I poparzyłeś się?
– Jak się poparzyłem, to mnie bolało, a nie ojca.
Fil był rozżalony.
– Wiesz, Fil, bo z tą biblioteką. Myślę, żeby tak zrobić. Kupię trochę obrazków, wiesz – malowanki: aniołki, kwiatki, motyle – takie różne. I kto przeczyta pięć książek, dostanie obrazek. A kto przeczyta wszystkie książki albo kto będzie miał dziesięć obrazków, ten dostanie order.
– A skąd będziesz miał ordery?
– Są, ale drogie. One się jakoś nazywają – kotylionowe. Wiesz: ze złotego papieru. Nie widziałeś?
– Co nie miałem widzieć. Kotylionowe? Skąd wiesz, że się tak nazywają?
– Pytałem się w sklepie, jakeśmy się w wojsko bawili. Już dawno.
– Także frajerska nazwa. Czy to dla kotów ordery?
– Nie. Jakiś taniec tak się nazywa i panny dają kawalerom.
– Wariaty – zadecydował Fil.
– Ja bym kupił złoty papier, kupiłbym na wzór jeden kotylionowy order i może by pani pozwoliła na robótkach. Morris by potrafił – jak myślisz?
– Bo ja wiem: on robi ładne rzeczy; ale czy zechce?
– Nie szkodzi poprosić.
– Nie przypominam sobie – dodał Fil – ale w Bosko czarnoksiężniku musiało być także, jak się robi ordery. Bo tam wszystko było. A matka zaraz: „Oczy sobie wypalisz, oślepniesz, spalisz dom, do więzienia przez ciebie pójdę”. No, patrz tylko: tu trochę sparzone – już nawet nie znać. A serwetę siostra zacerowała. Słuchaj, Dżek, pomów z panią: ty jesteś przecież bibliotekarzem. Okropnie mi akurat teraz nie na rękę ta cała historia. Powiedz, że przez cały tydzień będę cicho siedział na lekcji – od poniedziałku, rozumiesz?
– Dlaczego nie od dzisiaj?
– Tak od razu nie mogę. Bo jak się nie wiedzie, to już cały tydzień jest jakiś – kotylionowy. Powiedz pani; co szkodzi, jak się trochę pośmieją? Mnie to pani już nie wypada przebaczyć, ale tobie uwierzy. Bo pani mnie lubi: jak nie jest zła, to też się lubi pośmiać. Wiesz, co pani powiedziała nauczycielowi śpiewów: że ja urozmaicam lekcję. Rozumiesz?
Fil wziął Dżeka pod pachę i siłą wepchnął do kancelarii.
– Tylko pamiętaj: spraw się dobrze.
I pani rzeczywiście – ostatni – już najostateczniejszy raz przebaczyła.
Potem był dzwonek, a na następnej przerwie Fil uczył klasę grać na zębach, więc nie miał czasu rozmawiać z Dżekiem.
Na zębach gra się w ten sposób, że się uchyla usta i paznokciami uderza się w zęby i można raz ciszej, raz głośniej – wygrywać wszystkie melodie. Właściwie nie Fil zaczął, tylko Barnum, który się nauczył od chłopca ze szkoły sto trzeciej. Ale Barnum grał tylko dla siebie, a Fil, uczeń Barnuma, utworzył naprzód kwartet, potem całą orkiestrę. Od trzeciego oddziału nauczył się drugi i czwarty. A potem już wszyscy umieli – i sam kierownik52 zapowiedział, że dosyć, bo będzie sadzał do kozy. Bo już naprawdę zanadto: na pauzie, na ulicy i rozumie się, na lekcjach – kto miał chwilę czasu, już nawet sam nie wiedział, tylko grał na zębach.
Dżek więc nie mógł dokończyć rozmowy z powodu zarazy. Bo kierownik powiedział, że to zaraza i jeśli nie odzwyczają się, mogą zgłupieć zupełnie.
Jakże szczęśliwy byłby Dżek, gdyby taka zaraza czytania książek ogarnęła oddział. Dżek otwiera szafę, a tu się wszyscy pchają.
– Mnie, mnie! Ja długo czekam! Ja pierwszy! Ja zamówiłem.
Dżek mówi:
– Nie mogę się rozerwać.
Zupełnie jak w składzie wędlin przed Wielkanocą.
Tak marzył Dżek, schodząc do szatni po lekcjach. A tu go nagle Fil trzasnął w plecy, że mało nie spadł ze schodów.
– Dżek, nie bój się, ja ci pomogę. Ty też masz ruchliwy umysł.
I robiąc po trzy stopnie zbiegł na dół.
No i masz: zacznij tu z takim.
Samotny i stroskany wraca Dżek do domu – i ani się domyśla, jaka go czeka wiadomość.
Wiadomość tak niezwykła, tak nadzwyczajna, że sprawie biblioteki nowy nadała obrót.
Ni mniej, ni więcej, tylko Dżek dostał pocztą dolara.
A z dolarem tak było:
Dżek ma dziadka w innym mieście. Mniejsza o to, jak się nazywa, bo też inaczej się pisze i inaczej czyta. Dość że ojciec matki, więc dziadek. I dziadek zaprosił go na wakacje do siebie, ale ojciec nie chciał, żeby Dżek jechał. Dżek był bardzo zmartwiony, bo dziadek ma tam sklep, a ojciec ich nie lubi. Dżek nawet wie za co, więc się nie napierał.
Bo jak jeszcze Dżeka nie było na świecie i ojciec jeszcze nie był mamusi mężem, bardzo dawno – więc ojciec chciał się z mamą ożenić, ale dziadek nie dawał. Bo mama była córką kupca i była bogata, a ojciec był zupełnie biednym robotnikiem, jeszcze nawet biedniejszym niż teraz. Długo dziadek nie pozwalał tatusiowi ożenić się z mamą, więc ojciec martwił się długo. Ale mama też chciała wyjść za mąż za ojca. Dziadek widział, że nie ma rady, no i pozwolił. Ale dziadek mamę kocha, a ojca tak sobie; a ojciec nie lubi rodziny mamusi, bo są zarozumiali.
Raz ojciec nawet pokłócił się z mamą – wtedy właśnie, kiedy powiedział, że na chleb i mydło zarobi dla rodziny. Wtedy było bezrobocie – i mama chciała, żeby wyjechać do tego miasta, gdzie mieszkają wszyscy krewni mamy. A ojciec nie i nie. Ojciec
52