O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria Konopnicka

Читать онлайн.
Название O krasnoludkach i sierotce Marysi
Автор произведения Maria Konopnicka
Жанр Мифы. Легенды. Эпос
Серия
Издательство Мифы. Легенды. Эпос
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

łzach mnie położy! hej!…

      Słuchał tego śpiewania Podziomek, a litość wzbierała w jego poczciwym sercu. Przypomniał sobie ową wiosnę spędzoną niegdyś na wsi, gdy chleba i mąki po chatach ubogich brakło, gdy matki zielskiem dzieci swe żywić musiały, gdy dobytek marniał bez paszy286, a kto z otręb287 podpłomyk288 miał, ten się za szczęśliwego liczył. Więc kiedy echo pieśni też ucichło, westchnął i rzekł:

      – Teraz wiem, że wiosna jest! Ptaki śpiewają, kwiat zakwita, a głodni ludzie płaczą.

      A wtem przypomniał sobie, iż śmieci w Grocie Kryształowej zebrane zamieniają się na ziemi w pieniądze, i z cicha podszedłszy w to miejsce, gdzie kobiecina lebiodę zbierała, wywrócił obie kieszenie i pilnie je wytrząsać zaczął. Przytaiło się istotnie w nich nieco prochów, z których, gdy na ziemię padły, blask żywy się rozszedł.

      – Skarb! skarb! – zakrzyknęła kobieta, ujrzawszy srebrne pieniążki.

      – Jezu miłosierny! Skarb! Toć nie pomrzem z głodu! Toć się obratujem z tej biedy! Jezu miłosierny!…

      Zebrała garstkę pieniążków i padłszy na kolana, modlić się zaczęła rzewnym głosem:

      – Nie opuściłeś Ty sierot! Nie zapomniałeś nędzy ubogiego! Nie ostawiłeś w głodzie łaknącego! Żywicielu! Pocieszycielu! Ojcze nasz!

      Tu zamilkła, a tylko łzy jasne, lecące z wzniesionych w niebo oczu, przemawiały za nią. Czego słuchając i na co patrząc, Podziomek też oczy pięścią wycierać zaczął i do płaczu się wykrzywił.

      Aż kiedy kobieta, ucałowawszy pokornie ziemię, wstała i w las poszła, rzecze Podziomek.

      – Nie mamy tu co dłużej popasać289. Wiosna jak wół! Trzeba nam prędko z wieścią do króla wracać!

      Jeszcze to mówił, kiedy usłyszy, dudni coś po drodze. Spojrzy, a to ów Cygan, co ich na jarmark wodził, po kociołek i drumlę wraca.

      Więc zaraz kija sękatego z ziemi podniósł, żeby się Cyganowi obronić, gdyby tu wrócił przypadkiem.

      Zerwie się i Koszałek-Opałek i już uciekać chce, kiedy go Podziomek za rękaw chwyci i rzecze:

      – Nie bój się, uczony mężu! Wodził on nas, powiedziem my jego! Toć w księdze twojej stało, że w nagłej trwodze małe Krasnoludki w wielkich Krasnoludów zamienić się mogą! Jakże to uczynić?

      Ale Koszałek-Opałek tak zębami szczękał ze strachu, że i słowa przemówić nie mógł.

      – Prędzej, prędzej! – wołał Podziomek. A już Cygan do polanki dobiegał.

      – Trze… trze… trzeba… – bełkotał Koszałek, dygocąc jak w febrze – trzeba na… naz… nazwać… rzecz wielką! Jak największą…

      A wtem ich Cygan spostrzegł i zakrzyknął:

      – A tuście mi, ptaszki! Czekajcie, odpłacę ja wam teraz!

      – Góra! – zawołał Podziomek drżącym trochę głosem. Ale się nawet na pół cala nie podniósł.

      – Mą… mą… mądrość! – wybełkotał Koszałek-Opałek. Ale i to nic nie pomogło.

      – Siła! – zakrzyknął Podziomek w najwyższej trwodze, bo już Cygan rękę na nim kładł. Ale jak był, tak pozostał małym.

      A wtem rozległ się w powietrzu głos cichy, jakby wiatr między drzewami zagadał:

      …Miłosierdzie!

      Echo to było, od słów ubogiej kobiety odbite, która szła lasem, wielbiąc Boże miłosierdzie.

      Lecz kiedy się ten głos rozległ, zbladł Cygan i stanął jak wryty.

      Małe krasnoludki zaczęły mu w oczach rość290, rość, a Cygan cofał się… cofał, szepcąc zbielałymi ze strachu ustami:

      – Zgiń, przepadnij, maro!… Zgiń, przepadnij…

      Tymczasem Krasnoludki przerosły go o głowę, przerosły o dwie, o trzy, aż zrównawszy się z borowymi sosnami, stały przed nim groźne, potężne, olbrzymie, tak że ów Cygan wydawał się przy nich jak karzeł.

      Rzucił się tedy przed nimi na ziemię i złożywszy ręce, wołać zaczął:

      – Darujcie, jasne pany! Darujcie wielkomożne pany! Ja myślał, że wy małpy, a wy czarodzieje! Darujcie Cyganowi, jasne wielkoludy!

      Nasrożył brwi na to w olbrzyma zmieniony Podziomek i grubym głosem rzecze:

      – No, może to być, bom dziś łaskaw! Ale nas przez bór i przez rzekę do Groty naszej nieś! A niech się który co najmniej utrzęsie, albo o gałąź drapnie, albo buty zamoczy, to cię w szkapę żydowską zamienię! O wikcie291 też pamiętać masz! Dużo ma być jadła na każdy czas i dobrego! A co to ci tam z torby sterczy?

      Okazało się, że z torby sterczał placek ze straganu porwany, pasek słoniny wędzonej i serek.

      – Mało! Bardzo mało!… Zupełnie mało!… – burczał, dobywając zapasy te Podziomek.

      Ale Cygan, z ziemi nie wstając, wołał:

      – Niechże już lepiej od razu zostanę żydowską szkapą, jak mam takich dwóch drabów, jak jasne pany, dźwigać i jeszcze ich dobrym jadłem paść. Czy tak, czy siak, jedna zguba moja!

      Tu zaczął jęczeć i szlochać.

      Ale echo, odbijając się od drzewa do drzewa w boru292, ucichało i rozpływało się z wolna, a jednocześnie oba wielkoludy maleć i zniżać się zaczęły.

      Wtedy Podziomek rzekł:

      – No, nie bój się, Cyganie! Wstań! Widziałeś moc i siłę naszą, to dość! Teraz znów oto zamieniamy się w drobnych Krasnoludków, a tak poniesiesz nas łatwo. Tylko jedzenia fasuj293 dużo! Jak najwięcej! Tyle, co dla dużych!

      Podniósł głowę Cygan, patrzy, a przed nim karliki małe. Więc ich zacznie całować po rękach, śmiejąc się i płacząc razem, po czym ich sobie na ramionach posadził, a gdy podjedli i zakurzyli fajki, w drogę z nimi ruszył.

      Niósł ich tak do wieczora, niósł przez noc, iż jasna od pełni księżycowej była, a choć mu nogi zemdlały, poskarżyć się nie śmiał, żeby się czarodzieje owe mocne, za jakich Krasnoludków miał, znów nie zamieniły w olbrzymów.

      Co gorsza, i z owego chleba i sera mało co mu się dostało, bo Podziomek raz wraz do torby sięgał, a jadł tak, że cały napęczniał jak bania. Ciężył też nieznośnie Cyganowi, tak że go ów raz wraz z ramienia na ramię przesadzając, z Koszałkiem mieniał294, żadną miarą nie mogąc owego cierpnięcia w karku wytrzymać, jakie mu Podziomek sprawiał.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской



<p>286</p>

dobytek marniał bez paszy – brakowało pożywienia dla bydła; dobytek: bydło a. inne zwierzęta domowe. [przypis edytorski]

<p>287</p>

otręby – pozostałości po zmieleniu ziarna. [przypis edytorski]

<p>288</p>

podpłomyk – placek z mąki i wody. [przypis edytorski]

<p>289</p>

popasać – odpoczywać, robić postój. [przypis edytorski]

<p>290</p>

rość – dziś: rosnąć. [przypis edytorski]

<p>291</p>

wikt (daw.) – pożywienie. [przypis edytorski]

<p>292</p>

w boru – dziś popr. forma: Ms. lp.: w borze. [przypis edytorski]

<p>293</p>

fasować – wydawać żywność. [przypis edytorski]

<p>294</p>

mieniać (daw.) – zmieniać, zamieniać. [przypis edytorski]