A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.
Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako że robotna205 była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.
– Sąsiadko! – woła. – A któż to tam tak krzyczy?
A baba:
– Nie wasza w tym rzecz! Idźcie swoją drogą!
Więc Kukulina:
– Sąsiadko! – woła znowu. – Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież206 mu, boć to małe jeszcze!
A baba:
– Taki on mój, odmieniec, jak i ten zły wiatr, co po polu lata!
– Choćby i nie wasz był, folgujcie, bo ciężko tego krzyku słuchać!
A już i Marysia coraz rzewniej płakać zaczynała.
Więc baba w złości:
– Widzicie ją, jaka miłosierna!… Jaką się to opiekunką obrała! Ruszaj, skądeś przyszła, a do cudzych drzwi nosa nie wtykaj, bo ci przytną razem i z tą piszczką207 twoją!
Przykro było Kukulinie taką odprawę wziąć; ale że w chałupie ucichło, więc myśli:
„Niech tam, udobrucha się ona. Mało co człowiek w złości powie, a tego mu pamiętać nie trza. Dobrze, że już cicho”.
I poszła.
Ale i Krasnoludki usłyszały krzyk Podziomka swego, więc mówią:
– Źle! Nie ma co, trza iść na ratunek.
Nie minął pacierz, a tu w chałupie dziwo! Wysuwają się spod pieca malusieńkie człowieczki w żółtych i w zielonych opończach208, czerwoną czapeczkę trzyma każdy w ręku, nisko się babie kłania i prosi, żeby tego ich towarzysza puściła wolno, a oni jej talarów209 w zapaskę210 nasypią, ile tylko strzyma211.
Już babie serce zmiękło, kiedy o talarach posłyszała, aleć sąsiadka krzyknie jej nad uchem:
– Nie puszczaj go z dobrej woli, kumo212, jeśli w Boga wierzysz, bo ci twego chłopaka nie oddadzą, a talary – to prawie próchno i tyle!
Więc baba:
– Fora ze dwora! Chłopaka mego oddajcie, a waszych talarów nie chcę! Umykaj, jeden z drugim, bo się całej kompanii dostanie!
Stuliły uszy krasnoludki. Jeden za drugim myk pod piec. A baba Podziomka za kark i na śmietnisko.
Wrzasnął Podziomek jak kociak, kiedy go z ręki kto na ziemię puści – nie tyle z bólu, ile ze strachu, bo nie wiedział, co z nim tutaj będzie.
Aż się tu na oną chwilę obejrzy Kukulina ku chacie. Patrzy, leży ów nieborak na śmieciach i płacze. Więc się zaraz do niego wróciła, oczy mu z łez otarła, mile do niego zagadała, chleba mu kawałek ze swego śniadania ułamała, w rękę mu wetknęła, przygarść213 trawki zielonej urwała, sucho mu, czysto podesłała, a widząc, że słońce w górę szło, wyszukała nad rowem wielki liść łopianu i jakby namiotkiem od skwaru go zakryła.
Spojrzał wdzięcznie na wdowę Podziomek, a widząc, iż Marychna klaszcze w rączyny z uciechy, że on tak sobie schludnie na tej trawce i pod tym liściem leży, uśmiechnął się do niej mile, uczuł wielką słodycz w sercu, wielką rzewność214 i wielką wdzięczność razem.
– Daj Bóg odpłacić! – szepnął sam do siebie, gdy Kukulina z dzieckiem na ręku odeszła.
Rada była wziąć go215 z sobą, ale nie śmiała… Toć on matkę ma, a matka, wiadome rzeczy, choć i skarci, i rózgą przetrzepie, zaś znów utuli i w ramiona weźmie…
Tak myślała Kukulina, nie wiedząc, że Krasnoludki dziecko babie zamieniły i że to nie jej własne, tylko podrzucone.
Tak przeszedł dzień. Wieczorem wyszła baba patrzeć, co się stało, a tu Podziomka ani śladu, a pod progiem leży Jaśko: włoski jak lenek, oczęta jak chabry, ustka jak poziomka leśna!
Krasnoludki to odniosły go babie, a swego na powrót zabrały.
Dopieroż radość była i uciecha! Nasmażyła baba jajecznicy coś z dziesięciu jaj, zaprosiła sąsiadkę na nią, jeszcze i kukiełkę216 pod popiołem upiekła – tak jej dziękowała.
Wyrósł potem ten Jaśko na słusznego chłopca, ale zawsze dziki był, od ludzi uciekał, po lasach i po górach się włóczył, a precz powiadał, jakie to on skarby, jakie dziwy u tych ludków pod ziemią widział. Ludzie go też za głupiego mieli, a tej mowie bynajmniej nie wierzyli; i tak zostało.
Tymczasem Podziomek prędko się z bólu wylizał. Krasnoludki znają różne zioła i cudowne maści. Jakoż go zaczęli okładać, nakadzać, smarować, to pokrzykiem217, to komarzym sadłem, to pajęczą żółcią, tak go i wyleczyli.
Król Błystek lubił Podziomka tego, w łasce swojej go miał i litościwym okiem patrzył na wiecznie głodnego.
I Podziomek bardzo też króla miłował i często siadywał u nóg królewskich, to własnym oddechem rozgrzewając mu zziębnięte nogi, to piosenki na fujarce grając, od których jakby cieplej nieco czyniło się w Kryształowej Grocie.
Ale kiedy o żywność chodziło, zapominał Podziomek o wszystkim, chleb tylko na myśli mając, a do miski i łyżki nikomu nie dając przystępu przed sobą. Gdy mu się kto w tym przeciwił218, wtedy w srogą złość wpadał i gotów był sam przeciw całej drużynie stanąć.
Jednego dnia robi się okrutny hałas.
Podziomek napadł szafarza219, iż mu ten, jako i inszym220, tylko trzy ziarnka grochu na cały dzień dał, i nie dość że go poturbował srodze, jeszcze sam na skargę do króla szedł, że mu się krzywda dzieje.
Odprawił go król, mówiąc, że jedno prawo dla wszystkich być musi; aliści Podziomek tym bardziej burzyć się zaczął.
– Kiedy tak – powiada – kiedy tu dla mnie sprawiedliwości nie ma, to ja na ziemię idę! U lada baby lepszy tam wikt221 znajdę niż tu na królewskim stole!
Więc insi222 ze śmiechem:
– Idź, idź, niedojadku jakiś! Jednej gęby mniej będzie na te ciężkie czasy!
Bo myśleli, że żarty.
A Podziomek:
– Żebyście wiedzieli, że pójdę!
Więc ci znów ze śmiechem:
– A przynieśże nam wieści o wiośnie, kiedyś taki zuch!
Na to Podziomek:
– Żebyście wiedzieli, że przyniosę!
I
205
206
207
208
209
210
211
212
213
214
215
216
217
218
219
220
221
222