Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis

Читать онлайн.
Название Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac
Автор произведения Gallet Louis
Жанр Повести
Серия
Издательство Повести
Год выпуска 0
isbn



Скачать книгу

czyny bohaterskie. Z głowy ostatniego sułtana zrobiłeś gałkę do swej szpady; od wiatru sprawionego machaniem twego kapelusza zatonęła flota; a kto chce mieć dokładną liczbę ofiar, które z ręki twej padły, musi wziąć cyfrę dziewięć i dodać do niej tyle zer, ile jest ziaren piasku w morzu. Baczność! Do dzieła!

      Doskonale wytresowana małpa dobyła na te słowa szpadę i poczęła wymachiwać nią, naśladując szermierskie cięcia i pchnięcia. Ruchy jej naśladowały tak wiernie właściwy Cyranowi sposób bicia się, że on sam powstrzymać nie mógł wesołości i śmiać się zaczął razem z tłumem.

      Podczas gdy małpa pokazywała swe sztuki, któryś z gapiów obejrzał się za siebie i poznał Cyrana. Szepnął on zaraz kilka słów sąsiadom i w mgnieniu oka ta nadzwyczajna wiadomość cały tłum obiegła. Przyjęto ją głośnymi okrzykami.

      – Jest tu! Patrzcie, to on! Czartowski kapitan we własnej postaci! Baczność, Fagotin! Oto twój sobowtór.

      Więc tłum jął się przyglądać kolejno poecie i małpie, porównując ze sobą oryginał i kopię, z wesołością tak hałaśliwą, że w końcu Sawiniusz stracił cierpliwość.

      – Hej tam, hołota! – krzyknął donośnym głosem – zamknąć pyski i do szeregu!

      Gap wspomniany przed chwilą podjął się odpowiedzieć w imieniu wszystkich. Z kapeluszem w ręce przystąpił do Cyrana.

      – Bez urazy pańskiej – rzekł – czy to zwyczajny pański nos? Może pan raczysz usunąć się, bo mi ten nos wszystko zasłania.

      Mówić Cyranowi o jego nosie, znaczyło najdotkliwiej go obrażać. Najeżył się jak kogut, wyrwał z pochwy swą wielką szablę i rzucił się z wściekłością na tłum, ogłuszający go swymi wrzaskami.

      W mgnieniu oka plac opustoszał. Cyrano nie miał przed sobą żadnych nieprzyjaciół, z wyjątkiem małpy Fagotin, która w śmiesznych podrygach udawała, że zabiera się do walki. Sawiniusz zaślepiony gniewem, nie panując już nad sobą, napadł na małpę jak na prawdziwego nieprzyjaciela i wymierzywszy cios w samo serce, nadział ją na ostrze szabli.

      Na widok martwego zwierzęcia Brioché jął lamentować najżałośniejszym w świecie głosem. Cyrano, uspokojony cokolwiek przez to krwawe zadośćuczynienie, przypatrywał się obojętnie, jak hecarz okrywa pocałunkami niewinną ofiarę wypadku.

      – O panie de Cyrano! – wyjąkał wreszcie Brioché, któremu usprawiedliwiona trwoga kazała postępować i wysławiać się ostrożnie – upewniam pana, że wytoczę mu sprawę sądową i że kosztować to pana będzie co najmniej pięćdziesiąt pistolów.

      – Zapłacę ci inną monetą… – rzekł poeta. – Bądź tylko trochę cierpliwy.

      Schował rapier do pochwy, poprawił pióro na kapeluszu i pewnym krokiem przeszedł most w całej długości, szukając w tłumie, który teraz ustępował mu z drogi z pełnym lęku uszanowaniem, Manuela i jego kompanii.

      Ale improwizatora nigdzie nie było.

      Cyrano skierował kroki ku ulicy Guénégaud, zamierzając raz jeszcze zapukać do Domu Cyklopa i czekać tam powrotu Manuela, gdy znalazł się nagle twarz w twarz19 z Zillą.

      – Pozwól, piękna panienko – rzekł uprzejmie – mam cię o coś zapytać…

      Zilla podniosła oczy na człowieka, który ją tak śmiało zaczepił, a poznawszy poetę, zatrzymała się, czekając, co powie.

      Za plecami jej Ben Joel starał się ukryć swą twarz, która na widok Cyrana dziwnie posępniała.

      – Powiedz mi – mówił poeta – czy młodzieniec, który był wczoraj z wami w pałacu Faventines, ukrył się w jakiejś niedostępnej dziurze Nowego Mostu, bom oczy wypatrzył, szukając go tam przed chwilą nadaremnie?

      – Pytasz pan o Manuela? – badała wróżka.

      – O niego samego.

      – Nie towarzyszy on nam dziś.

      – Ach, czy mógłbym wiedzieć, gdzie się podziewa?

      – Niech pan zapyta brata; objaśni pana lepiej ode mnie.

      Zilla skłoniła się lekko szlachcicowi i zniknęła w tłumie, pozostawiając Ben Joela w kłopotliwym sam na sam z Cyranem.

      Włóczęga zabierał się przezornie do odwrotu, ale silna dłoń Sawiniusza spoczęła na jego ramieniu i w miejscu go osadziła.

      – Cóż to – rzekł poeta – byłżebyś równie dziki jak twoja siostra i równie jak ona odmawiał odpowiedzi na moje pytanie?

      – Jasny panie… – wybełkotał zmieszany łotr.

      Ten głos żebrzący obudzić musiał jakieś przypomnienie w umyśle Cyrana, bo starał się przypatrzeć twarzy mówiącego, który jednak uparcie trzymał ją pochyloną.

      – Odpowiadajże! – zawołał niecierpliwie.

      I jednocześnie, ujmując go bez ceregieli za brodę, obrócił twarzą do słońca.

      – Mam cię! – wykrzyknął. – To więc ty jesteś!

      – Jasny pan poznaje mnie?

      – Do licha! Wiem teraz, dlaczegoś tak pilnie wzroku mego unikał.

      – Wstydziłem się…

      – Faryzeuszu! Owej nocy przyrzekłem ci solennie, że przy pierwszym spotkaniu obwieszę cię na pierwszej lepszej gałęzi lub na pierwszym lepszym krzaku. Pamiętasz?

      – Pamiętam. Ale ty, jasny panie, racz o tym zapomnieć. Owej nieszczęsnej nocy byłem daleko od swoich, zbłąkałem się, głód mi doskwierał: uległem pokusie.

      – Hm, pokusa ta często powtarzać się musiała.

      – Jestem w gruncie rzeczy człowiekiem uczciwym.

      – Aby dobrać się do tego gruntu, należałoby cię dobrze szablą obciosać.

      – Przysięgam.

      – Dość. Koniec końców odnalazłem cię i to w chwili, gdy przydać mi się możesz. A więc słuchaj, łotrze: pod pewnymi warunkami zrzec się mogę praw do twej skóry.

      „Ja nie zrzeknę się prawa do zemsty” – mruknął do siebie opryszek.

      A głośno wyrzekł:

      – Ciałem i duszą należę do jasnego pana. Słucham rozkazów.

      – Powiedz, gdzie Manuel?

      – Na cmentarzu przy kościele Marii Panny. Ale o jedenastej ma wrócić do domu.

      – Chodźmy tam; zaczekamy na niego.

      – Jasny pan odważyłby się wstąpić w moje ubogie progi?

      – Czemuż by nie!

      – Kiedy bo…

      – Byłożby twoje poddasze zbójecką pułapką, do której wstęp zagraża porządnym ludziom niebezpieczeństwem?

      – Co za przypuszczenie!

      – Chodźmy zatem.

      Ben Joel usłuchał rozkazu, choć mu wcale nie było to po myśli.

      – Pogadajmy trochę – rzekł w drodze Cyrano. – Kto to jest ten Manuel?

      – Dobry kolega… jak ja.

      – I czy tak samo jak ty ulega pokusom, o których wspominałeś?

      – Och nie, nigdy – zapewnił zbój z akcentem szczerości w głosie. – To charakter wspaniałomyślny i prawy.

      Cyrano odetchnął głęboko.

      – Jakie jego pochodzenie? – badał



<p>19</p>

znalazł się (…) twarz w twarz – dziś: znalazł się twarzą w twarz. [przypis edytorski]