Название | Pan Wołodyjowski |
---|---|
Автор произведения | Генрик Сенкевич |
Жанр | Повести |
Серия | |
Издательство | Повести |
Год выпуска | 0 |
isbn |
– Służę waszmości! – rzekł Ketling.
– Chodźmy, chodźmy. Patrzcie jak to już miesiąc wysoko. Pogoda na jutro, wyiskrzyło się, a widno jak w dzień. Ketling o afektach gotów wam całą noc prawić, ale pamiętajcie, kozy, że on zdrożony.
– Nie zdrożonym, bom w mieście dwa dni wypoczywał. Boję się tylko, że waćpanny nienawykłe do czuwania.
– Prędko by noc zeszła na słuchaniu waćpana —rzekła Krzysia.
– Nie masz tam nocy, gdzie słońce świeci! – odpowiedział Ketling.
Po czym rozeszli się, bo istotnie było już późno. Panny sypiały razem i gawędziły zwykle przed snem długo, ale tego wieczora nie mogła Basia Krzysi rozgadać, o ile bowiem pierwsza miała ochotę do rozmowy, o tyle druga była milcząca i odpowiadała półsłówkami. Kilkakroć też, gdy Basia mówiąc o Ketlingu poczęła wymyślać koncepta, trochę się z niego naśmiewać, trochę go naśladować, Krzysia obejmowała ją z niezwykłą tkliwością za szyję, prosząc, by zaniechała tej pustoty.
– On tu gospodarz, Basiu – mówiła – my pod jego dachem mieszkamy… i to widziałam, że cię polubił od razu.
– Skąd wiesz? – pytała Basia.
– Bo kto by cię nie polubił? Ciebie wszyscy kochają… i ja… bardzo.
Tak mówiąc zbliżyła swą cudną twarz do twarzy Basi i tuliła się do niej, i całowała jej oczy.
Poszły na koniec do łóżek, ale Krzysia długi czas zasnąć nie mogła. Ogarnął ją niepokój. Chwilami serce biło jej tak mocno, że obie ręce przykładała do swej atłasowej piersi, aby jego bicie potłumić. Chwilami również, zwłaszcza gdy próbowała przymknąć oczy, zdawało się jej, że jakaś piękna jak sen głowa pochyla się nad nią, a cichy głos szepcze jej do ucha:
– Wolę cię niźli królestwo, niźli sceptr, niźli zdrowie, niźli długi wiek i życie!
Rozdział XII
W kilka dni później pan Zagłoba pisał do Skrzetuskiego list z następującym zakończeniem:
„A jeśli przed elekcją do domu nie ściągnę, to się nie dziwujcie. Nie stanie się to z małej dla was życzliwości, ale że diabeł nie śpi, ja zasię nie chcę, aby mi zamiast ptaka coś nierzetelnego w garści zostało. Źle wypadnie, jeśli Michałowi, gdy wróci, nie będę mógł od razu powiedzieć: tamta zaswatana, a hajduczek vacat181! Wszystko w mocy bożej, ale tak myślę, że wonczas nie trzeba będzie Michała popychać ni długich praeparationes182 czynić i że już na gotową deklarację przyjedziecie. Tymczasem na Ulissesa wspomniawszy, fortelów zażyć wypadnie i nieraz koloryzować, co mi i niełatwo, bom przez całe życie prawdę nad wszelkie specjały przekładał i rad się nią pasłem. Wszelako dla Michała i dla hajduczka i to na sobie przeniosę, bo oboje czyste złoto. Przy czym obejmuję was oboje i wraz z basałykami do serca przyciskam, Bogu najwyższemu was polecając”.
Skończywszy pisanie zasypał pan Zagłoba list piaskiem, następnie uderzył weń dłonią, odczytał raz jeszcze, z dala od oczu trzymając, po czym złożył, zdjął sygnet z palca, poślinił i do pieczętowania się zabierał, przy której czynności zastał go Ketling.
– Dzień dobry waszmości!
– Dzień dobry, dzień dobry! – odrzekł pan Zagłoba. – Pogoda, dzięki Bogu, przednia, a właśnie posłańca wysłać do Skrzetuskich zamierzam.
– Pokłoń się waszmość ode mnie.
– Jużem to uczynił. Zaraz sobie powiedziałem: trzeba się i od Ketlinga pokłonić. Oboje się tam ucieszą, wieści dobre otrzymawszy. Oczywiście, żem się im od ciebie pokłonił, ile że o tobie i o pannach całą epistołę napisałem.
– Jakże to? – spytał Ketling.
Zagłoba położył dłonie na kolanach i począł palcami przebierać, sam zaś pochylił głowę i patrząc spod brwi na Ketlinga rzekł:
– Mój Ketling! Jużci na to nie potrzeba być prorokiem, żeby przewidzieć, że gdzie jest krzemień a krzesiwo, tam się prędzej, później, iskry posypią. Tyś gładysz nad gładysze, a dziewkom chyba i sam nie przyganisz.
Ketling zmieszał się mocno.
– Bielmo na oczach nosić bym musiał albo zgoła być barbarzyńcą dzikim – odrzekł – gdybym piękności ich nie dojrzał i nie uwielbił!
– A widzisz! – rzekł na to Zagłoba patrząc z uśmiechem na zapłonione Ketlingowe oblicze. – Tylko jeśliś nie barbarus, tedy nie godzi ci się w obiedwie mierzyć, bo tak tylko Turcy czynią.
– Jak waćpan możesz suponować183?
– Ja też nie suponuję, jeno tak sobie powiadam… Ha! Zdrajco! Takżeś to im o amorach kwilił, że Krzysia trzeci dzień blada na gębie chodzi jakoby po lekarstwie. Ha! Nie dziwota! Sam młodym będąc z lutnią na mrozie pod oknem pewnej czarnuszki stawałem (do Drohojowskiej była podobna) i pamiętam, jakom śpiewał:
Tam waćpanna śpisz po trudzie,
A ja tu brząkam na dudzie.
Hoc! Hoc!
Chcesz, to ci tej pieśni pożyczę albo zgoła nową skomponuję, gdyż jeniuszu mi nie brak. Uważałeśli, że Drohojowska cośkolwiek dawną Billewiczównę przypomina, tylko że tamta ma włosy jak konopie i nie ma onego puchu nad gębą; ale są, którzy w tym większą urodę widzą i za rarytas to poczytują. Bardzo ona wdzięcznie na ciebie patrzy. Napisałem to właśnie do Skrzetuskich. Czy nieprawda, że ona do Billewiczówny podobna?
– W pierwszym momencie owego podobieństwa nie dostrzegłem, ale być może. Wzrostem ją i postawą przypomina.
– A teraz posłuchaj, coć powiem: arcana184 familijne po prostu wyjawię, ale żeś i ty przyjaciel, więc powinieneś wiedzieć: pilnuj się oto, abyś Wołodyjowskiego niewdzięcznością nie nakarmił, bo my oboje z panią Makowiecką jedną z tych dziewek dla niego przeznaczamy.
Tu pan Zagłoba począł patrzeć bystrze i natarczywie w oczy Ketlinga, a ów przybladł i spytał:
– Którą?
– Dro-ho-jow-ską – odrzekł powolnie Zagłoba.
I wysunąwszy naprzód dolną wargę począł mrugać spod namarszczonej brwi zdrowym okiem.
Ketling milczał i milczał tak długo, że aż w końcu Zagłoba spytał:
– Cóż ty na to, hę?
A ów odrzekł zmienionym głosem, ale z mocą:
– Możesz waćpan być pewien, że nie pofolguję sercu na Michałową szkodę.
– Pewien jesteś?
– Siłam w życiu przecierpiał – odparł rycerz – kawalerski parol: nie pofolguję!
Dopieroż pan Zagłoba otworzył mu ramiona.
– Ketling! Pofolguj sobie, folguj, niebożę, ile chcesz, bom cię chciał jeno doświadczyć. Nie Drohojowską, ale hajduczka
181
182
183
184