Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek Piekara

Читать онлайн.
Название Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety
Автор произведения Jacek Piekara
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379644568



Скачать книгу

gwałcicieli wolności jak nawoływanie, by owa wolność zatriumfowała.

      – Nic tak nie jednoczy tych, którzy utracili zyski, jak perspektywa ich odzyskania – dodałem.

      Księżna uśmiechnęła się jeszcze wyraźniej. A potem przeciągnęła się w fotelu. Jej wielkie piersi wypchnęły materiał sukni, a ja szybko odwróciłem wzrok. Zauważyłem, że Andrzej również momentalnie uciekł ze spojrzeniem. Tymczasem dworka przestała czesać księżną i znieruchomiała, póki Ludmiła nie nakazała jej gestem, by kontynuowała.

      – Czas rozruszać stare kości – oznajmiła. – Wyruszamy na wojnę.

      – Wasza Wysokość, ależ… – zaczął Andrzej.

      Ludmiła uniosła dłoń.

      – Ani słowa – przykazała stanowczo. – Będzie, jak postanowiłam.

      – Wasza Wysokość tylko straci czas – burknął Andrzej, nieprzejęty jej decyzją i stanowczością. – Kamieński będzie się krył przed wojskiem na bagnach i po lasach, a jak Wasza Wysokość wróci do Peczory, znowu zaatakuje. I tak na okrągło.

      – A ty co o tym myślisz, inkwizytorze? – Ludmiła zwróciła twarz w moją stronę.

      – Gdyby to był zwykły buntownik, ośmielam się twierdzić, że Andrzej miał rację, opisując, jak by Kamieński postąpił. Ale Wasza Książęca Mość stwierdziła, że ów kniaź jest człowiekiem, któremu przyświeca wielka idea oraz który ma wielką wizję przyszłości…

      Ludmiła skinęła głową.

      – Musi więc osiągnąć sukces – kontynuowałem. – Bo jeśli nie uczyni tego przed jesienią, to ludzie mu się rozlezą na wszystkie strony świata. Obecność Waszej Wysokości uzna więc za dar od losu i możliwość rozstrzygnięcia konfliktu w ciągu jednego dnia. Skusi się…

      – I co ty na to? – Tym razem spojrzała na Andrzeja.

      – Na jego miejscu zdobyłbym któryś z fortów pilnujących szlaku – odparł dworzanin. – I tam spokojnie się umocnił, wyprawiając się na trakty i łupiąc kupców.

      Ludmiła spojrzała na mnie, czekając, co ja będę miał do powiedzenia.

      – Do pewnego momentu to niezły sposób – przyznałem. – Ale taki fort najpierw trzeba zdobyć, a potem utrzymać. Kiedy Wasza Wysokość wyruszy z wojskiem, wtedy każda taka mała forteca zamieni się w pułapkę. Równie dobrze buntownik może naciągnąć sobie pętlę na szyję. Te zameczki są dobre przeciw bandytom takim jak on sam, ale nie przeciw regularnemu wojsku. A przecież Wasza Wysokość ma nawet armaty…

      Ludmiła rzeczywiście dysponowała pięcioma armatami, które służyły jeszcze jej mężowi w czasie jednej z wypraw na Jugrów. Były to cztery nieduże falkonety i jedna nawet dość potężna hufnica. W dodatku księżna miała ludzi, którzy nie tylko umieli o ową broń zadbać, lecz nawet ją obsługiwać. W czasie obrony fortecy podobne armatki mogły narobić wielkiego spustoszenia wśród najeźdźców, a z kolei w czasie prowadzonego przez nas oblężenia wróg byłby przeciw nim zupełnie bezbronny. Oczywiście dopóki starczyłoby prochu do ich ładowania. Księżna skinęła głową.

      – On ma rację, Andrzeju – zwróciła się pobłażliwym tonem do oblanego rumieńcem doradcy. – Makary powiedział mi to samo – dodała. – Oczywiście już wtedy, kiedy zdążył nafukać na mnie, że w ogóle takie pomysły przychodzą mi do głowy. – Uśmiechnęła się dobrodusznie.

      Nie wyobrażałem sobie, by ktoś w Peczorze mógł nafukać na księżną. Ale rzeczywiście, jeśli kogokolwiek można by podejrzewać o podobne zachowanie, to tylko kanclerza Makarego, który towarzyszył jej od dzieciństwa i był wierny niczym pies. Tymczasem Ludmiła podniosła się z fotela i stanęła kilka kroków od płonącego w kominku ognia.

      – Obaj pojedziecie ze mną – zdecydowała.

      Można się było takiego postanowienia spodziewać. Z całą pewnością uczestnictwo w wojskowej wyprawie, ścigającej buntowników po lasach i bagnach, w błocku oraz w deszczu, nie było moim marzeniem, ale też rozumiałem, iż w żaden sposób nie wykpię się od udziału we właśnie tym istotnym dla Ludmiły przedsięwzięciu.

      – Natasza pojedzie z tobą – nakazała księżna.

      No tak, to również było logiczne, zważywszy na to, że miałem odgrywać przy księżnej rolę strażnika, rolę, jaką zwykle odgrywali ruscy czarownicy nazywani wołchami. A więc do pełnej realizacji tego zadania potrzebowałem dziewczyny, gdyż bez niej byłem niezdolny do przeżywania mistycznych wizji, czyli na dobrą sprawę pozbawiony oczu. A może łagodniej mówiąc: pozbawiony koniecznej bystrości spojrzenia.

      – Wypytam jeszcze, co rada i oficerowie uważają o tej sprawie, ale nie sądzę, by ktoś mnie przekonał do innego postępowania – rzekła na koniec i zezwoliła, byśmy odeszli.

      Już na korytarzu, kiedy upewniliśmy się, że jesteśmy sami z Andrzejem, mój towarzysz rzekł:

      – To wielkie ryzyko. – Widziałem, iż jest prawdziwie zasmucony. – Jedna zabłąkana strzała, a nawet jeden upadek ze spłoszonego w bitwie konia i całe księstwo padnie w tej samej chwili.

      – Co by się wtedy stało?

      – Z Nowogrodu przysłaliby pewnie nowego księcia. A z Moskwy wojsko. Mogłaby się zacząć wojna. Jeszcze jak ktoś tutaj… – obniżył głos – z miejscowych, obwołałby się księciem… – Machnął ręką. – Chaos i rzeź – westchnął.

      – Z miejscowych?

      – Księżna miała braci, ale pomarli. Został jej tylko stryj. Izjasław. – Andrzej prychnął pogardliwie. – Paskudnie ambitna i nieprzyjemna bestia, mówię wam. A zważcie też – spojrzał na mnie złośliwie – że śmierć księżnej i dla was oznaczałaby pewną zagładę. Może nawet zadaną w dość nieprzyjemny sposób – dodał.

      – Inkwizytorzy od początku szkolenia są przygotowywani do śmierci i męczeństwa – odparłem bez zmrużenia powiek. – A tym słodsza jest dla nas wizja śmierci za wiarę, skoro wiemy, że jesteśmy najbardziej umiłowanymi ze stworzeń Pana i będziemy się weselić przy Jego stole i u Jego boku.

      Przyjrzał mi się podejrzliwie, ale odpowiedziałem mu szczerym, poważnym spojrzeniem, więc tylko wzruszył ramionami.

      – Jak tam sobie chcecie – rzekł wreszcie. – Ja jednak wolałbym żyć, a kiedy księżnej przydarzyłoby się coś złego, Boże Jezu w niebiesiech, zmiłuj się, to i ja jestem zgubiony.

      Powszechnym na Rusi gestem nakreślił w powietrzu znak krzyża i zdusił go w pięści.

      – A co, nie lubi was ten stryjaszek?

      – On nikogo i niczego nie lubi, co należy do księżnej Ludmiły. Zabije mnie dla samej satysfakcji zniszczenia wszystkiego, co do niej należało.

      – Ruś – westchnąłem. – Jak ja kocham ten kraj…

      – Coś dziwnego jest z tym Izjasławem, bo jak wam mówiłem, tak ten łotr ma na imię. Gadają o nim, że diabłu sprzedał duszę – dodał Andrzej.

      – Żeby diabeł tak chętnie chciał kupować dusze, jak mu się to przypisuje… – odparłem.

      – Ma miasto otoczone częstokołem, twierdzę na wzgórzu i rozległe uprawne pola, rzecz rzadko spotykana w naszym księstwie, żeby nie powiedzieć: niebywała.

      – Czarne żyto – domyśliłem się.

      I w tym momencie rzeczywiście uzmysłowiłem sobie, że słyszałem o bogatym grodzie leżącym tydzień drogi od Peczory. Nie wiedziałem tylko, że zarządza nim krewny księżnej. I to tak bardzo niechętny jej krewny.

      – Ba, ale