Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety. Jacek Piekara

Читать онлайн.
Название Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety
Автор произведения Jacek Piekara
Жанр Детективная фантастика
Серия
Издательство Детективная фантастика
Год выпуска 0
isbn 9788379644568



Скачать книгу

wyrządzić tymi smagnięciami krzywdę ludziom grubo ubranym i dodatkowo zasłaniającym się rękami. Podejrzewałem, że trochę siniaków z tego będzie, ale wielkich szkód krewni buntownika raczej nie zaznają. Zdaje się, że prawdziwa odpłata za ich rodzinną niedbałość miała nadejść dopiero z chwilą, kiedy Ludmiła sięgnie pełną garścią do ich skarbców.

      Księżna przerwała na chwilę chłostanie. Korona jej włosów rozpadła się, a wiatr rozwiał kosmyki na wszystkie strony. Czerwona, zdyszana, z twarzą skrzywioną gniewem i z batem w ręku wyglądała niczym uosobienie jakiejś ruskiej Furii, która doścignęła wreszcie poszukiwanych grzeszników i wywiera na nich słuszną pomstę. Zaczerpnęła głęboko tchu i zaczęła mówić coś uroczystym głosem. Spojrzałem pytająco w stronę Andrzeja, bo chociaż tym razem księżna przemawiała wolno i z namaszczeniem, to i tak rozumiałem piąte przez dziesiąte.

      – Albowiem rządzący są postrachem nie dla uczynku dobrego, lecz dla złego – przetłumaczył. – Władza jest bowiem sługą Bożym i mścicielem dla wywarcia srogiego gniewu na dopuszczającym się zła.

      – Słusznie – przytaknąłem. – I ja znam ten cytat.

      Księżna skinęła dłonią na jednego z żołnierzy, a ten ujął w ręce kij i zaszedł klęczących mężczyzn od tyłu. Drąg był całkiem solidny. Długi na cztery stopy, gruby na trzy palce i spęczniały na końcu.

      – Teraz im się trochę oberwie – zauważył z rozbawieniem Andrzej.

      Żołnierz rzeczywiście wyglądał na mocnego. Był wyższy ode mnie, a w barach na tyle szeroki, że i ja, i Andrzej moglibyśmy się razem wtulić w jego pierś, gdybyśmy tylko mieli podobnie zdumiewające życzenie.

      – A i tak mają szczęście – dodał mój towarzysz. – Bo powiem wam, że prawdziwie winnych to przepuszcza się u nas nago przez szpaler żołnierzy uzbrojonych w kije. I tłuką ich tak długo, póki ciało nie odpadnie od kości.

      Cóż, w Cesarstwie również słyszeliśmy o podobnych praktykach. A jeśli dobrze pamiętałem, to zachłostanie na śmierć przez współtowarzyszy stosowano również w rzymskich legionach i uważano za karę raczej powszednią niż oryginalną. Ferowano ją za tchórzostwo na polu bitwy, niesubordynację, również za przestępstwa wobec kompanów z oddziału. Na pewno ci, którzy tłukli towarzysza na śmierć, wiele się sami przy tym uczyli i wychodzili z podobnej ceremonii z jedną myślą: iż nigdy nie będą chcieli znaleźć się pomiędzy szpalerem legionistów uzbrojonych w pałki. Tak, tak, edukacja to potęga, mili moi…

      Żołnierz zamachnął się znad głowy i wymierzył tęgie uderzenie jednemu z klęczących mężczyzn.

      – Uhuhu – skrzywiłem się. – To musiało zaboleć nawet przez futro.

      – O, ja myślę, że zabolało – zgodził się ze mną rozbawiony Andrzej.

      Ostatni z klęczących mężczyzn podniósł głowę, jednak nie na tyle, by zostało to uznane za bezczelność, a jedynie by unieść usta znad błotnej kałuży. Widzieliśmy, że coś mówi, ale nie słyszeliśmy co.

      – Prosi o łaskę i obiecuje wsparcie – wyjaśnił mój towarzysz.

      Byłem jednak pewien, że również wcale nie słyszał wypowiadanych słów, lecz po prostu wiedział, co w takiej sytuacji każe robić obyczaj. Księżna dała znak żołnierzowi i ten postąpił krok w bok, stając nad środkowym ze skazańców.

      – O, widzicie, propozycja na razie nie została przyjęta – zaśmiał się Andrzej. – Negocjacje potrwają dłużej…

      Żołnierz grzmotnął kolejnego z mężczyzn tak, że aż jęknęło.

      – Wiedzą, że księżna nie chce zrobić im krzywdy, bo gdyby chciała, to kazałaby im zdjąć futra – tłumaczył dalej Andrzej. – Tylko widzicie, jeśli bardzo ją rozsierdzą, to każe pierwszego i najmniej ważnego rozebrać, zanurzyć w lodowatej studni i potem dobrze wytłuc kijami. Wtedy dwóch pozostałych łatwo już zgodzi się zrobić, co księżna zechce…

      – Ja myślę – odparłem.

      – Ale nikt na razie nie życzy sobie, by doszło do aż takich nieprzyjemności – machnął ręką mój towarzysz. – Księżna doskonale wie, że jest taka kara, która wzbudza szacunek zarówno u ukaranych, jak i u obserwujących, ale jest i taka, która wywołuje tylko nienawiść. Rozumny władca zna granicę pomiędzy tymi karami i stara się jej nie przekraczać…

      Tak, to była prawda. Ta zasada obowiązywała również, rzecz jasna, uczciwszy pewne różnice, w naszym błogosławionym Cesarstwie.

      – Dlatego uważamy Moskwiczan za barbarzyńców – dodał. – Bo moskiewski Iwan nie szanuje ani prawa, ani obyczajów i sroży się nad ludzkie rozumienie, jedynie dla własnej przyjemności…

      Cóż, i na takie kreatury można było się natknąć w Cesarstwie. Bo chociaż prawo mieliśmy powszechne, to tak jak na całym świecie: silne i surowe było ono dla biednych i słabych, a łaskawe dla bogatych i silnych.

      – Niech tylko będą mądrzy – dodał Andrzej z zatroskaniem w głosie. – Bo widzicie, najgorzej, kiedy człowiekowi złoty cielec tak przesłoni wzrok, iż nie widzi już spoza niego nawet furtki pozwalającej mu uciec ze świata martwych do świata żywych.

      – Ba! – zgodziłem się z nim, gdyż przecież podobnie nierozsądne zachowania znałem z inkwizytorskiej praktyki.

      A czyż nie pamiętałem dawnej ludowej opowieści o chciwym rycerzu, który zażądał od króla tak wielkiej zapłaty za usługi, że kiedy unosił worek, ten oberwał się pod jego ciężarem i rycerz skonał na miejscu ku rozweseleniu obserwujących go gapiów? Opowiedziałem Andrzejowi w kilku zdaniach ową historię.

      – Na Rusi znamy podobną – ucieszył się mój towarzysz. – Opowiada o Fiodorze, mądrym carze, i o Durakowie, głupim bojarze…

      W międzyczasie trzeci z kupców oberwał taki cios w plecy, że aż z powrotem zarył twarzą w błocku.

      – Oj, skąpiradła, skąpiradła – pokręcił głową Andrzej. – Nie rozumieją, że księżna dla nich łaskawa jak nikt. Może się to źle skończyć, mówię wam. Po co się z nią przekomarzają? Dla tych kilku monet?

      Z całą pewnością nie chodziło zaledwie o „kilka monet”, jak chciał mój towarzysz, ale rzeczywiście zastanawiałem się, co kupcy chcą osiągnąć głupim uporem. Bo że negocjowanie lepszego okupu warte jest tych paru siniaków, to jasne, ale przecież jeśli Ludmiła się zgniewa, będzie to przynajmniej jednego z nich kosztować życie albo co najmniej zdrowie. Rozejrzałem się i dostrzegłem, że rozgrywającej się na podworcu scenie przygląda się już wielu, bardzo wielu żołnierzy, dworzan i służących. Księżna musiała okazać siłę oraz zdecydowanie, zresztą od początku taki właśnie był cel widowiska.

      – A co się stało ze złotem? – spytałem.

      – Z jakim znowu złotem?

      – W waszej bajce. Jak bojar upadł i umarł, co się stało z jego złotem? Zawsze mnie to interesowało, ale tylko raz w jednej wersji tej opowieści usłyszałem odpowiedź na moje pytanie…

      – A jaką odpowiedź?

      Żołnierz trzymający kij w ręku przesunął się ponownie za plecy pierwszego winowajcy. Ten trzeci, ten, który przedtem odzywał się do księżnej, znowu uniósł twarz nad błoto. Tym razem słyszeliśmy żałośnie brzmiący głos, lecz trudno było rozróżnić choćby jedno słowo. Andrzej aż zmrużył oczy, jednak chyba też nic wyraźnego nie usłyszał.

      – Że złoto uznano za przeklęte i zakopano – odparłem.

      Andrzej parsknął pogardliwie.

      – Niemożebność.

      – Bajki