Название | Czerwone księżniczki PRL-u |
---|---|
Автор произведения | Iwona Kienzler |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66503-27-4 |
Wiele artystek przedwojennych scen, także i te, które błyszczały na wielkim ekranie, zostało kelnerkami. Ten los podzieliła także bohaterka naszej opowieści, która kelnerowała w Cafe Barze. „W teatrze – pisała po latach – jest przekleństwo «Bodajbyś z tacą chodził», nie wolno brać tacy do ręki, bo to wróży nieszczęście. A ja jako kelnerka z tą tacą chodziłam. I nic złego się nie stało. W dodatku do kawiarni jako pierwszy klient wszedł Niemiec. Cofnęłam się razem z tacą, ale miałam tak rycerskich kolegów, że powiedzieli: «Idź do toalety, my mu podamy»”[20]. Przypadkowi Niemcy pragnący się napić kawy w polskiej kawiarni nie stanowili jednak tak wielkiego niebezpieczeństwa jak Igo Sym, przedwojenny aktor polskiego kina i teatru, o statusie Reichsdeutscha, który zapewniało mu jego austriackie pochodzenie po matce, zaufany człowiek gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera i ulubieniec, a może także i kochanek, żony gubernatora. Zaprzedawszy się Niemcom, aktor został kierownikiem Theater der Stadt Warschau, podlegał mu również Teatr Komedia i, przeznaczone wyłącznie dla Niemców, kino Helgoland. Sym zajmował się też werbunkiem aktorów do pracy w niemieckich teatrach, grożąc im wysyłką do Oświęcimia, dlatego jego wizyta w kawiarni, w której pracowała Andrycz, nie wróżyła nic dobrego. I rzeczywiście: okazało się, że aktor przyszedł namówić ją do współpracy i występu w antypolskim filmie Heimkehr (Powrót do ojczyzny), w którym kłamliwie przedstawiono losy mniejszości niemieckiej w przedwojennej Polsce, co miało być niejako usprawiedliwieniem napaści na Polskę w 1939 roku. Odmowa udziału w tym przedsięwzięciu mogła skutkować wysyłką do Oświęcimia, ale bohaterka naszej opowieści nie musiała podejmować w tej kwestii decyzji, ponieważ Igo Sym wyrokiem Wojskowego Sądu Specjalnego konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej został skazany na śmierć za kolaborację z hitlerowcami. Wyrok wykonano 7 marca 1941 roku.
Andrycz do końca wojny mieszkała wraz z matką w Warszawie. Tam też przeżyła powstanie warszawskie, a chociaż w żaden sposób nie zaangażowała się w trwające na ulicach miasta walki, powstańcy traktowali ją niemal jak swoją muzę i pocieszali się, że nie mogą przegrać, dopóki Andryczka się maluje i gra na scenie... Powstanie upadło, stolica legła w gruzach, a 17 stycznia do miasta, a raczej morza ruin, wkroczyła Armia Czerwona wraz z towarzyszącą jej 1 Armią Wojska Polskiego.
Józef Cyrankiewicz – socjalista,
który został „komuchem”
Zdaniem bohaterki naszej opowieści po wojnie „zaczęła się druga okupacja, o wiele perfidniejsza od pierwszej. W pierwszej walczyło się o przeżycie fizyczne, okupanci często byli naiwni, np. brali łapówki, niejednego więźnia się wykupiło. Ci drudzy natomiast uświadamiali gorliwie i łapówek nie brali, wódki mieli tyle, że nie był to żaden argument w pertraktacjach”[21]. Nic dziwnego, że Andrycz miała obawy, iż teatr, który tak kochała przed wojną, za sprawą nowej władzy zmieni swoje oblicze. Sądząc, że to nowe niezbyt jej przypadnie do gustu, postanowiła wziąć rozbrat ze sceną. Do zmiany zdania przekonała ją ostatecznie mama, która wcześniej przecież nie chciała, by jej ukochana córka została aktorką. „Najciekawsze, że moja mama, która tak się bała tego teatru, po wojnie poganiała mnie: «Wracaj na scenę, nad czym ty myślisz, niczego nie robisz, twoje koleżanki już recytują wiersze na akademiach. Co z tego, że tylko Majakowskiego? To jest trening. A ty nie trenujesz, głos stracisz»”[22] – wspominała Andrycz z uśmiechem po latach.
Na szczęście trafiła na tę samą scenę, na której święciła triumfy przed wojną – do Teatru Polskiego, na którego czele znów stał Szyfman. Znalazła się w doborowym towarzystwie, gdyż w zespole byli także inni świetni aktorzy, z Elżbietą Barszczewską, Seweryną Broniszówną, Marią Dulębą, Karoliną Lubieńską, Władysławem Hańczą, Janem Kreczmarem i Aleksandrem Zelwerowiczem, natomiast gościnnie na scenie teatru występowali także Ludwik Solski i Mieczysława Ćwiklińska. Kierowany przez Szyfmana teatr został gruntownie odremontowany i swoją działalność rozpoczął już w 1946 roku inscenizacją Lilii Wenedy Juliusza Słowackiego, która okazała się wielkim sukcesem. Dyrektorowi marzyło się zresztą, by właśnie Teatr Polski stał się wiodącą sceną odradzającego się po wojnie państwa, dlatego nie szczędził wysiłków, żeby zdobyć środki na dekoracje i kostiumy, sprawiając, iż wystawiane na deskach teatru inscenizacje dosłownie olśniewały swoim rozmachem. A przecież były to czasy, kiedy kupienie nawet głupich guzików pasujących do kostiumu graniczyło z cudem. Tymczasem Szyfmanowi udawało się wszystko, co sobie zaplanował, być może dlatego, że jak twierdziła Andrycz, władze komunistyczne darzyły go wielkim szacunkiem. Dlatego bez problemu dostawał materiały na kostiumy i dekoracje, nawet jeżeli był to jedwab, którego w ówczesnych sklepach trudno byłoby szukać. Dzięki temu bohaterka naszej opowieści, niezmiennie obsadzana w rolach wielkich dam, mogła prezentować się publiczności w wyjątkowo pięknych kreacjach, sztucznych perłach i diademach ze sztucznych kamieni. A siedzące na widowni panie, pamiętające przedwojenne czasy, widząc ją, wzdychały z nostalgią.
Ale na widok Andryczki wzdychały nie tylko one. Jak wiadomo, pod urokiem posągowo pięknej aktorki znalazł się także Józef Cyrankiewicz, obsypujący swoją wybrankę kwiatami. Sprawy w końcu przybrały bardzo poważny obrót, bo polityk zakochał się w aktorce jak sztubak i postanowił pojąć ją za żonę. Problem polegał jednak na tym, że serce pięknej Niny należało wciąż do Węgierki, pomimo że mężczyzny nie było już wśród żywych: zginął w tajemniczych okolicznościach w Grodnie w czerwcu 1941 roku. I chociaż Cyrankiewicz niewątpliwie ją pociągał, wciąż odmawiała mu swych wdzięków, pomimo że jej adoratorowi kibicował nie tylko ich wspólny znajomy Zbigniew Mitzner, ale nawet dyrektor Szyfman, zacierający ręce na samą myśl o ewentualnym małżeństwie aktorki ze swojego zespołu z prominentnym politykiem, za którego uchodził już wówczas Cyrankiewicz. „Nina zrobi najlepszą partię w Polsce – zapewniał rozentuzjazmowany Zofię Węgierko. – Oko mi dzisiaj zbielało, kiedy ujrzałem, jakie orchidee wnoszono do jej garderoby”[23]. Mitzner uważał wręcz, że Andrycz robi wielki błąd, odrzucając względy Cyrankiewicza, który jego zdaniem byłby dla niej wymarzonym towarzyszem życia.
Jak już wcześniej wspomniano, kiedy nasza bohaterka poznała swojego przyszłego męża, nie był on jeszcze premierem ani nie uważał się za komunistę. Mało tego: nic nie wskazywało na to, że z czasem zostanie jednym z aparatczyków komunistycznych. Od czasów studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim związany był z Polską Partią Socjalistyczną i Związkiem Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, sprzeniewierzając się tym samym poglądom swojego rodzonego ojca, znanego działacza endecji w Galicji. Cyrankiewicz od początku wyróżniał się bezkompromisowością oraz zdolnościami oratorskimi. Zrobiło się o nim głośno, kiedy na Uniwersytet Jagielloński przyjechał z oficjalną wizytą ówczesny minister spraw zagranicznych Włoch Dino Grandi. Podczas prowadzonego przez niego wykładu Cyrankiewicz, wówczas młody student, podszedł do niego i wręczył wiązankę czerwonych róż, prosząc, by po powrocie do ojczyzny Grandi złożył ją na grobie socjalistów pomordowanych przez faszystów. O skandalu na uczelni, z buńczucznym młodzieńcem w roli głównej, pisała cała krakowska prasa, a jego pozycja w szeregach partii znacznie wzrosła. Drugim ważnym epizodem w politycznym życiu przyszłego męża Andrycz była przeprowadzona przez niego akcja po brutalnym spacyfikowaniu przez policję strajku robotnic fabryki chemicznej Semperit w 1936 roku, kiedy za jego namową krakowscy taksówkarze rozwieźli po całym mieście wezwanie PPS-u do podjęcia dwudziestoczterogodzinnego strajku powszechnego. W efekcie miasto zostało dosłownie sparaliżowane protestem zorganizowanym przez socjalistów. Kiedy jednak sytuacja stanęła