Название | Moja kuchnia pachnąca bazylią |
---|---|
Автор произведения | Tessa Capponi-Borawska |
Жанр | Кулинария |
Серия | Poza serią |
Издательство | Кулинария |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380499935 |
2 Oczyścić i pokroić pozostałe jarzyny.
3 Do garnka o grubym dnie wrzucić pomidory i pozostałe jarzyny, obrany czosnek, zieloną pietruszkę i bazylię oraz wlać oliwę.
4 Gotować na wolnym ogniu mniej więcej przez godzinę, ostudzić i następnie rozdrobnić mikserem, zblendować lub przetrzeć przez sito.
5 Postawić z powrotem na gazie. Dodać sól, pieprz i łyżeczkę cukru (dla złagodzenia kwaśnego smaku pomidorów) i gotować na łagodnym ogniu jeszcze przez godzinę.
Chcąc zrobić zapas sosu na zimę, należy wziąć co najmniej pięć kilogramów pomidorów i odpowiednią ilość pozostałych jarzyn. Gotować dwie godziny, następnie zmiksować i po zmiksowaniu gotować następne dwie godziny, po czym przełożyć go do wyparzonych wrzątkiem butelek lub słoików. Taki sos pomidorowy jest wspaniałym dodatkiem do makaronu. Wystarczy dodać do niego nieco świeżej oliwy, ostrej papryki i wymieszać z gorącym makaronem. Sprawdzi się także jako dodatek do mięsa, jajek i gotowanych jarzyn.
Z tym właśnie sosem uwielbiam scaloppine alla pizzaiola, czyli zrazy na wzór pizzy. Jest to we Włoszech bardzo popularna potrawa, która często pojawia się na stole jako drugie danie.
Scaloppine alla pizzaiola | |
dla 4 osób | |
70 dag | młodej wołowiny (zrazówki) |
1 szklanka | sosu pomidorowego |
2 czubate łyżeczki | suszonego oregano |
4 łyżki | oleju lub oliwy extra vergine |
1 łyżka | kaparów |
25 dag | mozzarelli |
sól, pieprz |
1 Mięso pokroić w cienkie plastry i lekko rozbić.
2 Na dużej patelni obsmażyć mięso na oliwie, aż puści cały sok i ładnie się zrumieni. Posolić.
3 Polać mięso sosem pomidorowym, posypać oregano, zmniejszyć ogień i dusić pod przykryciem około 20 minut.
4 Pięć minut przed końcem gotowania ułożyć plasterki sera na mięsie. Patelnię znowu przykryć i odczekać, aż ser się rozpuści.
5 Przed podaniem posypać kaparami i odrobiną świeżo mielonego pieprzu.
Popołudnie było wypełnione poobiednią drzemką – co uważałam za kolosalną stratę czasu – a od czasu osiągnięcia wieku szkolnego odrabianiem lekcji. Potem, w zależności od pogody lub pory roku, następował kolejny spacer, równie nudny jak poprzedni. Około piątej Nanny parzyła sobie herbatę, ale od czasu do czasu przychodzili na nią także rodzice. Pamiętam, że niania wróżyła memu ojcu przyszłość z fusów, które pozostawały na dnie filiżanki. Jeżeli było jeszcze trochę czasu do kąpieli, pozwalała nam nieraz wyciągać jej stary gramofon i słuchać muzyki.
Nanny miała kolekcję płyt z muzyką klasyczną RCA i EMI, niektóre opery, takie jak Madame Butterfly czy Cyganerię (uwielbiała Giacomo Pucciniego), i album płytowy, na który składały się między innymi słynne fragmenty Dziadka do orzechów Piotra Czajkowskiego, Ave Maria Franza Schuberta i Pomp and Circumstance Edwarda Elgara. Ten ostatni zbiór my, dzieci, nazywaliśmy pogrzebem Churchilla, a to dlatego, że kiedy Churchill zmarł, Nanny słuchała płyty przez cały dzień, wzdychając, kiwając głową i powtarzając w kółko: „He promised us nothing but blood, sweat, and tears”. Była też mała płyta, którą bardzo z Niccolò lubiliśmy, z piosenkami opartymi na wierszach Alana Alexandra Milne’a, autora Kubusia Puchatka, śpiewanych przez małą dziewczynkę o pretensjonalnym głosie: „They’re changing guards at Buckingham Palace…”.
Christopher Robin went down with Alice,
Alice is marrying one of the guards – „a soldier’s
life is terribly hard” – says Alice
They are changing guards at Buckingham Palace
Christopher Robin went down with Alice
We looked for the King but he never came
„Well, God take care of him all the same” – says Alice
(Właśnie zmieniła się warta przy Buckingham Palace / Krzyś idzie sobie z Alicją / Alicja ma poślubić jednego z gwardzistów i mówi: życie żołnierza jest bardzo ciężkie. / Właśnie zmieniła się warta przy Buckingham Palace / Krzyś idzie sobie z Alicją / Czekaliśmy na króla, ale się nie pokazał / ale niech Bóg ma go w swojej opiece / mówi Alicja.)
Bardzo chciałam zobaczyć zmianę warty w pałacu Buckingham i zawsze po wysłuchaniu piosenki zadawałam rytualne pytanie: „Zabierzesz mnie, żeby zobaczyć warty, Nanny?”, na które padała rytualna odpowiedź: „Jak będziesz grzeczna, kochanie”.
Kiedy wreszcie tam pojechałyśmy przy okazji kolejnej wizyty w Anglii, byłam tak przejęta, że włożyłam głowę między pręty ogrodzenia i nie mogłam jej wydobyć. Pamiętam swoje przerażenie i spokojny głos Nanny: „Naprawdę, kochanie, to było głupie, ale nie histeryzuj. Jak weszła, tak wyjdzie”. I rzeczywiście tak się stało.
Między osiemnastą a dziewiętnastą rozpoczynał się rytuał kąpieli i kolacji, musieliśmy być w łóżkach najpóźniej o dwudziestej. Nasza kolacja była najmniej interesującym posiłkiem dnia. Składała się z zupy – drobnego makaronu na rosole albo, jeszcze gorzej, kaszy manny – na tymże rosole. To ostatnie danie pojawiało się z maniakalną prawie regularnością, co najmniej dwa lub trzy razy w tygodniu. Była to straszna, gęsta papka, która przyklejała się do podniebienia, ale Nanny uważała to za good for one, czyli coś, co jest zdrowe i ma być zjedzone. Często dodawała: „Musicie wszystko zjeść. Pomyślcie o tych wszystkich biednych dzieciach w Indiach, które nie mają takiej pysznej kaszy manny”. „Ale Nanny – odpowiadaliśmy pełni dobrych chęci – możemy im to wysłać!”. „Nie mówcie głupstw, dzieci” – padała odpowiedź, która definitywnie zamykała nam usta.
Pewnego razu Niccolò spróbował rozwiązać ten problem w drastyczny sposób, wyrzucając zawartość swego talerza do ubikacji. Został jednak przyłapany na gorącym uczynku (zawsze miał pecha w kontaktach z dorosłymi) i ukarany. Jedyna korzyść była taka, że od tej pory kasza manna pojawiała się na stole w nursery coraz rzadziej.
Po zupie podawano nam jajko na miękko albo kanapki z serkiem topionym. Surowo zabronione było jedzenie tego ostatniego bez chleba, co właśnie uwielbialiśmy. Do jajka na miękko dawano nam zawsze cienkie paski chleba posmarowane masłem, tak zwane fingers, do maczania w żółtku – danie niezwykle proste, ale znakomite. Po nim mieliśmy prawo do owoców – najczęściej tartego jabłka lub banana rozgniecionego widelcem i posypanego cukrem.
Mycie zębów i do łóżek! Nieraz Nanny po modlitwie przeczytała nam jakąś bajkę, Kubusia Puchatka albo Bajki, które trzeba opowiadać właśnie tak Rudyarda Kiplinga, a podczas adwentu śpiewała lub śpiewaliśmy wspólnie kolędy. Później, kiedy nauczyliśmy się czytać, mieliśmy pozwolenie na czytanie książki przez kwadrans przed pójściem spać.
Mama zawsze przychodziła powiedzieć nam dobranoc, chociaż oboje z ojcem często wychodzili wieczorem z domu. Jeszcze dziś, kiedy układam się do snu, staje mi nieraz przed oczyma piękna i pachnąca, w balowej sukni barwy koralu. Teraz spać, ale nie po ciemku. Nanny zostawiała światło w korytarzu koło naszego pokoju, bo zawsze bardzo bałam się ciemności.
Reguły kulinarne nursery funkcjonowały znakomicie dopóty, dopóki nie weszliśmy w kontakt z owym dziwnym i tajemniczym światem włoskiego otoczenia, który zaczęliśmy odkrywać najpierw w przedszkolu, a potem w szkole. Ja zaczęłam chodzić do przedszkola na via San Niccolò, niedaleko domu. Prowadziły je siostry zakonne. Muszę powiedzieć, że nie wyniosłam stamtąd żadnych szczególnych wspomnień poza jednym, związanym właśnie z jedzeniem. Zazwyczaj wracałam do domu na obiad, ale zdarzały się takie dni, kiedy