Moja kuchnia pachnąca bazylią. Tessa Capponi-Borawska

Читать онлайн.
Название Moja kuchnia pachnąca bazylią
Автор произведения Tessa Capponi-Borawska
Жанр Кулинария
Серия Poza serią
Издательство Кулинария
Год выпуска 0
isbn 9788380499935



Скачать книгу

zwany we Włoszech a bugnato (a w Polsce – boniowaniem rustykalnym), był w okresie renesansu najpowszechniejszym sposobem ozdabiania zewnętrznych ścian budynków. Pośrodku fasady znajduje się obszerna brama zamknięta ciężkimi dębowymi odrzwiami nabijanymi od zewnątrz potężnymi żelaznymi ćwiekami. Nad nią króluje wielka tarcza herbowa rodziny z czarnego i białego marmuru.

      Po wejściu przez zewnętrzną bramę znajdujemy się w szerokim przejściu prowadzącym do bramy wewnętrznej, która z kolei otwiera się na dziedziniec, prawdziwy klejnot architektury, harmonijny i lekki, otoczony kolumnami. Jest on uważany za pierwszy znany renesansowy obiekt architektoniczny tego typu, ze sgraffitem częściowo pochodzącym z lat pięćdziesiątych XV wieku. Jego projekt przypisuje się Michelozziemu, a nawet Filippo Brunelleschiemu.

      Palazzo Capponi, fasada nad Arno

      Następna szeroka brama pozwala nam wyjść na Lungarno Torrigiani, bulwar zbudowany w XIX wieku, kiedy to przez krótki okres (1865–1871) Florencja była stolicą Włoch. Przy tej okazji moja rodzina została zobowiązana do wybudowania fasady także od strony Arno. Zadanie to powierzono Giuseppe Poggiemu (1811–1901) – architektowi, któremu zawdzięczamy również Piazzale Michelangelo. Poggi w latach 1872–78 zrealizował fasadę w stylu neorenesansowym i otynkował ją na ceglastoczerwony kolor. To rozwiązanie nie wszystkim się podoba, jest typowo dziewiętnastowieczne, ale z pewnością nie odbiega od tego, co zbudowano dookoła.

      Powróćmy na via de’ Bardi – obok pałacu Capponi, pod numerem trzydziestym, znajduje się pałac Larioni de’ Bardi. To tutaj przyszła na świat, według tradycji, matka Francesco Petrarki – Eletta Canigiani. Jest on jednym z najwcześniejszych florenckich przykładów ewolucji, jaką przeszły domy bogatych kupców, w kierunku szerszych form, z fasadą rozwiniętą raczej w poziomie niż w pionie. W środku zaś można zobaczyć uroczy piętnastowieczny dziedziniec przypisywany także Michelozziemu.

      Następny budynek, oznaczony numerem dwudziestym ósmym, to pałac Canigianich, remontowany w latach 1819–1838 przez mego prapradziadka Tommaso Giugniego Canigianiego w stylu neoklasycznym. Zaraz za nim, podążając w kierunku via San Niccolò, znajdziemy kościół Santa Lucia de’ Magnoli. Zbudowany około 1078 roku został całkowicie zmieniony w pierwszej połowie XVIII wieku. Przez portal zwieńczony herbem Capponich – którzy wraz z rodziną Mozzich i da Barberinich byli największymi dobroczyńcami tej parafii – wchodzimy do długiego i mrocznego kościoła. Nikłe światło płynące z dwóch okien prezbiterium oświetla przepiękną nastawę ołtarzową przypisywaną Mistrzowi Ducha Świętego (Maestro di Santo Spirito) z XV wieku i – po lewej stronie wejścia – przepiękny i surowy fondo oro Pietro Lorenzettiego przedstawiający świętą Łucję. To tutaj przystępujemy do sakramentu pokuty, przyjmujemy komunię świętą, bierzemy śluby i żegnamy naszych bliskich. Całe nasze życie sakramentalne ma miejsce w tym dosyć ponurym kościele – z wyjątkiem chrztów, które są odprawiane w kaplicy pałacu Capponich.

      Kiedy się urodziłam, rodzice mieszkali na pierwszym piętrze pałacu Capponich, zwanym piano nobile. Mój dziadek Ferrante, „hrabia-admirał”, babcia Elnyth i jej matka Tessa Arbuthnot, zwana Mammolą, mieszkali natomiast pod numerem dwudziestym ósmym, podobnie jak stryj Recco, młodszy brat dziadka, i jego żona Mina.

      Moi rodzice, lata 60.

      Rodzice pobrali się w 1958 roku. Moja matka opuściła Rzym i piękny słoneczny apartament położony na ostatnim piętrze, z ogromnym tarasem, z którego rozciąga się cudowny widok na ogrody Villi Albani, gdzie mieszkała ze swym ojcem i siostrą, aby przenieść się do mrocznego i przygnębiającego surowego florenckiego pałacu.

      Jak mi potem oznajmiła, wszystko zostało przygotowane przez moich dziadków dla nowożeńców, z tym że tych ostatnich nikt w żadnej sprawie o zdanie nie pytał. Otrzymali duży apartament, którego prawie wszystkie okna wychodziły na wąską via de’ Bardi, było więc ciemno i hałaśliwie. Kłopot był także z kuchnią położoną na półpiętrze, co zmuszało służbę do ciągłego biegania z góry na dół podczas podawania do stołu. Myślę, że moja matka czuła się tam jak ptak w klatce. Dopiero kilka lat później udało się jej uzyskać od mego dziadka zgodę na urządzenie najpierw małej kuchenki na tym samym piętrze, a potem na wyremontowanie uroczego salonu z widokiem na Arno.

      Ślub rodziców. Rzym, 16 kwietnia 1958

      Moje pierwsze wspomnienia związane są z długim ciemnym korytarzem, z którego wchodziło się do poszczególnych pokoi. Najpierw jadalnia, paskudnie dziewiętnastowieczna, ze ścianami pokrytymi rzeźbioną boazerią i z surowym popiersiem Lodovico Capponiego Starszego, mecenasa Pontormo, który z wysoka śledził uważnie ruchy biesiadników. Po lewej stronie jadalni otwierała się amfilada salonów. Pomieszczenia te zawierały rodzinną kolekcję dzieł sztuki i bywały używane wyłącznie do celów reprezentacyjnych – salon wielki z ogromnymi obrazami Salvatora Rosy, salon czerwony z przylegającą małą kaplicą i salon żółty z pięknym tarasem nad Arno.

      Ślub rodziców. Rzym, 16 kwietnia 1958

      Część dziecinna, czyli nursery, ze swoją maleńką łazienką wychodzącą na wewnętrzny dziedziniec, brzydko pachnący i budzący strach, znalazła się po drugiej stronie piętra na końcu długiego korytarza.

      Moje przyjście na świat było wielką radością dla wszystkich z wyjątkiem dziadka, gdyż nie byłam chłopcem. Potomkowie płci męskiej mają fundamentalną wartość w rodzinach historycznych: to oni przenoszą w przyszłość nazwisko i rodzinną tradycję, są kontynuacją rodu, następnym pokoleniem i następnym zwycięstwem nad czasem i losem, które to nieustannie starają się podważyć ciągłość naszego bytu. Kobiety zaś w najlepszym wypadku podnoszą splendor rodziny, do której wchodzą, naruszając jednocześnie swym posagiem kruchą nieraz strukturę rodzinnego majątku. Tak myślał dziadek, który widział już pewnie oczyma wyobraźni długi szereg spódniczek i w konsekwencji wygaśnięcie rodu. Oparł on wszystkie nadzieje dynastyczne na moim ojcu, jedynym synu, a teraz… przyszła na świat wnuczka. „Przynajmniej nie będzie dyskusji o imieniu” – wzdychała wówczas moja matka, wspominając zacięte spory pomiędzy licznymi członkami rodziny a moim ojcem, który spośród wszystkich imion męskich związanych z rodzinną tradycją proponował zawsze te najmniej możliwe do zaakceptowania. Nadano mi czysto florenckie imię Tessa, które nie ma nic wspólnego z używanym w Anglii zdrobnieniem od imienia Teresa. Imię Tessa pochodzi od słowa „contessa” (hrabina) i jest nadawane we Florencji ku czci Matyldy Toskańskiej, zwanej także Matyldą z Canossy (1046–1115), powszechnie określanej właśnie jako Hrabina. Po jej śmierci zaczęto nazywać córki imieniem Contessa, używając często zdrobnień: Contessina, Tessa, Tessina. Tytuł stał się imieniem, a do historii przeszły: Monna Tessa, fundatorka szpitala Santa Maria Nuova (w młodości piastunka Beatrice Portinari, muzy Dantego) czy Contessina de’ Bardi, żona Cosimo il Vecchio de’ Mediciego.

      Miesiąc po urodzeniu, 30 marca 1959 roku zostałam zawinięta w przepiękną jedwabną kapę, na której wyhaftowano biało-czarny herb rodzinny wraz z zawołaniem „Post tenebras lux” (po ciemnościach światło), uroczyście przeniesiono mnie przez amfilady salonów do ołtarza w pałacowej kaplicy i ochrzczono pod opiekuńczym spojrzeniem Madonny z Dzieciątkiem pędzla Jacopo Carucciego zwanego Pontormo. Obraz ten jest chlubą kolekcji – ostatnie, przeprowadzone kilka lat temu podczas gruntownej konserwacji badania pokazały, że mógł on być częścią malowanej przez artystę dla Lodovico Capponiego Starszego wspaniałej dekoracji ze słynnym Zdjęciem z krzyża w kaplicy Capponich, znajdującym się w kościele Santa Felicita nieopodal