Kordian. Juliusz Słowacki

Читать онлайн.
Название Kordian
Автор произведения Juliusz Słowacki
Жанр Языкознание
Серия
Издательство Языкознание
Год выпуска 0
isbn 9788379035090



Скачать книгу

       SZATAN daje rozkazy, diabli pracują

      Żywioły ziemi i lądu,

      W atmosferowej szklennicy

      Zamknięte i w jeden zlane,

      Przez chemików połamane;

      Kwasorody, gaz węglowy

      Zlewam w kocioł platynowy;

      Dmijcie, duchy!...

       Gromy biją w kocioł

      W żywioł ziemi

      Dorzucić szpilek Kaprala

      Z główkami laku, któremi

      Kreśli plany, królów zwala,

      Szpilek czterdzieście tysięcy

      Rzućcie w kocioł...

      SZATAN

      I nic więcéj?

      SZATAN

      Nic...

      DIABLI

      Coś z rozumu Kaprala?...

      SZATAN

      Nic.

      DIABLI

      Skończony.

      SZATAN

      Niechaj leci!

       Gromy biją, duch ulatuje

      Stary – jakby ojciec dzieci,

      Nie do boju, nie do trudu;

      Dajmy mu na pośmiewisko

      Sprzeczne z naturą nazwisko,

      Nazwijmy od słowa ludu,

      Kmieciów, czyli nędznych chłopów.

      Teraz, jak z niebieskich stropów,

      Rzućcie wodza ludziom biednym.

      DIABLI

      Panie! czy skończysz na jednym?

      SZATAN

      Wrzucić do kotła dyjament,

      Dyjament w ogniu topnieje;

      Wylać sekretny atrament

      Z Talleyranda kałamarza,

      Co w niewidzialność blednieje

      Od okularów rozsądku...

      I dąć w kocioł... w kotła wrzątku

      Obaczemy, co się stwarza.

      DIABLI

      Już gotowy! mimo czary

      Wyszedł jakiś człowiek godny,

      Złe w tym kotle były wary,

      Płyn za rzadki lub za chłodny.

      SZATAN

      To nic – to nic! takich trzeba

      Biednym ludziom rzucać z nieba;

      Będą przed nim giąć kolana,

      Jest to stara twarz Rzymiana,

      Na pieniądzu wpół zatarta.

      Dajmy mu na pośmiewisko

      Sprzeczne z naturą nazwisko;

      Ochrzcijmy imieniem Czarta.

      Teraz puśćcie! niechaj leci!

      DIABLI

      Lepszy będzie człowiek trzeci.

      SZATAN

      Teraz z konstelacji raka

      Odłamać oczy i nogi,

      Dodać kogucie ostrogi

      I z trwożliwego ślimaka

      Oderwane przednie rogi...

      Cóż tam w kotle?

      DIABLI

      Ktoś z rycerzy.

      SZATAN

      Wódz! chodem raka przewini,

      Jak ślimak rogiem uderzy,

      Sprobuje – i do skorupy

      Schowa rogi, i do skrzyni

      Miejskiej zniesie planów trupy,

      Czekając, aż kur zapieje.

      Rzucić w kocioł Lachów dzieje,

      Słownik rymowych końcówek;

      Milijon drukarskich czcionek,

      Sennego maku trzy główek.

      Coż tam?

      DIABLI

      Starzec, jak skowronek,

      Zastygły pod wspomnień bryłą,

      Na pół zastygłą, przegniłą.

      Poeta – rycerz – starzec – nic,

      Dziewięciu Feba sułtanic

      Eunuch...

      SZATAN

      Przyśpieszajmy dzieła,

      Bo z tamtej krakowskiej wieży

      Słyszę dzwon rannych pacierzy;

      W powietrzu się rozpłynęła

      Woń kadzideł katedralnych.

      CZAROWNICA

      Przeklęte wasze dzieło! Wicher diablej mowy

      Rozczesał z mojej chaty włos słomianej głowy;

      Czy mi na nią dachówek dacie z hostii mszalnych?

      Zawierucha wierzbowe gałązki obrywa,

      Ludzie nie znajdą rószczek na kwietną niedzielę.

      SZATAN

      Milcz, padalcze! – Czas upływa,

      Twórzmy razem wielkich wiele.

      Co nakażę, rzucać w tygle.

      Rdzę pozostałą

      Na Omfalii igle,

      Od krwią wilgotnych Herkulesa palców;

      Z rdzy się narodzi niemało

      Wymuskanych rycerzy – ospalców –

      DIABLI

      Tłum, tłum, tłum poleciał na ziemię

      Jak chmura...

      SZATAN

      Spieszmy nowe tworzyć brzemię,

      Nim jutrznia błyśnie ponura;

      Nim się żywioły ochłodzą,

      Rzucić język Balaama oślicy;

      A ci, co się z niego wyrodzą,

      Narodowej się chwycą mównicy.

      Mówców plemię...

      DIABLI

      Tłum! tłum! tłum poleciał na ziemię

      Jak zwichrzone szpaków stado.

      SZATAN

      Widzicie tę postać bladą,

      Z mętów kotła już na pół urodną;

      Twarz uwiędła i wzrok w czarnym kole;

      Paszczę myśli