Pogrzebani. Jeffery Deaver

Читать онлайн.
Название Pogrzebani
Автор произведения Jeffery Deaver
Жанр Контркультура
Серия
Издательство Контркультура
Год выпуска 0
isbn 9788381695381



Скачать книгу

związanego ze ślubem, ubrania. Nie wiem. Ale sukienkę już ma. Jakąś falbaniastą. Niebieską. A może różową. Dzisiaj chciała kupić coś dla mnie. Co cię tak cholernie bawi, Lon?

      – Wyobrażam sobie ciebie w smokingu.

      – Po prostu dres i koszula. Może krawat. Sam nie wiem.

      – Krawat? I nie narzekałeś?

      Rzeczywiście, Rhyme’a drażniły wszelkie przejawy pretensjonalności. Ale to była szczególna okazja. Mimo ciągłego napięcia i podminowania, zamiłowania do prędkości, broni palnej i akcji szturmowych Sachs odkryła w sobie duszę nastolatki i świetnie się bawiła podczas planowania ślubu. Cieszyło ją kupowanie wyprawy, cokolwiek to oznaczało, romantyczny miesiąc miodowy, a jeżeli to jej sprawiało przyjemność, to Bóg mu świadkiem, Rhyme z radością był gotów się dostosować.

      Chociaż miał wielką nadzieję, że uda mu się namówić ją na Grenlandię.

      – To przekaż jej, żeby odłożyła zakupy na później. Musi mi zrobić oględziny miejsca. Mamy problem.

      W głowie Rhyme’a rozległ się sygnał jak dźwięk sonaru łodzi podwodnej, gdy napotka nieoczekiwaną przeszkodę na kursie.

      Wysłał do Sachs wiadomość, ale nie odpisała.

      – Może jeszcze zeznaje. Zdradź więcej szczegółów.

      W drzwiach pojawił się Thom – Rhyme nie zorientował się nawet, że opiekun wyszedł z pokoju.

      – Napijesz się kawy, Lon? – zapytał. – Masz ochotę na ciastka? Właśnie upiekłem. Jest kilka rodzajów. Jeden to…

      – Tak, tak, tak – przerwał Rhyme. – Przynieś mu coś. Sam zdecyduj. Chcę posłuchać, co się stało.

      Problem…

      – Mów – ponaglił Sellitta.

      – Coś z czekoladą! – zawołał detektyw za Thomem.

      – Da się zrobić.

      – Porwanie, Linc. Na Upper East Side. Podobno jakiś mężczyzna uprowadził innego.

      – Podobno? Co tu wymaga interpretacji?

      – Jedynym świadkiem jest dziewięcioletnia dziewczynka.

      – Ach, tak.

      – Sprawca łapie ofiarę, wrzuca do bagażnika samochodu. Odjeżdża.

      – Mała jest tego pewna? Może to wytwór bujnej wyobraźni pobudzonej nadmierną dawką telewizji, niszczących paluszki gier wideo oraz lektury książeczek Hello Pony?

      – Hello Kitty. Pony to inna bajka.

      – Mamusia albo tatuś potwierdzili?

      – Widziała to tylko Morgynn, tak ma na imię dziewczynka. Ale wydaje mi się, że można jej wierzyć. Znalazła wizytówkę, którą zostawił porywacz. – Sellitto pokazał mu zdjęcie na ekranie telefonu.

      Dłuższą chwilę Rhyme wpatrywał się w fotografię i ciemny, cienki kształt leżący na chodniku.

      – To…

      – Stryczek. – Rhyme wszedł mu w słowo.

      – Zgadza się.

      – Z czego zrobiony?

      – Nie wiadomo. Dziewczynka powiedziała, że położył go w miejscu, z którego uprowadził ofiarę. Wzięła stryczek, ale wezwany patrol odłożył go z powrotem mniej więcej w tym samym miejscu.

      – Wspaniale. Jeszcze nigdy nie pracowałem nad śladami zanieczyszczonymi przez dziewięciolatkę.

      – Spokojnie, Linc. Tylko go podniosła. A patrol miał rękawiczki. Miejsce jest zabezpieczone i czeka na kogoś, kto je obejrzy. Kogoś, czyli Amelię.

      Stryczek zrobiono z ciemnego materiału, sztywnego, ponieważ jego poszczególne części nie przylegały płasko do betonu, jak byłoby w przypadku miękkich włókien. Sądząc po wymiarach płyty chodnikowej, stryczek mógł mieć około trzydziestu, trzydziestu pięciu centymetrów, a pętla mniej więcej jedną trzecią tej długości.

      – Świadek ciągle jest na miejscu. Z mamusią. Która jest niezadowolona.

      Podobnie jak Rhyme. Mogli się opierać jedynie na zeznaniu dziewięcioletniej dziewczynki o zmyśle obserwacji… dziewięcioletniej dziewczynki.

      – A ofiara? Ktoś zamożny, aktywny politycznie, powiązany z przestępczością zorganizowaną, karany?

      – Jeszcze niezidentyfikowana – odparł Sellitto. – Nie zgłoszono żadnego zaginięcia. Kilka minut po uprowadzeniu ktoś zauważył, że z przejeżdżającego samochodu – ciemnego sedana – wyrzucano telefon, ale nic więcej nie wiemy. Na Trzeciej Alei. Sprawdzają to chłopcy Dellraya. Kiedy się dowiemy kto, dowiemy się dlaczego. Może jakiś interes się nie udał, ofiara ma informacje, które są komuś potrzebne, a może to przypadkowy człowiek i chodzi o stary dobry okup.

      – Albo psychopata. Przecież zostawił stryczek.

      – Fakt – przyznał Sellitto. – A ofiara akurat znalazła się w NMNC.

      – Co takiego?

      – W niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.

      Rhyme znowu zmarszczył czoło.

      – Lon?

      – Taki skrót krąży po wydziale.

      – Po wydziale krążą wirusy grypy, a nie idiotyczne wyrażenia. W każdym razie nie powinny.

      Sellitto dźwignął się na nogi i, wsparty na lasce, skierował korpulentną postać w kierunku tacy z ciastkami, którą Thom stawiał na stoliku jak pośrednik handlu nieruchomościami, kuszący potencjalnych nabywców podczas dnia otwartego w apartamentowcu. Detektyw zjadł jedno ciastko, drugie, następne i z aprobatą pokiwał głową. Ze srebrnego dzbanka nalał sobie kawy, dodając sztucznego słodziku, ponieważ jego jedynym ustępstwem na rzecz walki z kaloriami było poświęcenie cukru w zamian za słodkie wypieki.

      – Dobre – ocenił z pełnymi ustami. – Chcesz jedno? A kawy?

      Oczy kryminalistyka instynktownie powędrowały w stronę nęcącego złota glenmorangie w butelce na wysokiej półce.

      Lincoln Rhyme podjął jednak decyzję: nie. Chciał zachować jasny umysł. Miał wrażenie, że dziewczynka uważnie obserwowała całą sytuację, że porwanie miało dokładnie taki przebieg, jak opisała, a makabryczna wizytówka jest szyderczą zapowiedzią rychłej śmierci.

      Może też czegoś więcej.

      Wysłał kolejną wiadomość do Amelii Sachs.

      ROZDZIAŁ 3

      Woda kapała z sufitu na podłogę.

      Z wysokości trzech metrów.

      Co cztery sekundy.

      Kap, kap, kap.

      Spadającym kroplom nie towarzyszył jednak plusk. Podłogę w tej starej i opuszczonej fabryce pokrywały szramy, które pozostawiły przesuwane metalowe i drewniane przedmioty, woda nie zbierała się więc w kałużach, ale ściekała rysami i szczelinami, tworzącymi wzory jak bruzdy na twarzy starca.

      Kap, kap.

      Słychać też było jęki, gdy chłodny podmuch wiatru uderzał w wyloty przewodów, kanałów i rur, wydając dźwięk jak przy dmuchaniu w szyjkę butelki, by wydobyć z niej huczący odgłos. Rzadko dziś spotykana melodia. Kiedyś dzieciaki wykorzystywały do tego szklane butelki po napojach, ale dziś szkło zamienił plastik, który w ogóle się nie nadawał. Można dmuchać w butelki po piwie, ale dorosłym buczące tony nie sprawiały żadnej frajdy.

      Stefan stworzył kiedyś kompozycję na butelki po napoju Mountain Dew – w każdej