Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard

Читать онлайн.
Название Rozpakuj wreszcie ten prezent
Автор произведения Janice Maynard
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия The McNeill Magnates
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4670-5



Скачать книгу

z nią droczył, jej serce zabiło szybciej. I nagle sobie przypomniała. Mając osiem lat, J.B. przypadkiem zatrzasnął się w starej lodówce podczas zabawy w chowanego z kolegami na złomowisku. Omal wtedy nie umarł. Potem przez rok chodził do terapeuty, ale widocznie stare rany nie całkiem się zabliźniły.

      Głaskała go po włosach, wmawiając sobie, że to z dobroci serca, a nie dla przyjemności.

      – Wszystko będzie dobrze. Jestem przy tobie, J.B. Zdejmij marynarkę. Usiądźmy.

      Nie była pewna, czy jej słowa w ogóle do niego dotarły. Ale po chwili skinął głową, zdjął marynarkę, klapnął na podłogę i wyprostował nogi. Zrobiła to samo, chociaż z mniejszym wdziękiem – opięta spódnica nie ułatwiała zadania. Wygładziła ją na udach.

      Siedzieli w milczeniu. J.B. oddychał szybko, trzymając na nogach zaciśnięte pięści.

      Mazie nie była psychiatrą, ale wiedziała, że musi odciągnąć jego myśli od sytuacji, w jakiej się znaleźli.

      – Co słychać u twoich rodziców? – spytała.

      Prychnął i zerknął na nią z ukosa.

      – Żartujesz, Mazie? Ja tu się przy tobie rozklejam, a ciebie nie stać na nic lepszego?

      – Nie rozklejasz się – odparła. – Nic ci nie jest.

      Gdyby powiedziała to dostatecznie przekonująco, może i by uwierzył. Siedzieli tuż obok siebie. Jeszcze nigdy nie była tak blisko niego. Dość blisko, by poczuć odurzający zapach jego wody po goleniu zmieszany z naturalnym, ale jakże podniecającym zapachem mężczyzny.

      Był wysoki, silny i nieopisanie męski. Poczuła motylki w brzuchu. I właśnie dlatego normalnie starała się trzymać od niego na dystans. J.B. był niebezpieczny.

      Zerknęła na sufit i ujrzała maleńkie otwory wentylacyjne. A zatem się nie uduszą. Ale rozumiała J.B. – ona także miała gęsią skórkę na myśl, że mogą tu tkwić godzinami.

      Wiedziała, że musi zacząć rozmowę, bo J.B. skupiał się na walce z fobią. Sęk w tym, że znała go aż za dobrze, a z drugiej strony – za słabo.

      Charleston to w sumie mała dziura. Na każdym balu charytatywnym, wernisażu i na każdej premierze teatralnej zbiera się śmietanka towarzyska miasta. Mazie dziesiątki razy widywała J.B. w strojach wizytowych, zwykle z uwieszoną u ramienia olśniewającą ślicznotką. Nie zawsze z tą samą, ale…

      A ponieważ przyjaźnił się z Jonathanem, widywała go również półnagiego – na pokładzie jachtu, na boisku do koszykówki oraz na plaży. W sumie przebywała w pobliżu niego z milion razy, ale nie zamieniła z nim ani słowa.

      Był to jej świadomy wybór. Nie znosiła go od czasu, gdy wykazał się wobec niej niepojętym okrucieństwem w okresie, kiedy była szczególnie wrażliwa.

      A teraz tkwili tu razem. Zamknięci. Na wieki.

      Posadzka pod jej pupą była twarda i zimna. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi. J.B. siedział obok, więc raczej nie zajrzy jej pod spódnicę.

      Westchnęła.

      – Jak ci jest, ogierze? – Słyszała jego płytki oddech.

      – Bosko.

      Opryskliwy testosteron w jego głosie sprawił, że się uśmiechnęła.

      – Dlaczego nie ożeniłeś się po raz drugi?

      Słowa wyrwały jej się z ust, zanim zdążyła pomyśleć. Jasna cholera!

      Siedziała jak sparaliżowana. Kątem oka dojrzała, że J.B. uniósł głowę. Nie patrzył na nią, gapił się przed siebie, a czas biegł nieubłaganie. Minęła minuta, może dwie.

      – Rodzice mają się znakomicie – odezwał się w końcu.

      Załapała, o co mu chodzi, i parsknęła śmiechem.

      – Oho, jak zawsze tajemniczy J.B. Vaughan nie rozmawia o swoim życiu prywatnym.

      – A może nie mam życia prywatnego? – odciął się. – Może jestem pracoholikiem, który nie robi nic innego, tylko próbuje namówić piękne właścicielki salonów jubilerskich do sprzedaży nieruchomości?

      Jeden starannie wtrącony przymiotnik radykalnie zmienił sytuację. J.B. z nią flirtuje. Robi to świadomie czy tak przywykł do obsypywania kobiet komplementami, że słowo „piękne” samo mu się wymknęło?

      Udała, że tego nie usłyszała.

      – Jeśli w tym wieku jesteś pracoholikiem, to nie dożyjesz pięćdziesiątki. Po co tak harujesz? Nie masz ochoty skończyć z tym i zacząć odcinać kupony?

      – Już raz spróbowałem i się skaleczyłem. – Wciągnął powietrze. – To jak, sprzedasz mi swój sklep czy nie?

      – Zamknąłeś mnie tu specjalnie, żebym się zgodziła?

      – Coś ty, nawet ja nie jestem aż tak zdesperowany. Spróbuj zadzwonić ze swojego telefonu. Korzystasz z innego operatora, może się uda.

      Zerknęła na swoją komórkę.

      – Guzik. Nic z tego.

      J.B. jęknął.

      – Długo tu już siedzimy? – zapytał.

      Mazie spojrzała na zegarek.

      – Dwadzieścia dwie minuty.

      – Chyba ci stanął zegarek.

      Uścisnęła jego dłoń.

      – Staraj się myśleć o czymś innym. Kupiłeś już prezenty pod choinkę? Co masz dla siostrzyczek? – J.B. nie miał brata, tylko dwie młodsze siostry; być może dlatego w dzieciństwie tyle czasu spędzał u Tarletonów.

      – U nich też wszystko w porządku – odparł. – Naprawdę musimy się w to bawić?

      – To ty unikasz poważnych tematów.

      – Na przykład jakich?

      Wahała się przez sekundę.

      – Na przykład mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego jako nastolatek byłeś dla mnie taki paskudny.

      Zaklął pod nosem i zerwał się na nogi.

      – To może już lepiej w ogóle nie gadajmy.

      Przez pięć minut krążył w tej ciasnocie niczym tygrys w klatce. Mazie nie ruszyła się z miejsca. Jego mowa ciała była bardziej wymowna niż słowa.

      W końcu stanął przed drzwiami, których nie mogli sforsować, i walnął w nie pięścią. Zwiesił głowę.

      – Nie mogę oddychać – szepnął.

      Serce ścisnęło jej się, gdy usłyszała ból zawarty w tych trzech słowach. J.B. był dumny i arogancki. Okazywanie przed nią słabości tylko wzmagało jego irytację.

      Bez namysłu wstała szybko i podeszła do niego.

      – Posłuchaj. – Światło jarzeniówek jest najgorsze pod słońcem, oboje wyglądali w nim koszmarnie. Znowu oburącz ujęła jego twarz. – Spójrz na mnie. Chcę, żebyś mnie pocałował. Ale tak namiętnie. Skoro nie możesz oddychać, dołączę do ciebie. No już, twardzielu. Pozbaw mnie oddechu. Do roboty!

      Drżał na całym ciele, ale w końcu jej słowa dotarły do niego.

      – Chcesz, żebym cię pocałował? – upewnił się.

      – Chcę – potwierdziła. – Niczego bardziej nie pragnę. – Dotknęła swoich ust. – O, tutaj. Od lat nikt mnie nie pocałował. Pokaż mi, jak J.B. Vaughan uwodzi kobiety.

      Skrzywił