Название | Rebel Fleet. Tom 4. Flota Ziemi |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-66375-12-3 |
– A platformy z uzbrojeniem?
– Wszystkie rakiety w gotowości, ale ostrożnie z czujnikami aktywnymi. Niech nie myślą, że już ich namierzamy i zaraz wystrzelimy. A jeśli chodzi o flotę przy Lunie… niech czeka. Jak szybko może tu być?
– Już leci, sir – powiedział ktoś z podwładnych.
– Czemu? – zażądał odpowiedzi Vega. – Nie rozkazałem…
– Polecenia z Brukseli, sir. Kazali flocie wracać, gdy tylko zobaczyli rozdarcie między nami a orbitą Księżyca.
Vega zmełł w ustach przekleństwo i odwrócił się do mnie.
– Widzisz? Europa się miesza. Dorzucili do budżetu garść drobniaków i nagle im się wydaje, że oni tu rządzą.
– Kilka bilionów „drobniaków” – zauważyłem. – Zresztą to nie była zła decyzja. Jeśli przyjdzie nam walczyć z tym czymś, przyda się każdy okręt.
– Mówiłeś, że nie są wrogo nastawieni.
– Mówiłem, że to zależy od okoliczności. Walczyłem ramię w ramię z Terrapinianami, ale stawałem też przeciw nim. To nic pewnego. Określiłbym ich jako „potężne siły neutralne”.
– Wspaniale – wycedził Vega przez zaciśnięte zęby. Wbił wzrok w ekrany. – Jakieś sugestie, Blake?
– Trzeba się z nimi skontaktować. Zapytać, co tu robią.
Przewrócił oczami.
– To oczywiste. Zamierzałem tak zrobić, ale najpierw chciałem się dowiedzieć, jak z nimi rozmawiać. Zaczynać od ostrzeżeń i pogróżek czy witać jak przyjaciół?
Zastanowiłem się. Terrapinianie potrafili być cennymi sojusznikami albo groźnymi wrogami.
– Niech pan będzie przyjazny, ale bez wylewności. Najlepiej mówić neutralnie i rzeczowo. Oni są mniej emocjonalni niż większość gatunków rebelianckich Kherów.
– Dobra, połączcie mnie.
Łącznościowiec otworzył kanał. Rudowłosa Langston osobiście podała Vedze nadajnik.
– Mówi admirał Vega z Ziemi. Widzimy, że wasz okręt jest modelem terrapiniańskim. Prosimy ujawnić swoją tożsamość i zamiary.
Byłem pod wrażeniem. Do jego wypowiedzi nie przekradła się złość ani ukryte groźby. Zachował neutralny ton, a jego prośba była rozsądna. Przez cały ranek nic, tylko warczał na ludzi, więc spodziewałem się czegoś mniej przyjemnego.
Po krótkiej przerwie nadeszła odpowiedź.
– Rzeczywiście, jesteśmy z Imperium Terrapiniańskiego – przyznał dziwny głos. – W przeszłości ludzie wykazali zdolność do przemocy. Przylecieliśmy w poszukiwaniu tej zdolności.
Vega zmarszczył brwi i odwrócił się w moją stronę. Odwzajemniłem jego ponure spojrzenie.
– Co to niby miało znaczyć, do cholery? – zapytał, nie wciskając przycisku nadawania.
– Muszę przyznać, że to faktycznie niejasne. Oni myślą inaczej niż my. W przeszłości nieraz musiałem dociekać, o co im chodzi.
– Cholerne brednie. Zdolność do przemocy? Znaczy, że co? Chcą z nami walczyć?
Wzruszyłem ramionami.
– Możliwe. Rytualna walka o dominację to u nich standard.
– Byłeś kiedyś ich panem, zgadza się?
– To było dawno temu, a oni uznali, że dług został w pełni spłacony.
Admirał zacisnął wargi w wąską kreskę, a potem ze złością wypuścił powietrze. Zabrzmiało to jak coś pomiędzy prychnięciem a pełnym irytacji sykiem. Wręczył mi nadajnik.
– Ty z nimi gadaj. Chyba że wolisz, żebym im kazał zawracać, bo jak nie, to zrobimy im dziurę w kadłubie.
Zaskoczył mnie. Z ociąganiem wziąłem komunikator. Przyjrzałem się urządzeniu, czując na sobie zdziwione spojrzenia obsady centrum dowodzenia.
Prawdę mówiąc, na usta pchało mi się dokładnie to samo, co Vedze.
4
Kiedy w powietrzu wisi widmo międzygwiezdnej wojny, dobór słów ma ogromne znaczenie.
W tej sytuacji najlepiej byłoby mieć przygotowane przemówienie. Rozmowa z dowódcą terrapiniańskiego krążownika liniowego była sprawą dyplomatyczno-polityczną, ale jeśli chodzi o rebelianckich Kherów, nadawałem się najlepiej do jej przeprowadzenia.
Ktoś mógłby się zastanawiać, w jaki sposób zostałem pośrednikiem między ludzkością a kosmitami, skoro żaden ze mnie polityk. Odpowiedź miała sporo wspólnego z naturą międzygwiezdnej wojskowości. Ziemianie musieli zmienić swoje rozbudowane tradycje związane z dyplomacją i polityką. Podobnie było w połowie ubiegłego stulecia, kiedy powstała broń atomowa, która szybko znalazła się w głowicach pocisków rakietowych mogących dotrzeć do innych krajów w ciągu minut. Kiedy w powietrzu latały anioły śmierci, nie było już czasu na uroczystą kolację, partyjkę golfa i szczerą rozmowę między przywódcami.
Obecnie, tak samo jak wtedy, wojsko uzyskało większą moc sprawczą. Odkąd dołączyliśmy do społeczności innych planet, sprawy miały się coraz gorzej. Wzrosła niepewność, a ludzi znów owładnęła paranoja. Sytuację częściowo wyjaśniał fakt, że tym razem nie mieliśmy do czynienia z garstką dobrze znanych mocarstw, tylko dosłownie z tysiącami obcych światów, z których każdy mógł bez uprzedzenia nasłać na nas okręt wojenny. Na obcych planetach nie mieliśmy nawet swoich konsulatów. Może pewnego dnia tak się stanie – o ile zdołamy wytłumaczyć naszym kherskim braciom, czym jest konsulat.
Sprawy mogły potoczyć się błyskawicznie, więc Dowództwo Sił Kosmicznych zarezerwowało sobie prawo do pierwszego kontaktu z niezapowiedzianymi gośćmi. Wojsko musiało reagować najprędzej, bo zanim jakiś prezydent albo ambasador wcisnąłby się w gajer i napisał przemówienie, intruzi zdążyliby zrównać z ziemią kilkanaście miast.
Nie było czasu do stracenia ani miejsca na błędy.
Spojrzałem więc na nadajnik w swojej dłoni i na pół sekundy zamarłem, gdy wszystkie te myśli przemykały mi przez głowę. Wydało mi się niesprawiedliwe, że akurat mnie postawiono w takiej sytuacji, a wszystko przez to, że byłem wśród pierwszych ludzi, których dawno temu porwali Kherowie.
Nabrałem powietrza i wcisnąłem przycisk na boku urządzenia. Rozświetliło się na znak, że moje słowa zostaną przetłumaczone i nadane do okrętu nad naszymi głowami.
– Mówi komandor Leo Blake z Floty Rebeliantów – odezwałem się. – Wielokrotnie walczyłem z Terrapinianami, zarówno ich pokonując, jak i świętując zwycięstwa wraz z nimi.
Kilka osób nerwowo wciągnęło powietrze. Nie mogli uwierzyć, że wspomniałem o walce przeciwko Terrapinianom, ale to dlatego, że nie do końca rozumieli Rebeliantów.
Na chwilę zaległa cisza, aż wreszcie nadeszła odpowiedź.
– Leo Blake – powiedział głos – prawdziwy oficer. Cieszę się, że nadal się tu liczysz. Ziemia dobrze zrobiła, mianując cię władcą. Zakładam, że istota, którą najpierw usłyszałem, była twoim sługą?
– Tak – odparłem natychmiast, a Vega spiorunował mnie wzrokiem. – Tak szybko przylecieliście, że nie zdążyłem podejść do stanowiska łączności, żeby rozmawiać osobiście.
– Właśnie po to otworzyliśmy przejście