Ostatnia wdowa. Karin Slaughter

Читать онлайн.
Название Ostatnia wdowa
Автор произведения Karin Slaughter
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-276-4454-1



Скачать книгу

– Will przejechał palcami po strunach. – Hall i Oates też?

      – Panic! At the Disco mają lepszą wersję. – Sara obserwowała długie palce Willa trącające struny. Uwielbiała jego dłonie. – Kiedy nauczyłeś się grać?

      – W liceum. Sam – odparł wyraźnie zmieszany. – Pomyśl o każdej głupocie, jaką szesnastoletni chłopak zrobi dla zaimponowania szesnastoletniej dziewczynie, a ja będę wiedział, jak to zrobić.

      Zaśmiała się, ponieważ nietrudno było to sobie wyobrazić.

      – Miałeś fryzurę na Jamesa Deana?

      – Się wie! – Will nie odrywał palców od strun. – Umiałem naśladować głos Peewee Hermana. Umiałem robić akrobacje na deskorolce.

      Znałem na pamięć słowa „Thrillera”. Szkoda, że nie widziałaś mnie w spłowiałych dżinsach i kurtce z napisem Nember’s Only.

      – Nember?

      – Taka sieć dyskontów z rzeczami za mniej niż dolara. Nigdy nie twierdziłem, że jestem milionerem. – Podniósł wzrok znad gitary, najwyraźniej uradowany rozbawieniem Sary. Potem gestem wskazał jej głowę i zapytał: – Co się w niej teraz dzieje?

      Sara poczuła, jak wraca do niej wcześniejsze rozrzewnienie. Przepełniła ją miłość. Will był zestrojony z jej uczuciami. A ona rozpaczliwie pragnęła, by wreszcie zrozumiał, że dla niej zestrojenie się z jego uczuciami jest czymś naturalnym.

      Odłożył gitarę i musnął palcami twarz Sary, kciukiem wygładził ściągnięte czoło.

      – Tak lepiej – powiedział.

      Pocałowała go. Pocałowała naprawdę. Akurat to zawsze było łatwe. Przejechała palcami po jego wilgotnych od potu włosach. Pocałował ją w szyję, potem niżej. Przysunęła się do niego. Zamknęła oczy i pozwoliła, by jego wargi i ręce rozproszyły po kolei wszystkie wątpliwości.

      Przerwali, gdy kanapa nagle zatrzęsła się pod nimi.

      – Co to było, do cholery? – zapytała Sara.

      Will nie rzucił oczywistego w tej sytuacji żartu o swojej zdolności do poruszenia ziemi. Zajrzał pod kanapę. Wstał, sprawdził belki nad ich głowami, postukał kłykciami w spetryfikowane drewno.

      – Pamiętasz tamto trzęsienie ziemi w Alabamie sprzed paru lat? Teraz było tak samo, ale silniej.

      Sara wygładziła ubranie.

      – Country Club urządza pokazy fajerwerków. Może próbują nowych układów?

      – W biały dzień? – rzucił powątpiewająco, sięgnął po telefon leżą-cy na stole warsztatowym i sprawdził wiadomości. – Nie ma żadnych ostrzeżeń. – Wybrał jeden numer. Potem drugi. I trzeci. Sara czekała w napięciu, ale Will kręcąc głową, oderwał telefon od ucha, by i ona mogła usłyszeć nagraną informację, że wszystkie linie są zajęte.

      Zerknęła na godzinę w rogu wyświetlacza.

      Godzina 13:51.

      – W Emory jest syrena alarmowa. Włącza się, kiedy następuje naturalna katas… Buuum!

      Ziemia zatrzęsła się ponownie. Sara musiała przytrzymać się kanapy, by nie stracić równowagi, po czym ruszyła za Willem na podwórko za domem.

      Will spoglądał w niebo. Nad koronami drzew unosiły się kłęby czarnego dymu. Sara doskonale znała kampus Emory University.

      Piętnaście tysięcy studentów.

      Sześć tysięcy pracowników.

      Dwie silne eksplozje.

      – Chodźmy. – Will ruszył w kierunku auta. Był agentem specjalnym GBI (Georgia Bureau of Investigation), stanowym biurem śledczym powiązanym z federalnymi służbami kryminalnymi. Ona była lekarką. Oboje wiedzieli, co należy zrobić.

      – Saro! – zawołała Cathy, stając w tylnych drzwiach. – Słyszałaś to?

      – To w Emory. – Sara wpadła do domu w poszukiwaniu kluczyków do auta. Czuła narastające przerażenie.

      Miejski kampus zajmował dwieście pięćdziesiąt hektarów. Mieściły się tam: szpital uniwersytecki; Szpital Dziecięcy Eglestona; Centra Kontroli i Prewencji Chorób; Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego; Narodowe Centrum Prymatologii imienia Yerkesa; Instytut Leczenia Nowotworów. A także laboratoria rządowe. Patogeny. Wirusy.

      Atak terrorystyczny? Szkolna strzelanina? Atak samotnego wilka?

      – Może to bank? – podsunęła Cathy. – Byli tacy rabusie, którzy próbowali wysadzić więzienie.

      Martin Novak. Sara wiedziała, że w śródmieściu odbywa się ważne spotkanie, ale więzień był ukryty w bezpiecznym miejscu za miastem.

      – Cokolwiek to jest, jeszcze nie mówią o tym w wiadomościach – oznajmiła Bella po włączeniu telewizora. – Mam tu gdzieś starą strzelbę Buddy’ego.

      Sara w końcu namacała w torebce breloczek z kluczami.

      – Zostańcie w domu. – Złapała matkę za rękę i ścisnęła mocno jej dłoń. – Zadzwoń do taty i Tessy i daj im znać, że nic ci nie jest.

      Wiążąc włosy, ruszyła ku drzwiom, ale zastygła z bezruchu, zanim do nich dotarła.

      Wszyscy zastygli w bezruchu.

      Powietrze rozdarło donośne żałosne wycie syreny alarmowej.

      ROZDZIAŁ DRUGI

NIEDZIELA, 4 SIERPNIA, GODZINA 13:33

      Will Trent oderwał dłoń od kosiarki, by otrzeć pot zalewający mu oczy. Ta czynność wiązała się z pewnymi komplikacjami. Najpierw musiał strzepnąć pot z dłoni. Potem wytrzeć palce w wewnętrzną stronę koszuli, by pozbyć się brudu. I dopiero wtedy mógł kolistym ruchem zaciśniętej pięści usunąć słone krople zebrane nad brwiami. Wykorzystując chwilową poprawę widoczności, zerknął na zegarek. Godzina 13:33.

      Jaki idiota kosiłby półtora hektara pofałdowanej ziemi wczesnym sierpniowym popołudniem? Chyba tylko taki, który spędził ranek w łóżku ze swoją dziewczyną. I chociaż przyjemniej być nie mogło, Will naprawdę żałował, że nie może cofnąć się w czasie i wyjaśnić Willowi z Przeszłości, jak cholernie nieszczęśliwy będzie Will w Przyszłości.

      Skręcił, ustawiając kosiarkę pod kątem, by pokonać zagłębienie terenu. Trafił nogą w norę susła. Chmara komarów latała mu przed oczami. Słońce paliło kark. Miał wrażenie, jakby ktoś smagał go biczem. Jedynym powodem, dla którego miał jeszcze jądra, było to, że warstwa ziemi, ściętej trawy i potu przykleiły mu je do ciała.

      Przy kolejnym nawrocie zerknął na dom. Nie mógł się nadziwić jego ogromowi. Z dwuspadowego dachu wręcz kapały pieniądze. Dom uosabiał książkę o designie, którą pożyczyła mu Bella. Witraże na klatce schodowej były dziełem Louisa Comforta Tiffany’ego. Misterne gzymsy wykonali rzemieślnicy sprowadzeni z Włoch. Dębowe parkiety mozaikowe. Kasetony na sufitach. Fontanna we wnętrzu. Wyłożona mahoniem biblioteka ze starym księgozbiorem. Drewno cedrowe w każdej garderobie. Krzykliwe żyrandole pokryte prawdziwym złotem. Toaleta w piwnicy dla służby, pamiętająca czasy Jima Crowa. W spiżarni za ukrytą płyciną mieścił się nawet sejf wielkości człowieka, gdzie trzymano rodzinne srebra.

      Za każdym razem, gdy Will wjeżdżał na podjazd, czuł się jak Jethro Bodine z „Bogatych biedaków”.

      Stęknął, przedzierając się przez kępę kociego pazura, wyższą od każdego prawdziwego kota.

      Kiedy Will poznał Sarę, szybko zorientował się, że jest zamożna.