W grobie ci do twarzy. Andrzej F. Paczkowski

Читать онлайн.
Название W grobie ci do twarzy
Автор произведения Andrzej F. Paczkowski
Жанр Крутой детектив
Серия
Издательство Крутой детектив
Год выпуска 0
isbn 978-83-66229-31-0



Скачать книгу

kawałkiem masła i kupeczką dżemu. Jezu, pomyślałam, oni nas tu zagłodzą na śmierć. Choć należałam do szczupłych kobiet, wewnętrznie czułam, że mam wilczy apetyt.

      – Czy mogę poprosić o jeszcze jedną kromkę chleba? – zawołałam, wychylając się na korytarz.

      – Nie może – padła odpowiedź.

      Wróciłam z powrotem i zjadłam, co było. Zapiłam herbatą. Tej przynajmniej jest pod dostatkiem, pomyślałam. Sknerusy jedne. Z naszych podatków żyją, a jeść nie dają. To po co płacić składki?

      Później przyszedł doktor. Popatrzył w kartę, zadał te same pytania co wczoraj i zniknął. Pielęgniarka zmieniła mi bandaże. Sprzątaczka przyszła i, jakby jej się nie chciało, przemyła gdzieniegdzie podłogę. Zostałam sama.

      Ostrożnie wyszłam na korytarz. Ruszyłam w stronę otwartych drzwi na balkon. Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc głos doktora.

      – Wyobraź sobie, że ten bezdomny przyszedł wczoraj i kazał obciąć sobie palce w ręce.

      Pielęgniarka roześmiała się.

      – Po co?

      – Żeby mógł bez problemu wkładać ręce do rękawiczek. Wyobrażasz sobie?

      – Obciąłeś?

      – Nie. Szkoda czasu. Zresztą, i tak mi się wydaje, że nie miał żadnych rękawiczek.

      – A ta z trójki?

      – Ta chuda? – Przysunęłam się krok do przodu, by lepiej słyszeć, bo przecież to ja leżałam pod trójką. – Długo nie pociągnie.

      – Jedną nogą w grobie?

      Roześmiał się.

      – Też oglądałaś wiadomości?

      – Wszyscy widzieli. Znana się zrobiła.

      – I na co jej to? Dzień, dwa i będzie po niej.

      Słyszałam, jak się zaciągają papierosami i wydmuchują dym.

      – Wracamy. Obejdę szybko, a ty rób już kawę.

      Pospiesznie wskoczyłam do ubikacji. Odczekałam chwilę i wyszłam. Pinokio był dokładnie w sali naprzeciwko mnie.

      – Jak noga?

      – Boli, panie doktorze – poskarżyła się kobieta.

      – To znaczy? – Zaczął przyglądać się zdjęciom.

      – Boli, jak staję na palcach.

      Popatrzył na nią ze zdziwieniem.

      – Po co pani staje na palcach? Czy pani chce zostać baletnicą?

      – No nie, ale…

      Szybko przemknęłam obok i wróciłam do pokoju.

      Na chwilę przysnęłam, a kiedy się obudziłam, zobaczyłam stojącego w drzwiach wysokiego mężczyznę w czarnym garniturze. Przyglądał mi się uważnie nieprzyjemnym wzrokiem. Gdzieś w tle mignął mi cień Pinokia.

      Przymknęłam powieki, jeszcze otępiała od snu, ale jak je otworzyłam, mężczyzny już nie było. Doktor też zniknął.

      Przeszył mnie dreszcz.

      Szybko o tym zapomniałam, ponieważ przywieziono nową pacjentkę. Musiała brać udział w jakimś wypadku, bo miała unieruchomioną szyję i jedną nogę w gipsie. Na twarzy pełno zadrapań i siniaków.

      W przeciwieństwie do poprzedniczki nic nie mówiła. Wpatrywała się bez końca w okno i nawet na mnie nie spojrzała.

      Podeszłam do niej, bo głowa jakoś nie przysparzała mi dziś problemów.

      – Dzień dobry. Jestem Marlena.

      Cisza. Kobieta nadal patrzyła w okno, dając mi do zrozumienia, że nie chce nawiązywać żadnych kontaktów.

      – Co się pani stało? Wypadek?

      Teraz wreszcie zwróciła wzrok na mnie. Patrzyła tak, jakbym to ja była odpowiedzialna za to, że się tu znajduje.

      – Yucił e z kna.

      Miała wybite przednie zęby.

      – Słucham?

      Znowu powtórzyła to samo.

      – Niestety, nie rozumiem pani – powiedziałam cicho. Naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Zresztą bez tych zębów i w kołnierzu wyglądała tak śmiesznie, że o mało nie parsknęłam. Nie dziwiłam się już, że tamta kobieta z wczoraj również się ze mnie śmiała.

      – „Wyrzucił mnie z okna”. – Drgnęłam, usłyszawszy głos za sobą.

      – Proszę? – Odwróciłam się w stronę wchodzącej pielęgniarki.

      – Mówi, że mąż ją wyrzucił z okna.

      – Skąd pani wie?

      – Bo sam zadzwonił na policję. I przyznał się. Znaleziono ją w kałuży krwi pod oknem.

      W głowie mi się nie mieściło coś takiego. Żeby mąż własną żonę w taki okrutny, barbarzyński sposób mógł potraktować? Czy zdawał sobie sprawę, jak ona teraz wygląda? Bez tych zębów?

      – To pewnie posiedzi sobie jakiś czas – poklepałam kobietę po lewej ręce. – Będzie miał za swoje. W więzieniu mu pokażą, jak się traktuje damskich bokserów.

      Pielęgniarka roześmiała się.

      – Z czego się pani śmieje?

      – Z pani głupoty – padła odpowiedź.

      – Że co proszę? – zapytałam i ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta.

      – Proszę na nią spojrzeć. To nasza stała klientka. Nie jest tu po raz pierwszy. I pewnie nie ostatni.

      – Co nie oznacza, że od razu można mnie nazywać głupią – oburzyłam się, podskakując na łóżku chorej, która jęknęła głośno. – Może po prostu nie znam sytuacji? Co?

      – Oczywiście, że tak. Nie myślałam w ten sposób, tak się tylko mówi, no nie?

      Odwróciłam się do nowej.

      – Wszystko będzie dobrze, niech się pani nie martwi. Po powrocie do domu nie zastanie pani męża i życie wróci do normy. – Znowu poklepałam ją przyjacielsko po ręce.

      – Już mówiłam, że… – odezwała się pielęgniarka, ale potem westchnęła i dokończyła spokojniej: – Jest pani naiwna. Jej męża już wypuścili, przed przywiezieniem jej tutaj napisała, że to nie on odpowiada za wypadek.

      – Dobry żart! – Pokręciłam głową, pukając się w nią jednocześnie palcem.

      – To nie żart, tylko prawda. Ona tak zawsze.

      Spojrzałam na kobietę.

      – Przecież…

      – Kocha go. Niestety.

      Wstałam ostrożnie i na palcach wróciłam do swojego łóżka. To nie mieściło się w mojej chorej głowie. Tam się zresztą, oprócz noża, w ostatnim czasie nic nie mieściło.

      – Żartuje pani? – wyszeptałam jeszcze, wskazując na leżącą z zamkniętymi oczami kobietę.

      W odpowiedzi otrzymałam kręcenie głową i wzruszenie ramion. To by było na tyle, pomyślałam, i jakby na dany znak rozbolała mnie głowa. Przyłożyłam do niej dłoń z cichym westchnieniem. Ból się nasilał, więc poprosiłam o tabletkę, którą za chwilę mi podano. Na szczęście nie było dziś na zmianie nieprzyjemnego smoka, który nie reagował na moje natarczywe dzwonienie. Ta tutaj wydawała się całkiem sympatyczna.

      Dzień minął dosyć