Название | Shitshow! |
---|---|
Автор произведения | Charlie LeDuff |
Жанр | Документальная литература |
Серия | Amerykańska |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380498624 |
Dotarłem do Hughes przez znajomego. Ukrywała się we własnym mieszkaniu, bała się wyjść na zewnątrz. Mieszkała w dwupoziomowym bloku, który wyglądał, jakby dawniej działał tu motel. W oknach i drzwiach tkwiły kraty. Hughes powiedziała mi, że w dniu ataku na Utasha zobaczyła przez okno sypialni agresywny tłum, złapała za broń i pobiegła na miejsce, choć wiedziała, że ryzykuje życie. Sprawdziła, w jakim stanie jest dziecko, które – jak się okazało – nie odniosło żadnych poważnych obrażeń, po czym zasłoniła pana Utasha własnym ciałem i oznajmiła, że wpakuje kulkę następnej osobie, która go uderzy.
– Co mnie obchodzi, jakiego jesteś koloru – powiedziała, kiedy zapytałem ją o to zdarzenie. – Wszyscy krwawimy na czerwono.
Ostatecznie czterech dorosłych mężczyzn usłyszało wyrok za napaść i pobicie z ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu, a jeden młodociany został skazany za napaść z zamiarem pozbawienia życia; zarzut zastraszenia na tle etnicznym został wycofany. Utash, którego po pobiciu ledwo można było rozpoznać, spędził dziewięć dni w śpiączce, ale przeżył.
Czy pobicie miało coś wspólnego z kwestiami rasowymi? Prawdopodobnie tak. To przecież jest Ameryka. To jest Detroit. Uzbieraliśmy całą kartotekę. W mieście trzykrotnie doszło do poważnych zamieszek na tle rasowym. Za mojego życia, w 1982 roku, dwaj biali robotnicy, którzy właśnie stracili pracę, tak się wściekli na Japonię za kryzys amerykańskiego przemysłu samochodowego, że pobili na śmierć Amerykanina chińskiego pochodzenia, bo wzięli go za Japończyka. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku biali policjanci poszli do więzienia za pobicie na śmierć czarnego kierowcy. Rok wcześniej biały facet zastrzelił czarną kobietę, która chodziła po okolicy – zepsuł się jej samochód i prawdopodobnie szukała pomocy. A teraz to, pomyślałem sobie. I tak to się kręci. Czarny tłum. Biały strach. Więcej broni.
– Musisz być odważny, skoro tu przyjechałeś – powiedział starszy Arab przed sklepem z zakratowanymi oknami na rogu budynku, w którym mieszkała Hughes, po drugiej stronie ulicy od stacji benzynowej, gdzie pobito Utasha.
– Widziałem, jak bili tego człowieka – dodał. – To obrzydliwe. Rabują, kradną, niczym się nie przejmują. Lepiej się tu nie kręć – ostrzegł mnie.
O proszę, oto ci wszechobecni ONI.
ONI rabują mój sklep. ONI kradną mi opony. ONI depczą mi po karku.
– To była zwykła wściekłość – wyjaśnił mi młody ciemnoskóry facet w sklepie monopolowym, który dopełniał ogólnego obrazu dysfunkcji. Wściekłość. To poczucie, że ONI nas ograniczają. ONI nie dają nam żyć.
I znowu. ONI. ONI nas ograniczają. ONI nie dają nam żyć. O jakiej wściekłości mówił? Co takiego się zmieniło, czego ONI wcześniej już nie przeżyli? ONI. Co MY moglibyśmy zrobić dla NICH?
Kiedy w Ameryce zacznie chodzić o NAS?
Niestety, po ataku na Utasha nie rozmawiało się o NAS. Nie chodziło o człowieka, który zatrzymał się, żeby zrobić to, co trzeba. Nie chodziło o Deborę Hughes, wymachującego pistoletem anioła miłosierdzia, która poza czerwienią krwi nie rozróżniała żadnego innego koloru. Nie chodziło o użycie uzasadnionej siły ani o sens noszenia przy sobie broni. O to w ogóle nie chodziło. Jedyne, o co chodziło, to ONI.
Biali pytali, gdzie byli ONI, ci ze starej szkoły obrońców praw obywatelskich, którzy zwykle protestowali przeciwko takim napaściom? Gdzie był pastor Al Sharpton? Dlaczego Jesse Jackson potrzebował prawie dwóch tygodni, żeby się wypowiedzieć? Biali nie chcieli, żeby do miasta przyjechali słynni działacze praw obywatelskich, urządzali tu marsze i wykrzykiwali swoje hasła. Wyglądało na to, że domagali się od przywódców tych organizacji przyznania, że czarni też ziali nienawiścią rasową.
Ale przywódcy w całym kraju, a szczególnie w Detroit, milczeli. Ktoś zorganizował zbiórkę na leczenie Utasha, ale potrzeba było ponad tygodnia, żeby urządzono na jego cześć nocne czuwanie, gdy wciąż jeszcze leżał w śpiączce. Do tamtej pory nawet Mike Duggan – pierwszy od czterdziestu lat biały burmistrz Detroit, który zwyciężył w wyborach – nie wypowiedział się publicznie na temat wydarzenia (wydał co prawda ogólnikowy komunikat prasowy i zamieścił wiadomość na Twitterze). Nie zrobił też tego żaden członek rady miasta. Ani prezydent Obama. Tego nie dało się usprawiedliwić wściekłością i poczuciem beznadziei. Całe Detroit – zarówno czarni, jak i biali – zauważyło to milczenie.
Trzej czarni mężczyźni, z którymi rozmawiałem na stacji benzynowej, przyznali, że to powinno działać w obie strony. Powiedzieli, że Utash musi być szlachetnym człowiekiem, skoro zatrzymał się, żeby pomóc, a w tym mieście mieszka wiele osób, którym nawet nie przyszłoby to do głowy. Wyśmiewali milczenie władz i liderów. Chcieli wiedzieć, dlaczego burmistrz ani razu nie pojawił się w ich dzielnicy. Znali historię. Byli Amerykanami. Wiedzieli również, że nie można oczekiwać, że to ci liderzy znajdą rozwiązanie problemu.
Wiadomo, że w Ameryce białym też nie jest łatwo, zwłaszcza gdy ledwo dają sobie radę w takim miejscu jak Detroit. Robisz tyle, ile możesz. Wystarczy zapytać Utasha leżącego w szpitalnym łóżku.
Zorganizowano zbiórkę na pokrycie kosztów jego leczenia. Na imprezę, która odbywała się w miejscowym barze, przyszedł syn Utasha, osobiście odebrał gotówkę i życzenia zdrowia dla ojca. Następnie udał się do urządzonej w stylu egipskim knajpy ze striptizem przy Ósmej Mili. Według tego, co później powiedzieli mi policjanci i striptizerki, Junior spędził w tym przybytku upojną noc. Skończyło się na tym, że zadzwonił po policję i poskarżył, że jedna z tancerek ukradła mu półtora tysiąca dolarów. Zapytany o ich pochodzenie, rozpłakał się, po czym zmienił front i stwierdził nagle, że nieco zawyżył skradzioną kwotę. Tak naprawdę było to tylko czterysta dolarów, które – jak się zarzekał – zostały mu z zasiłku dla bezrobotnych, i z całą pewnością nie były to pieniądze ze zbiórki na leczenie ojca.
Możliwe. Kto wie? Życie jest podłe i skomplikowane, a pieniądze nie spadają z nieba. Poza tym sami wiecie, jacy z NICH ludzie.
Tymczasem obdzwaniałem znajomych, żeby znaleźć nowe mieszkanie dla Debory Hughes. Tylko od niej zależało, czy garstka bandytów zostanie na wolności, czy pójdzie do więzienia. Prędzej czy później ktoś by ją zabił. Ale nie chciała się wyprowadzić.
– Chodzi o zasady – powiedziała. – ONI nie wypędzą mnie z mojego własnego domu.
ONI.
Tego dnia, gdy pobito Utasha, w Ameryce nastąpiła kolejna eksplozja wściekłości, dla odmiany na Zachodzie. Tym razem byli to biali i to ONI mieli broń. Sprawy toczyły się szybko, więc my też się nie ociągaliśmy.
Ostatni bastion białych
Słońce wzeszło nad pustynią, a nas ogarnęło poczucie całkowitego i bezbrzeżnego skaszanienia. Czy winę za to ponosiło wątpliwej jakości zioło, które udało nam się skołować poprzedniego wieczoru pod niemrawym kurwidołkiem pośród zimnych, pustynnych gór? Byłem przekonany, że ktoś musiał do niego dodać wybielacza albo jakiegoś kadzidełka. W nosie paliło mnie żywym ogniem, flaki mi się przelewały, a jak okiem sięgnąć nie było ani jednego toi toia, ani nawet krzaka. Minęliśmy pluton spasionych rewolucjonistów, którzy rozłożyli obóz wzdłuż przęsła mostu rozpiętego nad rzeką Virgin. Siedzieli na krzesłach ogrodowych przed przyczepami umajonymi po sam dach flagami i napisami: „Waco”, „Ruby Ridge” i „Alamo!”.
A może