Shitshow!. Charlie LeDuff

Читать онлайн.
Название Shitshow!
Автор произведения Charlie LeDuff
Жанр Документальная литература
Серия Amerykańska
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788380498624



Скачать книгу

z Phoenix powiedział, że przyjechał tu w imię swobód jednostki, które zapisano w Karcie praw. Kiedy go przycisnęliśmy, żeby wymienił te prawa, trochę się zacukał.

      – No dobra – powiedział niepewnie – chwilunia. Prawo do wolności słowa (możesz walić prosto z mostu) i prawo do noszenia broni (możesz walić z pistoletu). Nie będziesz miał… A nie, to nie to, poczekaj… Sorencje, akurat wypadło mi z głowy.

      Dodaj do tego cały katalog skarg, począwszy od Obamacare przez pustynne żółwie, nielegalnych imigrantów, który walą tu tłumnie przez granicę, a skończywszy na cenie benzyny, pieniądzu fiducjarnym i chińskim planie kolonizacji Marsa, a w zasadzie masz pełny obraz.

      Psinka zaprosił nas pod swój baldachim i poczęstował napojem gazowanym. Ktoś przygotowywał sobie obiad na patelni. Fasola i boczek. Na patelni. Zwierzyłem się Psince, że trochę mnie to przerasta. Normalnie jak film Mela Brooksa, tylko że tu wszyscy noszą broń.

      – I jak trzeba, to będziemy z niej szczelać – zadeklarował. – Niech no tylko przyjdą tu jebane fedzie ze swoimi gnatami, to sam zobaczysz, co się będzie działo. Hahahahahahahahaha!

      Pokazał mi, gdzie stał przenośny klozet, i poszedłem z niego skorzystać. Nikt w nim od dawna nie sprzątał, więc trochę się tu przelewało – ubikator wyglądał jak gigantyczny rękaw cukierniczy. Ach! To są pewnie te słynne obrazy i zapachy wolności, pomyślałem. Wygląda na to, że na czas rewolucji babcie klozetowe biorą sobie wolne.

      Po drodze do obozu dotarło do mnie, że czas zwijać manatki, zanim coś pójdzie nie tak. Emocje powoli brały górę i powiedziałem Psince, że spróbujemy szczęścia i pojedziemy prosto do starego Bundy’ego, nawet jeśli nikt do nas nie oddzwoni.

      – Po prostu pojedziemy koło tego snajpera w berecie i okularach przeciwsłonecznych, co tam stoi – powiedziałem. – Znasz go? Nie? Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, kapujesz?

      Dałem słowo Psince, że wrócimy później z piwem i wódą, chociaż nie miałem najmniejszego zamiaru dotrzymać tej obietnicy. Jest jedna rzecz na całym świecie, od której Bobowi staje bardziej niż od strzelania z lufy, mianowicie strzelanie lufy. Jak połączysz jedno z drugim, hombre, to się robi nieprzyjemnie. Nie chciałem przypadkiem rozpętać festiwalu przemocy w królestwie Clivena Bundy’ego. Lepiej po prostu ruszyć w drogę. Spokojnie i powolutku.

      Minęliśmy wyjazd z obozu bojówkarzy, wzięliśmy ostry skręt w lewo i odjechaliśmy w chmurze kurzu, który osiadł na okularach przeciwsłonecznych snajpera. Nawet nie drgnął, nie próbował nas zatrzymać. W przeciwieństwie do płatnego zbója z fabryki Mercedesa w Alabamie ten zawodnik najwyraźniej rozumiał, że drogi publiczne są publiczne. Niech mu Pan Bóg błogosławi. Wolność!

      Okolica była piękna, dębina i szałwia porastały ciemnoczerwoną ziemię. Droga wiła się, to opadała, to się wznosiła – wtedy na moment rozpościerał się przed nami widok na falującą rzekę Virgin, jedyny naturalnie wyglądający dopływ, jaki kiedykolwiek widziałem w tej części Nevady. Nad brzegiem stały krowa Bundy’ego z cielęciem, a obok pasły się kolejne. Kilka dni wcześniej te same krowy zostały zaaresztowane przez rząd USA. Dzisiaj kowboje uważali, że zwycięstwo jest po ich stronie. Ja nie byłem o tym przekonany.

      Harry Reid, senator stanu Nevada, podczas wystąpienia telewizyjnego nazwał Bundy’ego i jego zwolenników wewnętrznymi terrorystami. A kiedy Harry dobiera ci się do dupy, wiesz, że masz przejebane. Reid, lider mniejszości senackiej, był najpotężniejszym człowiekiem w Nevadzie, a może i w całym kraju. Gdy szefował Stanowemu Komitetowi do Spraw Hazardu, pozbył się mafii z Las Vegas, a jeśli Harry chce, żebyś zabrał swoje krowy znad rzeki, to żeby skały srały, zabierzesz swoje krowy znad rzeki, i to bez zbędnego lania wody.

      Woda jest na Zachodzie siłą napędową. Woda jest źródłem pieniędzy. A pieniądze napędzają politykę. Bez wody ogromne kasyna w Las Vegas nie będą działać płynnie, i to samo dotyczy gigantycznej inwestycji, która właśnie powstawała zaledwie trzydzieści parę kilometrów na zachód od rzeki Virgin. Miało to być miasto przyszłości o powierzchni niemal czterdziestu trzech tysięcy akrów, z polami golfowymi i basenami, w samym sercu pustyni. Jak na ironię, projekt chwilowo stanął pod znakiem zapytania, ponieważ inwestor przygotowywał się właśnie do przeprowadzki do przytulnej celi w federalnym zakładzie karnym za nielegalnie finansowanie kampanii… lidera mniejszości senackiej Harry’ego Reida, syna górnika w kopalni złota.

      Może w całej tej wojnie chodziło o wodę, może o złoto, a może po prostu o to, że rząd chciał wyegzekwować swoje pieniądze. Ale ludzie z tych stron połapali się, że człowiek odpowiedzialny za przepędzenie Bundy’ego znad rzeki, czyli Neil Kornze, dyrektor federalnego Biura Gospodarki Gruntowej, trzydziestosiedmioletni szczawik, był niegdyś stażystą w senackim biurze… Harry’ego Reida.

      Tak więc nietrudno było się zorientować, dlaczego nikt tu za Harrym szczególnie nie przepadał.

      Kiedy dotarliśmy na ranczo Bundy’ego, przy głównej bramie zatrzymał nas inny mężczyzna o aparycji kuli do kręgli ozdobionej szkaradnymi tatuażami, w kamizelce z kewlaru, z pistoletem w kaburze, w okularach ze szkłami, przez które nie było widać jego oczu, i arafatce. Tę ostatnią, jak nam wyjaśnił, przywiózł sobie ze służby na Bliskim Wschodzie.

      – A, tak. Byłem tam – odpowiedziałem mu. – Tam na to mówią kefija. Bardzo się przydaje w upale i piasku.

      – Tak czy inaczej, ostrożność tutaj nigdy nie zawadzi – odparł wartownik. – Jak cię nie pokona pogoda, to zrobi to jakiś snajper. Fedzie przysłały drony. Ludzie z Biura Gospodarki Gruntowej wystrzelali parę sztuk bydła. Kto wie, do czego jeszcze się posuną. Każdy może być kapusiem.

      Nie chciałem, żeby mnie wziął za szpicla, więc pokazałem mu swoją lewą odznakę prasową. Mam tu napisane: MEDIA – PRASA – OFICJALNA LEGITYMACJA REPORTERSKA.

      To go usatysfakcjonowało, więc wywołał ranczo przez radio.

      – Tu Budda – warknął do krótkofalówki. – Mamy tu jakieś media. Odbiór.

      – Budda? A jak masz w dokumentach?

      – Buda. Przez jedno „d”.

      – A powiesz mi, gdzie normalnie pracujesz? – zapytałem.

      Krótkofalówka zacharczała. Z głośnika odezwał się czyjś głos:

      – Buda, jesteś tam? Odbiór.

      Buda mówi, że jest komandosem. Snajper w siłach specjalnych i były najemnik w prywatnej organizacji wojskowej Blackwater. Następnie rzuca do krótkofalówki:

      – Tu Buda. Odbiór. – Buda dodaje, że służył w Iraku i Afganistanie.

      – Mówisz, że masz tam media? Odbiór.

      Buda mówi, że przysięgał bronić amerykańskiej konstytucji i właśnie to tutaj robi: chroni człowieka, który poprowadzi bojówki ochotników do walki przeciwko rządowi tyranów.

      – Nie miałem pojęcia, że komandos może dostać przepustkę na coś takiego – powiedziałem.

      – Tak, mam tu media – odpowiada Buda przez radio. – Mówią, że są umówieni. Odbiór.

      Patrzy na mnie.

      – Nic więcej nie mogę powiedzieć, rozumiesz? Tajne przez poufne. Tu jest ostra jazda, wiesz, o co mi chodzi? Jedno ci powiem, tam się dzieje niezła habanina.

      – Dobra – odpowiedział głos przez radio. – Dawaj ich tutaj. Szef właśnie kończy gadać z jakimiś ludźmi. Zdjęcia se z nim teraz robią. Odbiór.

      – Zrozumiałem – rzuca Buda, po czym prowadzi nas w głąb