Название | Słodkie kłamstwa |
---|---|
Автор произведения | Caz Frear |
Жанр | Триллеры |
Серия | Thriller psychologiczny |
Издательство | Триллеры |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380158726 |
Niemal wybucham śmiechem. Prawda jest taka, że nie mam pojęcia, po co tak naprawdę tu przyszłam. Co chciałam mu powiedzieć?
Taa, powiedz mu, że wiem, że kłamał w sprawie Maryanne Doyle.
Powiedz mu, żeby się nie martwił. Byłam zbyt przerażona, żeby pisnąć choć słówko.
Powiedz mu jednak, że karałam go za to przez ostatnie osiemnaście lat.
Zamiast tego mówię:
– Tak, przekaż mu, że nie wsadza się do zmywarki patelni z powłoką nieprzywierającą. Bo się niszczy.
Noel śmieje się i odprowadza mnie do drzwi. Na zewnątrz wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej. Zimowe słońce nisko nad widnokręgiem świeci mi prosto w twarz, gdy schodzę po schodach.
– Nie bądź takim odludkiem, siostrzyczko – woła za mną. – Umówmy się kiedyś na drinka, co? Weź ze sobą koleżankę. Najlepiej jakąś w mundurze.
Pokazuję mu środkowy palec i natychmiast żałuję, że to zrobiłam. Ten gest nie jest właściwy dla Noela. Jest zbyt koleżeński. To gest zastrzeżony dla Parnella, kiedy zrzędzi, że jestem marnym kierowcą, albo że parzę za słabą herbatę.
Drzwi zatrzaskują się, a ja wyjmuję telefon. Jest piętnaście po dziesiątej. Teraz już nie opłaca się wracać do domu. Jednak żeby nie dostać ochrzanu, idę na Exmouth Market, kupić sobie pastę do zębów, gumkę do włosów, cytrynowy top w jednym z kiczowatych butików i trochę tranu z dorsza. Następnie udaję się wprost do publicznej toalety, aby przemienić się w kogoś, kto wygląda, jakby się odświeżył i uciął sobie regenerującą drzemkę. Następnie, dla zabicia czasu, spokojnym krokiem idę do parku Spa Fields, wiedziona odgłosem piszczących dzieci biegających na placu zabaw w części Exmouth Market, która została zgentryfikowana, albo – jak mówią złośliwi – zdominowana przez mieszkańców o wysokim statusie materialnym. Kiedy byłam dzieckiem, Spa Fields słynęły z bardziej mrocznych przygód i nie pozwalano mi się tu bawić. Za to Noel często tam bywał.
Palił, pił, bił się i tak w kółko.
Raz, gdy miałam sześć lat, policja przyprowadziła Noela do domu, zgarnąwszy go z parku Spa Fields. Chodziło o jakąś dziewczynę i rozbitą butelkę. Siedziałam na schodach, słuchając, jak tata ochrzania go za to, że ściąga gliniarzy do domu. Darł się, że „wujek” Frank by się na niego wściekł. Pytał Noela, czy zastanawiał się, co by było, gdyby „pewni ludzie” dowiedzieli się, że policja węszy wokół baru U McAuleya. Mama próbowała dotrzeć do sedna problemu. Zrozumieć, czy istnieje jakaś inna wersja tej historii, czy też naprawdę wydała na świat takiego parszywego szkodnika.
Nie wiem, czy kiedykolwiek uzyskała odpowiedź. Wiem tylko, że do tego tematu już nigdy nie wracano. Podobnie jak do wielu spraw w naszej rodzinie, które albo zamieciono pod dywan, albo wyrzucono z pamięci. Tacie udało się załagodzić sytuację z „wujkiem” Frankiem, który nawiasem mówiąc, wcale nie jest naszym prawdziwym wujkiem – jest taty „bratem tej samej krwi”. Jego „bratem z innej matki”, jak mawia, gdy wypije za dużo irlandzkiej Bushmills.
Tata ma dwóch braci. Prawdziwych, takich, z którymi dzieli ten sam typ DNA. Są nimi wujek Jim i wujek Kenny. Nie widziałam ich od dłuższego czasu i niewiele o nich wiem. Wiem jednak, że w przeciwieństwie do „wujka” Franka żaden z nich nigdy nie pobił taty kijem bilardowym za to, że bez pozwolenia prowadził rozmowy z konkurencyjnym gangiem. Żaden z nich też nigdy nie napomknął, że Jacqui ma ciało, „na którym dałoby się zarobić”, ani na dzień przed maturą nie zaproponował jej pracy w nocnym klubie.
Siedząc na ławce przy ogołoconym z liści zimowym kikucie ozdobnego drzewka, ciaśniej otulam się płaszczem i jakiś czas przyglądam się dzieciom, podnieconym faktem, że już za tydzień przyjdzie Mikołaj. Potem przez chwilę bawię się telefonem, wysyłam kilka maili, cały czas zastanawiając się, kim jest ta „dupencja z kolczykiem w wardze”.
Kiedyś w Boże Narodzenie pracowała u nas w pubie pewna Łotyszka. Studentka. Też nosiła kolczyk w wardze. Miała na imię Alina i zamiast szlifować swój angielski, uczyła mnie łotewskiego.
Mans vārds ir Cat un es esmu septiņas. (Mam na imię Cat i mam siedem lat).
Man ir brālis sauc Noel un viņš smaržo maziņš.’ (Mój brat Noel śmierdzi szczynami).
Lubiłam Alinę. Rozśmieszała mnie, mówiąc, że w swojej innej pracy tańczy w majtkach do muzyki pop w klubie nocnym „wujka” Franka. Nie wiem, co się z nią stało. Jednego dnia jeszcze była, a drugiego już jej nie było.
Trochę jak ten bałwan z ckliwej kreskówki, którą oglądaliśmy razem z tatą.
Tata też lubił Alinę.
4
Pojawiam się na posterunku tuż przed trzynastą. Przemarznięta na kość przez chwilę nie czuję zmęczenia i kaca. W obliczu nagłej śmierci spokojny sen wydaje się dość błahym przywilejem żywych, zresztą nawet i w bardziej sprzyjających okolicznościach ja i Morfeusz nie bywamy za pan brat.
Myślę, że powinnam była poprosić doktor Allen o coś na sen. Do tej pory, żeby wprowadzić się w stan przyjemnego odrętwienia, ratowałam się winem, trawką i wrzucaniem w siebie dużych ilości jedzenia. Myślę jednak, że przydałoby mi się jakieś wsparcie chemiczne, choć nie wiem, czy jest to zgodne z protokołem.
Trzeba czekać, aż lekarz to zaproponuje?
Czy jak pacjent o coś prosi, to znaczy, że sobie „nie radzi”?
A czy mnie w to w ogóle obchodzi?
W tej chwili chyba nie. Po tym, co zobaczyłam na Leamington Square i po spotkaniu z Noelem, rozgrzebaniu wspomnień i czarnych jak smoła myśli, na duchu podnosi mnie jedynie wizja jakiejś usankcjonowanej nicości.
– Gdzie znajdę inspektor Steele? – Parnell, który już tu jest, opiera się o blat recepcji, przerywając jakiemuś sierżantowi sprawdzanie wymagań dietetycznych dla zaaresztowanego właśnie zbira w czapce z napisem „Gangzta”.
Sierżant spogląda wilkiem na Parnella.
– Trzecie piętro. Drzwi z popsutą klamką.
Tak naprawdę to nie potrzebujemy wskazówek, gdyż centrum operacyjne ma siłę przyciągania godną Herkulesa. Wchodząc na trzecie piętro, instynktownie skręcamy w lewo i lecimy na koniec korytarza, prosto do celu jak lotki, nie zważając na wczesnopopołudniową krzątaninę centralnego posterunku w Londynie. Z daleka dostrzegam Steele, jak modnie ubrana i gotowa do walki, sprężystym krokiem przemierza pokój w samych pończochach na stopach, całe metr sześćdziesiąt wzrostu – buty pewnie leżą gdzieś porozrzucane. Nie mogę myśleć, kiedy mnie bolą stopy.
Tablicę powiązań przygotowują wielki jak dąb sierżant Pete Flowers i chudy jak szczapa posterunkowy Craig Cooke – znani także jako Karnawał i Post. Obaj są bez wątpienia porządnymi gliniarzami. Pracowite typy. Flowers mógłby spokojnie zostać inspektorem, gdyby nie to, że kompletnie brak mu uroku. Za to Craig jest gościem, który stanowi miłe towarzystwo – jest mistrzem w opowiadaniu sucharów i zarażaniu optymizmem. Pokazuję kciuki w górę Sethowi, który dzięki trzem puszkom Red Bulla i nadziei na złotą gwiazdę od Steele wciąż daje radę, oraz uśmiecham się blado do oszałamiająco pięknej dziewczyny w musztardowej budrysówce, z którą już kiedyś pracowałam – chociaż kiedy mówię „pracowałam”, nie mam na myśli relacji w stylu Cagney i Lacey1 – chodzi mi po prostu o to, że korzystałyśmy z tego samego czajnika i razem dostawałyśmy ochrzan.
Ale
1