Słodkie kłamstwa. Caz Frear

Читать онлайн.
Название Słodkie kłamstwa
Автор произведения Caz Frear
Жанр Триллеры
Серия Thriller psychologiczny
Издательство Триллеры
Год выпуска 0
isbn 9788380158726



Скачать книгу

sztucznej opalenizny – i tak nieznośnie młodo – że muszę się powstrzymywać, aby nie podejść bliżej i nie wziąć jej za rękę. Chcę jej powiedzieć, że rozumiem i że ze mną może porozmawiać. Powiedzieć jej, że te straszne obrazy kiedyś znikną z jej pamięci.

      Generalnie, okłamać ją, że będzie lepiej.

      Potem dociera do mnie, że jestem „zbyt empatyczna”, więc wracam do Steele i donoszę jej o wszystkim. Steele przewraca oczami na wieść o Facebooku, ale szczerze mówiąc, w tej walce już dawno daliśmy za wygraną. W takich przypadkach Facebook częściej pomaga, niż szkodzi, więc musimy z tym żyć.

      Parnell ziewa.

      – Więc jaki mamy plan, szefowo?

      – Muszę poczekać, aż skończą, i dać im pozwolenie na zabranie ciała – mówi Steele, ruchem głowy wskazując na techników kryminalnych. – Potem jadę prosto do siedziby głównej wszystko poustawiać. Wy dwoje zostaniecie tutaj jeszcze chwilę. Dzielnicowi powinni być tu lada moment, więc wprowadzisz ich w temat, Lu. Miejmy nadzieję, że kamery przemysłowe coś zarejestrowały, ale na chwilę obecną zakładamy, że musiano ją tu przywieźć, więc może ktoś słyszał samochód?

      – Dziwne miejsce na porzucenie ciała, nie sądzicie? – mówię. – Na pewno są miejsca w Londynie gdzie byłoby łatwiej niż tu, w centrum.

      – Może sprawca spanikował? Posłuchaj, Kinsella, spróbuj raz jeszcze pogadać ze świadkiem, zanim zabiorą ją do szpitala, dobrze? Wiem, że nie możemy za bardzo liczyć na szczegóły, ale przynajmniej będzie coś na świeżo i chcę mieć jej zeznanie, jakiekolwiek, zanim zjawi się tu jej mamusia i powie, że jej mały skarb już i tak wiele przeszedł.

      No właśnie. Co powiedziałaby moja mama? Kiedyś mi się oberwało za to, że włóczyłam się po Londynie podchmielona i półnaga o czwartej nad ranem.

      Jezu, jak ja tęsknię za mamą. Dla reszty świata jesteś po prostu żywą, rosnącą masą komórek. Kształtuje się twój mózg, wydłużają ci się kości i zanim się obejrzysz, jesteś pełnoprawnym dorosłym, który ma prowadzić samochód, płacić rachunki i pamiętać, żeby kupić papier toaletowy. Ale dla twojej matki zawsze będziesz trochę głupkowatym dzieckiem. Dziewczyną, która nakichała w owsiankę, a potem ją zjadła. Brakuje mi tego. Brakuje mi bycia półgłówkiem i bycia kochaną.

      Ostatnio mam obsesję na punkcie tego, co mama pomyślałaby o mnie jako dwudziestosześciolatce. Co by powiedziała, gdyby mnie teraz zobaczyła, bladym świtem, już nie w łóżku, lecz w akcji.

      Szczerze mówiąc, pewnie by mnie teraz nie poznała. Trzeba przyznać, że nie byłam łatwym typem nastolatki. Tata często powtarzał, że potrzeba żelaznej ręki i nerwów ze stali, aby mnie zdyscyplinować – co nie znaczy, żeby kiedykolwiek próbował. Zawsze twierdził, że nie ma sensu, by to o n uczył mnie dyscypliny, skoro nie potrafi mnie zrozumieć. Nie potrafi „wejść na mój poziom”.

      Za to ja go rozpracowałam. Doskonale wiedziałam, kim jest.

      Widziałam, jak patrzy na Maryanne Doyle, widziałam też znacznie więcej. Co nieco też słyszałam.

      Nie żebym powiedziała o tym jemu albo komukolwiek innemu. Milczenie podyktowane dziecięcym lękiem stopniowo zamieniło się w bunt nastolatki – o wiele fajniejszy sposób, by dać ujście mojej nienawiści, niż rozdrapywanie starych ran czy rzucanie oskarżeniami – a ostatnio, ostatnimi laty, popadliśmy w pełen złości impas. W rozżarzoną do białości apatię.

      Zejdź mi z drogi, to i ja nie będę wchodzić ci w paradę.

      Mama jednak wiedziała, że ją kocham. Jestem o tym przekonana. Powiedziałam jej to na pewno wystarczającą ilość razy. Każdego ranka i co wieczór i esemesem kilka razy w ciągu dnia.

      „Kocham cię, całuski! xxx”

      I podobno teraz mnie widzi. Według tego samego jasnowidza, który gadał te bzdety o mojej linii serca, mama jest zawsze przy mnie i jest ze mnie bardzo dumna. P o d o b n o cieszy się, gdy widzi, że tańczę. To utwierdza ją w przekonaniu, że pogodziłam się z jej odejściem. Nie miałam serca, by powiedzieć temu żałosnemu szarlatanowi, który wyciągnął ode mnie sześćdziesiąt funtów za godzinę, że tańczę tylko wtedy, gdy jestem już porządnie wstawiona i że mama na pewno nie chciałaby tego oglądać. Kto cieszyłby się na widok swojego najmłodszego dziecka kręcącego tyłkiem przed sforą ujadających konsultantów IT, starającego się nie zwymiotować likierem brzoskwiniowym?

      Dzień Matki 2013.

      Z upływem lat wcale nie jest łatwiej ani mniej chaotycznie.

      – Wyglądasz na wyczerpaną, dziecko. – Steele, jakby czytała w moich myślach, podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. – Dobra. Wstępna odprawa o pierwszej po południu, ale w międzyczasie macie pójść do domu i zdrzemnąć się kilka godzin. To polecenie służbowe, dla was obojga. – Mówi „obojga”, ale patrzy na mnie. – Mówię poważnie. Macie tu zostać nie dłużej niż godzinę…

      Zostajemy trzy.

      Trzy godziny, podczas których niewiele się dowiadujemy. Ponownie rozmawiam ze świadkiem, ale trudno nazwać zeznaniem kilka przypadkowych oświadczeń w stylu: „Tyle krwi”, jakby starała się odegrać Lady Macbeth, i te same prośby, żeby sprowadzić matkę. Zgodnie z instrukcją Parnell daje wytyczne śledczym dzielnicowym odpowiedzialnym za rozeznanie w okolicznych budynkach – to sześcioosobowy zespół mężczyzn i kobiet oddanych zwalczaniu przestępstw za pomocą ankiet i podkładek do pisania. My sami też trochę podpytujemy, pokazując nasze legitymacje zdezorientowanym ludziom z nieświeżym oddechem i nieuczesanymi włosami. Efekty naszych wysiłków są zerowe. Mamy jedynie całą masę „nic” i jedno wątpliwe „może”, które tak naprawdę nie zgadza się z naszą osią czasu.

      Po trzech godzinach rozprzestrzeniającej się histerii Parnell oznajmia, że idzie do domu uprawiać seks, zjeść bekon i wziąć kąpiel.

      Kolejność nie ma dla niego żadnego znaczenia.

      Ja nie mówię, dokąd idę.

      3

      Stara piwiarnia U McAuleya. W skrócie Maccers.

      Pub mojego taty.

      Dom.

      Mój dom to w tej chwili osiem metrów kwadratowych na poddaszu rezydencji rodzinnej państwa Dawson w Vauxhall, gdzie mam oddzielną toaletę, umywalkę, dwie półki na jedzenie i dręczące poczucie winy w związku z tym, że ich dziecko zostało pozbawione swojego pokoju w zamian za pięćset funtów miesięcznie, bo Claire Dawson straciła pracę i potrzebowała lokatora.

      Moim domem od ósmego roku życia był nowo wybudowany budynek z pięcioma sypialniami w Radlett. Cul-de-sac, obwieściła dumnie mama, jakby ślepy zaułek był szczytem marzeń i czymś, do czego się aspiruje. Musiałam sprawdzić, co to znaczy.

      Dla mnie jednak prawdziwym domem, miejscem, gdzie zostałam ukształtowana i gdzie spędziłam najszczęśliwsze chwile mojego życia, na zawsze pozostanie stara piwiarnia U McAuleya.

      Ponieważ wyprowadziliśmy się stamtąd, gdy byłam dzieckiem, moja siostra Jacqui upiera się, że znam jedynie życie z łazienkami przy pokojach i telewizją Sky. Jest jednak w wielkim błędzie. Pamiętam każdą szaloną minutę przeżytą nad pubem U McAuleya. Łuszczącą się farbę i tandetne meble. Tatę podliczającego utarg, gdy mama wycierała podłogi. Byłam tam cholernie szczęśliwa. Byłam typowym małym dzieckiem wychowanym w pubie, które w sobotę rano zbiega po schodach, by pozbierać monety zgubione przez klientów poprzedniej nocy. Podkradałam czipsy, ściągałam pianę z piwa, poznałam słowo „pizda” i nauczyłam się grać w bilard.

      To