Название | Czarnobylska modlitwa. |
---|---|
Автор произведения | Светлана Алексеевич |
Жанр | Документальная литература |
Серия | Reportaż |
Издательство | Документальная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788375364187 |
Pamięta pani, jak było u Tołstoja? Pierre Biezuchow myślał, że po wojnie on i cały świat zmienią się na zawsze – tak wielkiego doznał wstrząsu. Mija jednak jakiś czas i Pierre zauważa, że jak dawniej wymyśla stangretowi, jak dawniej zrzędzi. Dlaczego więc ludzie wspominają, po co? Po to, żeby odtworzyć prawdę? Przywrócić sprawiedliwość? Uwolnić się od przeszłości i zapomnieć o niej? Bo rozumieją, że byli uczestnikami wielkiego wydarzenia? A może w przeszłości szukają obrony? Chociaż wspomnienia to delikatna, efemeryczna materia, nie jest to wiedza ścisła, ale domysły człowieka na własny temat. To jeszcze nie wiedza, na razie tylko uczucia.
Moje uczucie… Męczyłem się, grzebałem w pamięci i nagle przypomniałem sobie…
Tego, co najstraszniejsze, doświadczyłem w dzieciństwie. Wojny…
Pamiętam, jak będąc szczeniakami, bawiliśmy się w „tatusiów i mamusie”: rozbieraliśmy dzieci i kładli jedno na drugie… To były pierwsze dzieci urodzone po wojnie. Cała wieś wiedziała, jakich słów już używały, kiedy zaczęły chodzić. Przez wojnę ludzie zdążyli o dzieciach zapomnieć. Czekaliśmy na pojawienie się życia. W „tatusiów i mamusie” – tak nazywała się nasza zabawa. Chcieliśmy zobaczyć pojawienie się życia. A sami mieliśmy po osiem czy dziesięć lat…
Widziałem, jak kobieta zabijała samą siebie. W zaroślach nad rzeką. Brała cegłę i tłukła się nią po głowie. Była w ciąży z „polica jem”, którego nienawidziła cała wieś. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem, widziałem, jak rodzą się kocięta. Pomagałem matce wyjmować cielę z krowy, prowadziłem do knura naszą świnię. Pamiętam. Pamiętam, jak przywieźli zabitego ojca; miał na sobie sweter (mama robiła go sama na drutach); ojca najwyraźniej zastrzelono z automatu albo cekaemu, kawały zakrwawionego ciała wyłaziły ze swetra. Ojciec leżał na naszym jedynym łóżku, nie było miejsca gdzie indziej. Potem pochowano go przed domem. Ziemia dla niego „nie była lekka”, tam była ciężka glina. Ziemia, na której rosły buraki. Dookoła toczyły się walki. Na ulicy leżeli martwi ludzie i zabite konie…
Dla mnie te wspomnienia są czymś do tego stopnia zakazanym, że nigdy nie mówię o tym głośno.
Śmierć odbierałem wtedy tak samo jak narodziny. Miałem mniej więcej jednakowe odczucia, kiedy z krowy wyłaniało się cielę. Kiedy pojawiały się kocięta. I kiedy kobieta w krzakach się zabijała. Jakoś wydawało mi się wtedy, że to jest jedno i to samo. Narodziny i śmierć.
Pamiętam z dzieciństwa, jak pachnie w domu, w którym zabija się świniaka. Pani mnie ledwie tknęła palcem, a ja już upadam, upadam w tamten koszmar. W zgrozę… Lecę…
Pamiętam jeszcze, jak nas, małych, kobiety zabierały ze sobą do łaźni. Wszystkie one (także moja matka) miały wypadające macice (to już rozumieliśmy), więc podwiązywały je szmatkami. Widziałem… To był skutek ciężkiej pracy. Zabrakło mężczyzn (poginęli na wojnie, w partyzantce), koni też zabrakło, kobiety ciągnęły pług same. Orały swoje działki, pola kołchozowe. Kiedy dorosłem i byłem z kobietą, wspominałem tamto. To, co widziałem w łaźni…
Chciałem zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim… Powoli zapominałem… Myślałem, że to, co najstraszniejsze, już mi się przytrafiło… Czyli wojna. Że teraz jestem bezpieczny, teraz już tak. Że chroni mnie moja wiedza, chroni to, co wtedy… przeżyłem. A jednak…
Pojechałem do strefy czarnobylskiej. Wielokrotnie już tam byłem. Tam zrozumiałem, że jestem bezradny. Że nie rozumiem. I ta bezradność mnie wykańcza. Bo nie poznaję świata, w którym wszystko się odmieniło. Nawet zło jest inne. Przeszłość już mnie nie broni. Nie uspokaja. Nie ma w niej żadnych odpowiedzi. Kiedyś zawsze były, a dzisiaj nie ma. Wykańcza mnie przyszłość, nie przeszłość (Zamyśla się).
Dlaczego ludzie wspominają? Zadaję sobie takie pytanie. Ale porozmawiałem z panią i coś tymi słowami powiedziałem. Coś zrozumiałem… Teraz nie jestem już taki samotny. A jak to wygląda u innych?
Monolog o tym, że można rozmawiać z żywymi i z umarłymi
W nocy wilk wszedł na podwórze… Popatrzyłam przez okno – stoi i oczami świeci. Ślepiami…
Do wszystkiego się przyzwyczaiłam. Od siedmiu lat mieszkam sama, siedem lat minęło, odkąd ludzie wyjechali. W nocy czasem siadam, dopóki się nie rozwidni, i myślę sobie, myślę. Dzisiaj też całą noc skulona przesiedziałam na łóżku, a potem wyszłam, żeby popatrzeć na słoneczko. Cóż ja mogę pani powiedzieć? Najsprawiedliwsza na tym świecie jest śmierć. Nikt się jeszcze od niej nie wykupił. Ziemia przyjmuje wszystkich:
i dobrych, i złych, grzeszników. Inszej sprawiedliwości nie ma na świecie. Przez całe życie ciężko i solidnie pracowałam. Żyłam uczciwie. Ale sprawiedliwości tom się nie doczekała. Pan Bóg przydzielał ją innym, a kiedy kolejka doszła do mnie, nic mu już nie zostało, żeby mi dać. Młody może umrzeć, stary powinien. Nikt nie jest nieśmiertelny, ani car, ani kupiec. Najpierw czekałam na ludzi, myślałam, że wszyscy wrócą. Nikt nie wyjeżdżał na zawsze, wszyscy tylko na jakiś czas. A teraz czekam na śmierć. Umrzeć nie jest trudno, ale strach bierze. Cerkwi nie ma, ojczulek nie przyjeżdża. Nie ma komu grzechów wyznać…
Jak pierwszy raz powiedzieli, że jest u nas promieniowanie, tośmy jeszcze myśleli, że chodzi o jakąś chorobę i kto zachoruje, ten od razu umrze. Nie, mówią, to coś takiego, co leży na ziemi i do ziemi włazi, a zobaczyć tego nie można. Zwierzę może widzi i słyszy, człowiek – nie. Ale to nieprawda! Sama widziałam. Ten cały cez u mnie na ogródku się poniewierał, póki go deszcz nie zmoczył. Kolor ma taki jak atrament. Leżą grudki tego, takie kolorowe. Przybiegłam z kołchozowego pola i poszłam na swoją działkę. Leży tam taka granatowa gruda. A dwieście metrów dalej – jeszcze jedna. Wielka jak chustka, którą mam na głowie. Krzyknęłam do sąsiadki i innych bab, obiegłyśmy wszystkie. Wszystkie działki dookoła, wszyściutkie. Dwa hektary. Może cztery duże kawały znalazłyśmy. A jeden był czerwony. Następnego dnia zaczęło padać. Od rana. I do obiadu zniknęły. Przyjechała milicja, ale już nie było czego pokazywać. Opowiadałyśmy tylko… O, takie kawały. (Pokazuje rękami). Jak moja chustka. Granatowe i czerwone.
Nie za bardzośmy się bały tego promieniowania. Gdybyśmy go nie widziały, nic nie wiedziały, tobyśmy się może i bały, ale kiedyśmy już je zobaczyły, już nie było takie straszne. Milicja i wojsko postawiły tabliczki. Ludziom koło domów albo na ulicy. I napisali: siedemdziesiąt kiurów, sześćdziesiąt kiurów. Całe życie żyliśmy o swoich kartofelkach i nagle mówią: nie wolno! Nawet cebuli nie pozwalają jeść, ani marchwi. Jednym do śmiechu, innym bieda. Radzili, żeby pracować na działce w opaskach z gazy i gumowych rękawiczkach. A popiół z pieca trzeba zakopać. Pogrzebać. Ooooj… A wtedy jeszcze jakiś wielki uczony przyjechał i przemawiał w klubie, że trzeba myć drwa. Niesłychane rzeczy! Żeby mi tak uszy odpadły! Kazali nam prać powłoczki, prześcieradła, zasłony. A przecie one są w chałupie! W szafach, w kuferkach. A jakie w chałupie może być promieniowanie?! Za szkłem? Za drzwiami? Cudeńka! Promieniowania szukaj w lesie, w polu. Studnie pozamykali na kłódki, owinęli celofanem. Woda jest „brudna”. Jaka tam ona brudna, kiedy czyściutka taka! Nagadali Bóg wie czego. Wszyscy, mówią, poumieracie. Musicie wyjechać… Ewakuować się…
Ludzie się wystraszyli… Strach ich ogarnął… Niektórzy dalej po nocach zakopywać dobytek. Ja też swoje ubrania złożyłam. Dyplomy za swoją uczciwą pracę i ten grosz, co miałam na czarną godzinę schowany. Takie nieszczęście! Taki smutek duszę zżera! Żebym tak umarła, jeśli prawdy