Czarnobylska modlitwa.. Светлана Алексеевич

Читать онлайн.
Название Czarnobylska modlitwa.
Автор произведения Светлана Алексеевич
Жанр Документальная литература
Серия Reportaż
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788375364187



Скачать книгу

są w jednym świecie. Znajdą go”.

      Nie chciałam żyć. W nocy stoję przy oknie, patrzę w niebo. „Wasieńka, co mam robić? Nie chcę żyć bez ciebie”. W dzień przechodzę koło przedszkola, przystanę i tak stoję. Patrzyłabym i patrzyła na dzieci. Odchodziłam od zmysłów! Zaczęłam prosić nocą: „Wasieńka, urodzę dziecko. Boję się już być sama. Nie wytrzymam dłużej. Wasieńka!” A innym razem tak poproszę: „Wasia, mnie nie potrzeba mężczyzny. Nie ma dla mnie nikogo lepszego od ciebie, ale chcę mieć dziecko”.

      Miałam dwadzieścia pięć lat.

      Znalazłam mężczyznę…

      Wszystko mu opowiedziałam. Całą prawdę: mam jedną miłość, na całe życie. Wszystko mu odsłoniłam. Spotykaliśmy się, ale nigdy nie zapraszałam go do siebie, do domu, nie mogłam. Tu jest Wasia.

      Pracowałam w cukierni. Robię tort, a łzy z oczu mi płyną. Nie płaczę, ale łzy mi spływają po twarzy. Jedyne, o co prosiłam dziewczyny: „Nie litujcie się nade mną. Jak będziecie się litowały, to odejdę”. Chciałam być taka jak wszyscy. Nie trzeba się nade mną litować. Kiedyś byłam szczęśliwa…

      Przynieśli mi order Wasi… Czerwony… Długo nie mogłam na niego patrzeć… Łzy mi ciekły po twarzy…

      Urodziłam chłopczyka. Andrieja… Andrie jka… Przyjaciółki mnie powstrzymywały: „Nie powinnaś rodzić”, lekarze też straszyli: „Pani organizm tego nie wytrzyma”. Potem. Potem powiedzieli, że dziecko będzie bez rączki… bez prawej rączki. Aparat pokazywał. No i co z tego? myślałam. Nauczę je pisać lewą. A urodził się normalny… śliczny chłopczyk. Uczy się na same piątki. Teraz mam kogoś, kim żyję, kim oddycham. Światło mojego życia. Świetnie wszystko rozumie. „Mamusiu, jeśli pojadę do babci na dwa dni, to będziesz mogła oddychać?”. „Nie będę!” Boję się na dzień z nim rozdzielić. Szliśmy kiedyś ulicą. I nagle poczułam, że upadam. Wtedy miałam pierwszy wylew. Tam, na ulicy… „Mamusiu, przynieść ci wody?” „Nie, stój koło mnie. Nigdzie nie odchodź!” I złapałam go za rękę. Dalej nie pamiętam. Otworzyłam oczy dopiero w szpitalu. Ale tak go mocno złapałam, że lekarze ledwie odgięli mi palce. Jeszcze długo potem rękę miał siną. Teraz kiedy wychodzimy z domu, mówi: „Mamusiu, tylko nie łap mnie za rękę. Nigdzie od ciebie nie odejdę”. Andriej też choruje – dwa tygodnie w szkole, dwa w domu z lekarzem. Tak właśnie żyjemy. Boimy się nawzajem o siebie. A w każdym kącie mieszkania – Wasia… Jego fotografie. W nocy z nim rozmawiam. Czasem mnie we śnie poprosi: „Pokaż mi nasze dziecko”. Przychodzimy tam z Andrie jkiem. A on przyprowadza córeczkę. Zawsze z córeczką. Bawi się tylko z nią.

      Tak właśnie żyję… W realnym świecie i równocześnie – w nierealnym. Nie wiem, gdzie się lepiej czuję. (Wstaje. Podchodzi do okna). Jest nas tu wielu. Cała ulica „czarnobylska” tak ją nawet nazywają. Całe swoje życie ci ludzie przepracowali w elektrowni. Wielu z nich do tej pory jeździ tam na wachtę, teraz obsługuje się elektrownię systemem wachtowym. Nikt tam już nie mieszka i nigdy nie będzie mieszkał. Wszystkich nękają ciężkie choroby, inwalidztwo, ale oni nie rzucają swojej pracy, boją się o tym nawet myśleć. Nie ma dla nich życia bez reaktora, reaktor to ich życie. Komu byliby teraz potrzebni na innym miejscu? Często ktoś umiera. Umierają błyskawicznie. Umierają w drodze – idzie ktoś i upadnie, zasypia i już się nie budzi. Niósł siostrze kwiaty i nagle – serce się zatrzymało. Stał na przystanku autobusowym. Umierają, a nikt ich naprawdę nie wypytał. O to, cośmy przeżyli. Cośmy widzieli. Nikt nie chce słuchać o śmierci. O takich strasznych rzeczach.

      Ale ja pani opowiedziałam o miłości… O tym, jak kochałam…

Ludmiła Ignatienko,żona zmarłego strażaka Wasilija Ignatienki

      Wywiad autorki z samą sobą o historii pomijanej i o tym, dlaczego Czarnobyl stawia pod znakiem zapytania nasz obraz świata

      Jestem świadkiem Czarnobyla… Najważniejszego wydarzenia XX wieku, mimo że upamiętnił się on także strasznymi wojnami i rewolucją. Minęło już dwadzieścia lat od katastrofy, a ja dotąd nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czego daję świadectwo: przeszłości czy przyszłości? Tak łatwo ześlizgnąć się w banał. W banał horroru. Ja jednak patrzę na Czarnobyl jak na początek nowej historii – jest on nie tylko wiedzą, ale i przed-wiedzą, dlatego że człowiek wstąpił w spór z poprzednimi wyobrażeniami o sobie i świecie. Kiedy mówimy o przeszłości, czy też o przyszłości, wkładamy w te słowa własne wyobrażenia na temat czasu, a Czarnobyl to przede wszystkim katastrofa czasu. Rozrzucone po naszej ziemi radionuklidy będą istniały pięćdziesiąt, sto, dwieście tysięcy lat. Nawet dłużej. W porównaniu z ludzkim życiem są wieczne. Co jesteśmy w stanie zrozumieć? Czy potrafimy doszukać się jakiegoś sensu w tym jeszcze nieznanym nam horrorze?

      O czym jest ta książka? Dlaczego ją napisałam?

      Nie jest to książka o Czarnobylu, ale o świecie Czarnobyla. O samym wydarzeniu napisano już tysiące stron i nakręcono setki tysięcy metrów taśmy filmowej. A ja zajmuję się tym, co nazwałabym historią pomijaną, znikającymi bez śladu śladami naszego przebywania na ziemi i w czasie. Piszę i kolekcjonuję codzienność – uczuć, myśli, słów. Staram się wychwytywać życie codzienne duszy. Życie zwykłego dnia zwykłych ludzi. A tutaj wszystko jest niezwykłe: i okoliczności, i ludzie, tacy, jakimi te okoliczności ich uczyniły, kiedy zagospodarowywali nową przestrzeń. Czarnobyl nie jest dla nich metaforą ani symbolem, jest ich domem. Sztuka odbyła tyle prób apokalipsy, tyle razy ćwiczyła różne technologie końca świata, ale teraz już nie mamy wątpliwości, że życie jest o wiele bardziej fantastyczne. Rok po katastrofie ktoś mnie zapytał: „Wszyscy piszą. A pani tutaj mieszka i nie pisze. Dlaczego?”. Cóż, po prostu nie wiedziałam, jak o tym pisać, jakich użyć narzędzi i z której strony do tego podejść. Jeśli dawniej, kiedy pisałam swoje książki, wpatrywałam się w cierpienia innych, to teraz ja i moje życie staliśmy się częścią wydarzenia. Staliśmy się jednością i nie możemy nabrać do siebie dystansu. Nazwa mojego małego, zagubionego w Europie kraju, o którym świat dotąd prawie w ogóle nie słyszał, zaczęła rozbrzmiewać we wszystkich językach, zmieniła się w diabelskie czarnobylskie laboratorium, a my, Białorusini, staliśmy się narodem Czarnobyla. Gdziekolwiek się pojawiałam, wszyscy przyglądali mi się z zainteresowaniem. „Ach, pani jest stamtąd? I co tam?”. Oczywiście, można było szybko napisać książkę, ot, taką, jakie potem pojawiały się jedna po drugiej: co się stało tamtej nocy w elektrowni, kto jest winien, jak ukrywano awarię przed światem i własnym narodem, ile ton piasku i betonu trzeba było użyć, żeby zbudować sarkofag nad dyszącym śmiercią reaktorem, ale coś mnie powstrzymywało. Trzymało za rękę. Co? Poczucie tajemnicy. To poczucie, które wtedy się momentalnie w nas wytworzyło, unosiło się wówczas nad wszystkim: nad naszymi rozmowami, działaniami, lękami i postępowało w ślad za wydarzeniem. Wydarzeniem potworem. Wszyscy doświadczyli wypowiedzianego, czy też niewypowiedzianego uczucia, że dotknęliśmy czegoś nieznanego. Czarnobyl jest zagadką, którą jeszcze będziemy musieli rozwikłać. Nieodczytanym znakiem. Być może to zadanie dla XXI wieku, wyzwanie dla stulecia. Stało się jasne, że oprócz komunistycznych, narodowych i nowych religijnych wyzwań, wśród których żyjemy i którym staramy się stawić czoła, stają przed nami inne zadania, znacznie bardziej brutalne i totalne, choć tymczasem niewidoczne dla oka. Po Czarnobylu coś z tego się jednak ujawniło…

      Noc 26 kwietnia 1986 roku… W ciągu jednej nocy przenieśliśmy się w inne miejsce w historii. Wykonaliśmy skok w nową rzeczywistość, której nie była w stanie ogarnąć nie tylko nasza wiedza, ale nawet wyobraźnia. Czas uległ rozpadowi. Przeszłość nagle okazała się bezużyteczna: nie było w niej nic, na czym moglibyśmy się oprzeć, wszechobecne